IndeksLatest imagesSzukajRejestracjaZaloguj

Share
 

 Miejsce na tytuł (KotarouxHaine)

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : 1, 2  Next
AutorWiadomość
Gość
Gość

Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) Empty
PisanieTemat: Miejsce na tytuł (KotarouxHaine)   Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) EmptyPią Paź 07, 2016 12:37 am

Niecały rok przed bieżącymi wydarzeniami.

Siły z niego opadły. Oddech był płytki, nierówny. Wzrok rozbiegany. Pozostawił po sobie mokre plamy posoki. Krew sączyła się z pleców, brzucha i policzka. Miał szczęście, że padał deszcz, który wymazywał ślady, choć wcale nie musiał. Miał ogon. Inkwizycja dyszała mu w kark. Miała go w garści. Deptała mu nieustępliwie po piętach.
Pościg trwał w najlepsze, ale on nie czuł się najlepiej. Był jak gówno, które spuścił ubiegłego ranka w muszli klozetowej.
Kręciło mu się w głowie. Czuł się jak na tym pieprzonym roller costerze w Wesołym Miasteczku, o którym nawijał mu Yume trzy dni z rzędu głosem wyrażającym pełne podekscytowanie. Teraz wiedział, że już z nim tam nie pójdzie. Nigdy w życiu. Jego żołądek nie nadawał się do tego typu rozrywek. Wyśle Vulka. Vulk w końcu zawsze lubił szybkość, która z kolei doprowadzała Haine do szału. Już nie pamiętał ile to razy dawał mu przez łeb, gdy naciskał zbyt nachalnie na padał gazu. Pieprzony dawca organów. Kiedyś zaawansuje na rolę mokrej plamy na chodniku. Gniew chciał dożyć tego dnia, dlatego uparcie szedł na przód. Chciał go zdrapywać ze ściany. Podświadomie wiedział, że mechanik na to zasłużył.
Krew napływała mu do skroni. Ciśnienie brzęczało w uszach razem z dźwiękiem zbliżających się policyjnych kogutów. Wiszący w powietrzu pisk rozszarpywał jego bębenki na kawałki. Natura odebrała mu możliwość widzenia barw, w zamian obdarzając go wrażliwym narządem słuchu, choć równie dobrze mogła być to robota tych wszystkich krzątających się wokół niego szalonych naukowców, którzy go „naprawiali”, gdy był dzieckiem. Czuł się trochę jak te dziecko. Małe, głupie i ciekawe świata, które kiedyś zabłądziło i ze łzami w oczach czekało na wybawiciela w charakterze grożącego mu szajbusa. Teraz było tak samo. Szedł trochę na pamięć, trochę na oślep, ale pomoc nie nadchodziła. Nawet wiązki sztucznego światła, które padały z ulicznych latarni, nie nadawały się na kierunkowskaz. Nie widział je swoim upośledzonym wzrokiem.
Buty przemokły mu całkowicie. Przesuwał się wzdłuż rynsztoku. Wisiał na jego krawędzi. Gracja baletnicy wyparowała. Zataczał się, potykając o własne nogi i ogon. Zdzierał sobie skórę z nadgarstków, gdy tak raz po raz zahaczał nimi o twardą, chropowatą powierzchnie, w drżących palcach nadal uparcie trzymając swoją ukochaną broń w postaci katany. Zastrzyk adrenaliny oddzielał tymczasowo ból od jego ciała, a rześki wiatr był jego sprzymierzeńcem. Wiedział jednak, że tak długo nie pociągnie. Ciężar przemoczonych ubrań nie pomagał w utrzymaniu równowagi. Zaraz zerwie swój długi romans z grawitacją. Miał zresztą wrażenie, że ktoś zawiesił mu na szyi głaz. Był ociężały i tak też cię czuł. Raz czy dwa zwrócił treści żołądkowe, niemal w nich lądując. Zawsze marzyła mu się kąpiel we własnych rzygach.
Straszliwy huk przeszył powietrze. Zrozumiał, że to odgłosy wystrzału, gdy dostał. Jedna z kul przeszyła jego ramię, druga drasnęła go w nogę, gdzieś w okolicy kolana. Syknął, a raczej zawył, kulejąc, nie mogąc zgiąć dolnej kończyny. Naderwany mięsień odmawiał posłuszeństwa. Bólu, który powinien promieniować z ramienia, nie czuł. Prawa półkula ciała była sparaliżowana niemal w całość. Czuł w niej jedynie mrowienie, ale nic więcej. Miał wrażenie, że łazi po niej stado mrówek. Może po drodze nadepnąłem na mrowisko, pomyślał, ale wiedział, że to nie to. Choroba genetyczna wzmocniona eksperymentami postępowała. Było coraz gorzej.
Czuł jak się rozpada, kawałek po kawałku. Już nie raz wyszarpywał się ze szponów Śmierci, jej uścisk był zawsze tak samo lodowaty, nieprzyjemny, przeszywający go na wskroś, ale coś mu mówiło, że nie tym razem. Niby to tylko kwestia czasu, ale chciał wierzyć, że to nie prawda. To znów jeden, z tych cholernych snów, które towarzyszyły mu od czasu do czasu, gdy naćpał się końską dawką tabletek nasennych. Karma nadal mu sprzyja i…
Tym razem sen był zbyt realistyczny. Doigrał się. W końcu się doigrał. Poczuł to dotkliwie, gdy stracił grunt pod nogami. Zanurkował głową w rynsztoku i uderzył czołem o jakieś zabłąkany kamień.
Krzyki i dźwięk kogutów oddalały się. Miał wrażenie, że wskazówki zegara się zatrzymały. Po chwili urwał mu się też film. Chyba dla odmiany tonął, ale to teraz nie miało najmniejszego znaczenia.
Powrót do góry Go down
Kotarou Kamui
POŻĄDANIE

Kotarou Kamui
Liczba postów : 57
Imię i nazwisko : Kotarou Kamui
Wiek : 26 lat.
Wzrost i waga : 172 cm i 60 kg

Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) Empty
PisanieTemat: Re: Miejsce na tytuł (KotarouxHaine)   Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) EmptyPią Paź 07, 2016 1:23 am

Tego dnia pogoda jak na złość nie stała po jego stronie, choć osobiście o wiele bardziej wolał ponure i deszczowe dni, od tych słonecznych. Szklane drzwi sklepu rozsunęły się, kiedy wyszedł na zewnątrz i rozejrzał się nieco obojętnym wzrokiem, wyglądając zza dużego parasola. Powoli ruszył chodnikiem, czując jak puszki w plastikowej torbie obijają się o jego udo. Czuł się zmęczony po pracy i jedyne, o czym w tym momencie marzył, to gorąca kąpiel. Ziewnął szeroko zapominając o dobrym wychowaniu i kichnął, czując dreszcze. Jeszcze przeziębienie dawało o sobie znać, dlatego też mimowolnie przyspieszył. Mieszkał niedaleko, tak więc to jedynie kwestia kilkunastu kroków, żeby-
Zatrzymał się, spoglądając w zaułek pomiędzy dwoma blokami. Ciało. W pierwszej sekundzie był pewien, że to już martwe truchło jednego z członków tutejszych gangów. W tej dzielnicy bardzo często dochodziło do starć i wielokrotnie był świadkiem wykonywania samosądu. To nie była jego sprawa. Nie chciał się wtrącać i angażować w żadne sprzeczki. Wolał żyć sobie spokojnie w swoim małym mieszkanku i odkładać pieniądze na nowe gniazdko w o wiele bezpieczniejszej dzielnicy. Ale mimo to nie ruszył się z miejsca, wpatrując w zakrwawioną twarz mężczyzny.
Czarnokrwisty
W oddali słyszał zbliżające się syreny.
Oczy rozszerzyły się bardziej, kiedy ujrzał, że mężczyzna kaszlnął.
Żyje
Zagryzł dolną wargę bijąc się z własnymi myślami. W ostatniej chwili odwrócił się, kiedy usłyszał odgłos zbliżających się dwóch mężczyzn.
- Ty, dzieciaku! – krzyknął jeden oddychając ciężko. Zarówno jeden, jak i drugi trzymali w dłoniach po broni. Mężczyzna zauważywszy, że wzrok Kotarou automatycznie zsunął się na broń, dodał pospiesznie. – Szukamy niebezpiecznego osobnika. Czarnokrwisty. Na pewno go widziałeś. Którędy pobiegł? – Kotarou uniósł wzrok spoglądając w wygiętą w złości twarz, zapewne Inkwizytora, a następnie odwrócił głowę w drugą stronę i kiwnął brodą.
- Szczerze powiedziawszy to nie wiem czy o niego chodzi, ale widziałem kulejącego mężczyznę o ciemnych włosach, który biegł w stronę sklepu. – odpowiedział zaskakująco spokojnie jak na sytuację w jakiej się znalazł. Mężczyzna skinął głową w podziękowaniu, krzyknął coś do swojego partnera i szybko przebiegli przez ulicę, kierując się do sklepu spożywczego. To dało Kotarou jakieś dwie, może trzy minuty. Powinno wystarczyć.
Wszedł głębiej w zaułek i kucnąwszy, złapał za ramię nieprzytomnego mężczyznę podciągając go wyżej. Zarzucił sobie przez szyję jego rękę i podniósł się, ciągnąc go w stronę jednego z brudnych budynków.
Naprawdę dobrze, że mieszkał blisko.

Szarpnął kołdrą na bok, która zsunęła się na drewnianą podłogę i zrzucił nieprzytomnego na stare łóżko, które niebezpiecznie zaskrzypiało pod jego ciężarem. Białe prześcieradło od razu zaczęło nasiąkać smolistą krwią. Kotarou wiedział, że jeżeli chce go uratować, będzie musiał się pospieszyć. Biały, puchaty kot wskoczył zaciekawiony na łóżko i wydał z siebie przeciągłe miauknięcie.
- Nie teraz, Sensei. – mruknął chłopak spychając zwierzaka z mebla, na co kot prychnął i ruszył z gracją w stronę kuchni. Czarny owczarek poruszył ogonem i pisnął, choć w porównaniu do skaczącego, brązowego kundla zachowywał się nad wyraz spokojnie. Chłopak jednak zdawał się nie zwracać uwagi na swoje zwierzaki, które domagały się jego uwagi. Pobiegł do łazienki i szarpnął za jedną z szuflad, skąd wyciągnął apteczkę. Wracając do małego pokoju, zahaczył o salon, gdzie znajdowała się jego torba sanitariusza,  z której korzystał na praktykach w szpitalu. Otworzył ją i wyciągnął małe nożyczki, którymi pospiesznie rozciął ubrania nieprzytomnego. W chwilach zagrożenia życia nie przejmował się niszczeniem czyjegoś mienia. Choć niektórzy z jego pacjentów tego nie rozumieli. Gdy Kotarou ponownie zniknął w kuchni, tym razem po miskę z wodą, na nocną szafkę wskoczyła czarna kotka, uparcie wpatrując się w nieprzytomnego. Kotarou wrócił po chwili, i od razu przystąpił do obmywania poważniejszych ran nieprzytomnego, chcąc oczyścić sobie dostęp do ran.
To będzie długa noc.

Słońce zaczęło wschodzić, kiedy nożyczki przecięły ostatnią nić. Kotarou usiadł ciężko na krawędzi łóżka, oddychając przez nos, czując, jak zmęczenie zaczyna go otulać swoimi ramionami. Spojrzał przez ramię na ciemnowłosego i uśmiechnął się lekko. Wyciągnął kule, pozszywał jak mógł, podał antybiotyki i odkaził pomniejsze rany. Teraz wszystko zależało od nieprzytomnego  i jego siły walki. Podniósł się z łóżka i przystąpił do bandażowania i nakładania opatrunków, choć chyba najgorzej było ściągnięcie go z łóżka po to, by wymienić pościel na czystą i ponowne położenie go na łóżku. Kotarou nie należał do aż tak słabych fizycznie, ale cały dzień w pracy, potem całonocne opatrywanie rannego wypompowało go zupełnie z jakichkolwiek sił i energii. Pozbierał brudne szmaty i gaziki, wypieprzył do worka po czym położył się na kanapie, czując jak Sensei kładzie się na jego klatce piersiowej. Machinalnie sięgnął do jego puchatego łba i zaczął go drapać za uchem, przekręcając głowę by spojrzeć na zegarek.
5:42
Za godzinę powinien być w pracy.
Wsunął dłoń do kieszeni spodni i wyciągnął telefon, wykręcając numer, po czym przystawił aparat do ucha.
- Szefie? Z tej strony Kamui.

15:02
Wyspał się, zjadł, wyszedł z psami na dwór i kilka razy zdążył zajrzeć do nieprzytomnego. Żył, oddychał, ale nadal nie odzyskał przytomności. Jak tak dalej pójdzie, to-
Pokręcił głową.
Nie, nie było opcji, żeby zadzwonić do szpitala czy innej instytucji. Policja go szukała, więc nie mógł go wydać, a jednocześnie wkopując samego siebie. Nachylił się nad nim i dotknął jego czoła. Było gorące, dlatego też sięgnął po ręcznik wcześniej namoczony w zimnej wodzie i położył go na jego czole.
- Dalej… ocknij się. – mruknął do siebie wychodząc z pokoju.
Powrót do góry Go down
Gość
Gość

Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) Empty
PisanieTemat: Re: Miejsce na tytuł (KotarouxHaine)   Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) EmptyPią Paź 07, 2016 2:14 am

Usłyszał szept tuż nad uchem, choć równie dobrze mógł być to trzepot skrzydeł. Spróbował zatem przewrócić się na drugi bok i świadomość runęła na niego jak lawina na nieszczęsnych alpinistów.
Na dobre rozbudził go ostry ból, który przeniknął do komórek. Zacisnął kurczowo palce na połach pościeli, starając się stłumić krzyk, będący naturalną reakacją na to, co teraz czuł. Nie udało się. Z ust uleciał gardłowy pomruk, przypominający ciche, stłumione warczenie.
Nie umarł. Gdyby tak było, nie czułby tego kurewskiego, pulsującego wręcz impasu, który go uwierał. Najprawdopodobniej więc trafił pod nóż naukowców Inkwizycji. Miał wrażenie, że pożerają go języki ognia, co mogło oznaczać tylko jedno - temperatura ciała drastycznie poszybowała w górę i ci naukowcy z łaski na uciechę nie umieli jej zbić. Miał ochotę dla własnego komfortu psychicznego zaśmiać się im w twarz.
Nawilżył usta językiem, czując suchość. Poruszył nogami i rękoma, by upewnić się, że ma na miejscu jeszcze wszystkie kończyny. Odzyskał w nich czucie, więc musieli poskładać go do kupy. Nie rozumiał natomiast dlaczego nie jest związany. Nawet pod wpływem silnych prochów, byłby w stanie obnażyć ostre jak brzytwa zęby i przebić nimi parę bezbronnych tętnic, zanim uspokoiliby go jakimś silnymi środkami nasennymi. Jego palce lewej dłoni uderzyły o coś, co miało miękką strukturę i wydzielało naturalne ciepło. Haine’emu niemal natychmiast przypomniał Vulkowa.
Pies?
Warknął pod nosem, gdy tylko usłyszał jakiś ruch. Dopiero po chwili zrozumiał, że najprawdopodobniej poruszyła się firanka, więc okno musiało być otwarte. Świeże powietrze wdzierało się do pomieszczenia. Czuł unoszącą się w nim woń deszczu pomieszany czymś zgoła innym. Był to najprawdopodobniej zapach zasmażonego ryżu.
Nie tak zapamiętał swój pobyt w rządowym laboratorium, gdzie spędził pierwszych parę lat swojego życia jako szczur laboratoryjny. Tam nigdy nie otwierano okien. Klimatyzacja pracowała non stop nad temperaturą i świeżością pomieszczeń, które same w sobie pachniały przede wszystkim środkami czyszczącymi i farmaceutycznymi.
Otworzył ślepie. Nie musiał się przejmować ani ostrym światłem, ani oślepiającą bielą sterylnych, laboratoryjnych pomieszczeń. Jego tęczówki już dawno przestały odbierać takie silne bodźce.
Wbił spojrzenie w górę. Brudny sufit z zaciekami na pewno nie należał do władzy. Dźwignął się, chcąc usiąść, jednak natychmiast poczuł zawroty głowy i paraliżujący ból. Upadł na miękką poduszkę i w nagrodę za swój wysiłek został też obszczekany, co potwierdziło jego przeczucie.
Towarzyszył mu pies.  
Zaczął szamotać się w pościeli jak oszalały i krzyczeć. Miał mętlik w głowie. Czuł się jak zwierzę zapędzone w klatkę. Musiał stąd uciec, ale jednocześnie, otumanimy przez prochy i ból, nie mógł podnieść swojego ociężałego ciała.
Powrót do góry Go down
Kotarou Kamui
POŻĄDANIE

Kotarou Kamui
Liczba postów : 57
Imię i nazwisko : Kotarou Kamui
Wiek : 26 lat.
Wzrost i waga : 172 cm i 60 kg

Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) Empty
PisanieTemat: Re: Miejsce na tytuł (KotarouxHaine)   Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) EmptyPią Paź 07, 2016 2:27 am

Uniósł bosą stopę i podrapał się nią po łydce drugiej nogi, kiedy jednym okiem oglądał wiadomości w telewizji, a drugim co rusz zerkał na patelnię. Sensei otarł się bokiem ciała po jego nogi, kiedy pomknął w stronę korytarza, goniąc turlającą się po podłodze zabawkę, wcześniej wprawioną w ruch przez czekoladowego kundelka. W oddali zaskrzeczała papużka falista, kiedy przeglądała się w lusterku strosząc kolorowe upierzenie.
A wtedy do codziennych odgłosów dołączył inny, przesiąknięty bólem.
Kotarou zdążył jedynie wyłączyć palnik, kiedy oderwał się od swoich czynności i ruszył biegiem korytarzem, po drodze prawie taranując Senseia. Pchnął drzwi do swojego pokoju i widząc, że jego pacjent się ocknął, uśmiechnął się szeroko. Ale uśmiech został momentalnie zmazany, gdy ujrzał czarne plamy na białym bandażu, który otaczał szczupłe ramię mężczyzny.
- Przestań się szamotać, bo wsadzę ci skalpel w dupę! – krzyknął do niego, chcąc tym samym zwrócić na siebie jego uwagę. Dopadł do niego i z łatwością pchnął na powrót na łóżko. Był osłabiony i przez najbliższe dni z pewnością w tej kwestii będzie miał przewagę. Przynajmniej taką miał nadzieję.
- Twoje rany są nadal świeże I jak będziesz tak walczył z powietrzem, to szwy puszczą I będę musiał cię składać na nowo. Tak więc z łaski swojej uspokój się, bo nafaszeruję ci dupę penicyliną. A uwierz mi, że penicylina w zastrzykach cholernie boli. – dodał głośno, a kiedy upewnił się, że nieznajomy się nie rusza, powoli zabrał dłonie. Obrzucił go krótkim spojrzeniem, skupiając się na ramieniu, ale plama nie powiększała się, tak więc szwy nie puściły. Odetchnął cicho przez nos i skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
- Masz szczęście. Nie puściły. Tym razem ci się upiekło. Chcesz wody? – nie czekał jednak na jego odpowiedź, tylko sięgnął po szklankę z wodą stojącą na blacie nocnego stoliku. Co prawda woda służyła do zwilżania warg nieznajomego, kiedy ten był nieprzytomny, ale wciąż była świeża. W miarę. Wsunął dłoń pod jego głowę i uniósł ją delikatnie, przysuwając szklankę do jego ust.
- Ale małymi łykami, bo się zadławisz. – mówił spokojnie, jak matka do chorego dziecka. - Już? – uśmiechnął się do niego zabierając rękę i odstawił szklankę, wsuwając chłodną dłoń pod mokrą od potu grzywkę mężczyzny i dotknął jego czoła.
- Gorączka nadal trawi twoje ciało. Niedobrze. Ale dobry znak, że odzyskałeś przytomność. Za godzinę podam ci kolejny antybiotyk, powinien wreszcie zbić ją nieco.
Powrót do góry Go down
Gość
Gość

Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) Empty
PisanieTemat: Re: Miejsce na tytuł (KotarouxHaine)   Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) EmptyPią Paź 07, 2016 5:37 pm

Przestał krzyczeć. Szamotał się bezgłośnie, choć wątpił, że tym cokolwiek osiągnie. Chyba robił to tylko po to, by przekonać się na własnej skórze, że nie wyzionął ducha. Był to też mechanik obronny. Zachowywał się jak dzikie zwierzę w klatce. Pies szczekał i szczekał. Jego wycie odbiło się rykoszetem od czaszki. Głowa bolała tak bardzo, że miał wrażenie, że zaraz wybuchnie. Dudniło w niej. Czuł się, jakby ktoś odbijał w niej ciężką piłkę do koszykówki, podrażniając receptor bólowy.
Ucisz go! Ucisz, warczał w myślach, skołowany. To, że został nafaszerowany prochami nie ulegało żadnym wątpliwościom. Czuł się trochę jak na kacu. Obalały. Słaby. Bezsilny. Zamknięty w pułapce złych przeczuć. Racjonale myślenie umykała między palcami, a go, niczym pot, zalewała świądowość minionych wydarzeń.
Powoli przypominał sobie, co się stało. Został otoczony i wylegitymowany. Nie wykryto u niego chipu, więc Inkwizycja otworzyła ogień, a on siłą rzeczy zaczął się bronić. Ulica tonęła w krwi, głównie w tej czerwonej, ale i sam Haine oberwał. Trzy rany cięte o różnej głębokości – na plecach, brzuchu i łydce. Zwiał, ale tylko w teorii, w praktyce rozciągało nad nim widmo pościgu.  Nie pamiętał dokładnie jego przebiegu. Był wypompowany ze wszystkich sił jak dziurawy balonik, z którego ulatywało powietrze. Wspomnienia przekształciły się w coś na wzór smolistej plamę krwi, którą po sobie niewątpliwie pozostawił. Chyba został postrzelony i stracił przytomność, by – jak na ironię losu przystało – obudzić się w całkowicie obcym miejsce, które nie było ani rządowym laboratorium, ani tym bardziej upragnioną siedzibą 7DS. Chyba jednak wolał zdechnąć w tym rynsztoku, jak potrącony przez pirata drogowego pies, niż czuć teraz ten dyskomfort zarówno psychiczny, jak i fizyczny.
Miał mroczki przed oczami, ale dostrzegł zbliżającą się sylwetkę. Wykrzywił usta w grymasie, który mógł uchodzić w normatywnych warunkach za oznakę ostrożności, ale mięśnie twarzy bolały go do takiego stopnia, że jedynie uformował się na niej odruch wymiotny. Zmrużył oko, dopiero teraz uświadamiając sobie, że nie odzyskał ostrości obrazu. Kontury twarzy jego wybawiciela były rozmazane, niewyraźne, jakby patrzył na niego przez zmarszczoną taflę wody. Nie był w stanie też przypisać mu żadnego imienia, więc natychmiast odrzucił od siebie nieśmiałą, wręcz nawiną myśl, że ma do czynienia z członkiem swojej grupy.
Najprawdopodobniej zdarł sobie gardło, bo struny głosowe odmówiły mu posłuszeństwa. Usta Haine poruszyły się bezdźwięcznie, ale żadne słowo nie padło i tylko ktoś, umiejący czytać z ruchu warg, był w stanie odczytać to, co chciał powiedzieć.
Szumiało mu w głowie, a ciało nadal było osłabione. Niczym bezwładna marionetka wykonał polecenie, a raczej poddawał się całkowicie obcemu dotyku. Przycisnął usta do szklanki, mocząc język w zwartości naczynia. Wziął łapczywego łyka kosztem zachłyśnięcia się. Strużka wody poleciała po podbródku i zginęła w połach pościeli. Sahara w ustach zelżała. Poczuł ulgę.
Zacisnął palce na ramieniu mężczyzny, by się upewnić, że jest prawdziwy i nie należy do karykaturalnych wytworów wyobraźni Gniewu, który był nękany przez schizofrenię w początkowej fazie. Co prawda dłoń jedynie musnęła miękką skóry, ale to wystarczyło, by utwierdzić Haine w przekonaniu, że ktoś faktycznie uratował mu tyłek, choć nie wykluczone, że Inkwizycja się z nim bawiła i chciała, by tak właśnie myślał. Nie miał jednak żadnych urojeń. Żył. Został opatrzony. Sądzą po odgłosach dochodzących z tętniącej życiem ulicy, był środek dnia. Zaczął się więc zastanowić ile był nieprzytomny. Pół dnia? Dobę? Może diwe? Nie miał odwagi zapytać.
Gdzie jestem? — wychrypiał w końcu, acz zdecydowanie jego głos brzmiał jak bełkot i nie miał żadnej pewności, że stojący nad nim mężczyzna go zrozumiał. Przełknął ślinę, by unicestwić gule w przełyku. —  Kim jesteś?
Do głowy cisnęło mu się mnóstwo pytań, na które nie znał odpowiedzi. Wiedział natomiast, że nie może tu zostać. Inkwizycja w każdej chwili mogła złapać jego trop.  Spróbował się podnieść po raz kolejny, ale bez pożądanego skutku. Przeczucie podpowiadało mu, że był przykuty do łóżka przynajmniej na parę dni. Jego stan musiał być poważny, skoro mężczyzna posunął się do gróźb. Ale dlaczego to robił? Haine miał coraz większy mętlik w głowie.
Gorączka szybko nie opadanie — zakomunikował. Nie chciał tego cholernego antybiotyku, który w jakiś sposób blokował jego poczytalność, tłumił zmysły, czynił go bardziej bezbronnym.  —  Nie przejmuj się nią — dodał szybko, chcąc zabrzmieć wiarygodnie. Poniekąd był przyzwyczajony do podniesionej temperatury ciała. Miewał ją wystarczająco często. Możliwe, że była jednym z wiele efektów ubocznych. —  Mną zresztą też. Zaraz sobie pójdę — obiecał, choć miał wrażenie, że to "zaraz", biorąc pod uwagę jego wątpliwą kondycje, rozciągnie się w czasie. Jesteś kłamcą.
Powrót do góry Go down
Kotarou Kamui
POŻĄDANIE

Kotarou Kamui
Liczba postów : 57
Imię i nazwisko : Kotarou Kamui
Wiek : 26 lat.
Wzrost i waga : 172 cm i 60 kg

Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) Empty
PisanieTemat: Re: Miejsce na tytuł (KotarouxHaine)   Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) EmptyPią Paź 07, 2016 11:45 pm

Zrobił krok do tyłu, w milczeniu przyglądając się nieznajomemu, dając mu jednocześnie krótką swobodę w szamotaninie się. Najwidoczniej tego właśnie w tym momencie potrzebował, choć Kotarou w każdej chwili był gotowy do niego doskoczyć i powstrzymać go, jeśli uzna, że ruchy ciemnowłosego stanowią zagrożenie dla jego samego. Na całe szczęście ten wreszcie dał za wygraną, przynajmniej na ten moment, i opadł w miarę spokojnie na powrót na łóżku. Jasnowłosy wypuścił powoli powietrze nosem, kiedy odetchnął i pozwolił sobie na podejście bliżej. Przysiadł na krawędzi łóżka i sięgnął po jeden z ręczników, który namoczył w wiadrze z zimną wodą. Wykręcił wodę i zaczął delikatnie przecierać skroń, czoło i kark nieznajomego.
- [color=#4D2F24]Można powiedzieć, że twoim aniołem stróżem. [/colot] – odparł spokojnie, a jego kąciki ust uniosły się wyżej w delikatnym uśmiechu. - Nie uważasz jednak za niegrzeczne pytać kogoś o jego personalia, kiedy samemu się nie przedstawi? Panie 7DS? – zapytał unosząc brew w zapytaniu. Zauważył. Zauważył jeszcze wczorajszej nocy, kiedy obmywał jego ciało z zaschniętej i zakrzepniętej krwi. Jego kod kreskowy był „zamazany’ bliznami, a to oznaczało tylko jedno. I wiele wyjaśniło, dlaczego Inkwizycja go goniła.
- I jesteś w moim mieszkaniu. Spokojnie, nikt raczej nie będzie sobie zaprzątał głowy tym miejscem, więc jeśli będziesz grzeczny, to nikt cię tutaj nie znajdzie. – dodał po chwili milczenia przesuwając ponownie ręcznikiem po jego czole, jednocześnie popychając g, by ponownie się położył.
- Twoje ciało jest słabe, więc leż. Potem przyniosę ci coś do jedzenia I elektrolity na wzmocnienie. Wieczorem dostaniesz kroplówkę z lekiem przeciwbólowym i powinieneś poczuć się lepiej. Swoją drogą… o co chodzi, że gorączka ci nie spadnie? To jakaś twoja zaleta? Cecha? Do tej pory nie spotkałem się jeszcze z takim niestabilnym przypadkiem. – powiedział cicho przystawiając dłoń pod brodę, o którą zaczął ocierać swoje palce w geście zastanowienia. Czekoladowy kundel wsunął swoją głowę pod jego drugą dłoń, domagając się pieszczot, na co chłopak machinalnie zaczął drapać go za uchem.
- Zresztą, nieważne. I jasne, możesz wyjść. Tam masz drzwi. – machnął głową w stronę uchylonych, drewnianych drzwi, szybko dodając z nutą złośliwości.
- Ale chyba nie uda ci się przepełznąć nawet metra. Szczerze powiedziawszy nie wierzę nawet, że uda ci się wejść o własnych siłach do łazienki, żeby się wyszczać. Ale nie martw się, przyniosę ci zaraz wiadro gdzie będziesz mógł się załatwiać. – parsknął rozbawiony wznawiając pieszczotę swojego psiaka, który machał wesoło ogonem na wszystkie strony świata.
Powrót do góry Go down
Gość
Gość

Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) Empty
PisanieTemat: Re: Miejsce na tytuł (KotarouxHaine)   Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) EmptySob Paź 08, 2016 1:16 am

Nie szamotał się więcej. Pozwolił, by mokry ręcznik skonfrontował się z jego twarzą, choć wyczuwalne napięcie unosiło się w powietrzu. Był spięty, a otępienie wywołane przez lęki tylko to wzmacniało. Powinien okazać wdzięczność, ale nie potrafił.
Aniołem stróżem? — Zmarszczył brwi, powtarzając za nim te dwa słowa, które głucho odbiły się do jego czaszki. Gniew miał swojego anioła stróża, który przepadał bez wieści wiele lat temu i do dziś nie dał znaku życia. Pojawił się znikąd, jak przelotny deszcz w letni poranek, i zniknął jeszcze szybciej. Sam Haine stracił nadzieje, że go jeszcze kiedyś zobaczy. . Prawdopodobniej nie żył od dawna. Zostały tylko zniekształcone przez upływ czasu wspomnienia. Ujrzał go jednak w oczach człowieka, który zamordował dziesiątki Czarnokrwistych. Te oczy były łudząco podobno do tych, które należały do właściciela nieśmiertelnika. Jego ciężar czuł na szyi. Zimna, metalowa blaszka była często jednym źródłem ulgi, kiedy trawiła go gorączka, choć wygrawerowana sentencje w języku, którego nie znał, była dla niego nie zrozumiała.
Dłoń Haine mimowolnie odnalazła jedyną pamiątkę po tym człowieku. Złapał ją w zesztywniałe palce i zacisnął w ramach swoich ograniczonych możliwości. Była to niewątpliwie cisza przed burzą, która nadeszła chwilę później. Serce zabiło mocniej – trzymając rękę na nieśmiertelnika w jego okolicy mógł bez problemy to wyczuć – w akompaniamencie słów, które wypadły z ust chłopaka.
Automatycznie, lekceważąc swój stan zdrowia, poderwał  się, siadając, choć oczywiście towarzyszył temu rozdzierający ból. Syknął. Ręka, na której nadgarstku niegdyś znajdował się wytatuowany kod kreskowy, mimowolnie zacisnęła się w pieść.
Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz — powiedział wymywanie, wypuszczając ze świstem powietrze z ust. Nie miał zamiaru zdradzać swojej tożsamości komuś, kogo nie znał. Ten ktoś równie dobrze mógłby się okazać członkiem Inkwizycji. Nie miał też żadnej pewności, że ów osobnik również jest przedstawicielem rasy, do której Gniew należał. Miał jedynie cichą nadzieję, że ktoś, kto wyciągnął w jego kierunku pomocną dłoń, faktycznie był Czarnokrwistym z krwi i kości. — Możesz mi mówić jak chcesz, ale panie 7DS odpada już na wstępie, bo widzisz, ściany takich małych klitek są cienkie. Będziesz mieć kłopoty, gdy ktoś się dowie, że tu jestem, o ile oczywiście mogę optymistycznie zakładać, że trzymasz moją stronę.
Nie chciał, aby wścibscy sąsiedzi zaalarmowali policję o potencjalnym zagrożeniu w charakterze członka 7DS, który został przygarnięty pod ich dach. Nie tylko Haine miałby kłopoty. Jego aniół stróż też. W końcu Inkwizycja nie liczyła się z nikim i niczym. Likwidowali każdą przeszkodę, która stanęła im na drodze do spełnienia wyznaczonych celów.
Przyjrzał się swojemu wybawicielowi z bliska. Był całkiem młody. Strzelał, że jego wiek mieścił się w granicach dwudziestu trzech - dwudziestu pięciu lat. Wygiął kącik ust delikatnie ku górze. Dopiero teraz zauważył, że szeroki uśmiech chłopaka był zaraźliwy. Haine dawno przestał się śmiać w pełni szczerze. Możliwe, że nigdy tego nie potrafił. Najwyższy czas, by spróbować, choć sytuacja, w której się znalazł, nie była ku temu najodpowiedniejsza.
Jest tego o wiele więcej — zapewnił go. Grymas przekształcił się w delikatny uśmiech. Poczuł się nagle o wiele swobodniej w towarzystwie tego mężczyzny. Może głównie dlatego, że mieli już za sobą kurtuazje pod tytułem "jesteś terrorystą" i ewentualną panikę, którą Haine musiałby stłumić, by prawda nie wyszła na światło dzienne. — Mam niekontrolowane skoki temperatury, napady zimna i dreszczy. Mój organizm nie toleruje większości substancji odżywczych, więc moja dieta jest ograniczona. Cierpię na bezsenność i manie prześladowcze w początkowym stadium. Więc masz rację, jestem niestabilny jak cholera. Możesz dorzuć do listy jeszcze napady agresji i paniki. — Skończył swoją wyliczankę i po chwili tego pożałował. Nie powinien mówić mu takich rzeczy. Gratuluję, Haine, kopiesz sobie własny grób. Skarcił się w myślach. — Jaka jest pańska diagnoza, panie doktorze? — Uniósł brwi w sugestywnym geście. Tsa, był z niego przypadek prawie beznadziejny i nieuleczalny.
Upadł z powrotem na poduszkę. Wiedział aż za dobrze, że w tym stanie to, co najwyżej może wywalić się z łóżka i uderzyć głową o kant szafki, dokonując tym samym żywota.
Nie zrobię pod siebie, więc nie musisz go przynosisz. Jeśli mi się zachce, pójdą do tej cholernej łazienki — zapewnił go, sycząc te słowa przez zęby. Zakrył twarz w pościeli, by ukryć swoje zażenowanie w charakterze poczerwieniałych policzków. Sama sugestia opróżnienia się do wiaderka była dla niego czymś w rodzaju ciosu w policzek.  Nie miał zamiaru tego robić.
Powrót do góry Go down
Kotarou Kamui
POŻĄDANIE

Kotarou Kamui
Liczba postów : 57
Imię i nazwisko : Kotarou Kamui
Wiek : 26 lat.
Wzrost i waga : 172 cm i 60 kg

Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) Empty
PisanieTemat: Re: Miejsce na tytuł (KotarouxHaine)   Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) EmptyNie Paź 09, 2016 12:22 am

Był słaby, a jego aktualna kondycja fizyczna pozostawiała wiele do życzenia, ale jak na obrażenia, jakie odniósł wczorajszego wieczoru, regenerował się całkiem szybko. W takim tempie wystarczyło zaledwie parę dni, może tydzień, by stanął całkowicie na nogi i mógł o własnych siłach opuścić to mieszkanie. Jednakże póki co, był w pełni zdany na łaskę Kotarou, co w pewien sposób łechtało jego ego. Sensei wskoczył na jego kolana, i pomrukując w zadowoleniu, zwinął się w kłębek, przymykając oczy. Kamui z kolei z zainteresowaniem przyglądał się nieznajomemu, nieświadomie badając zachłannym spojrzeniem każdy odkryty skrawek jego ciała. Był cholernie blady, ciężko było określić, czy to jego naturalna barwa czy po prostu stracił za dużo krwi. Prawdę powiedziawszy to był pierwszy raz, kiedy znalazł się tak blisko Czarnokrwistego. Pierwszy raz, kiedy mógł dotknąć, ocenić, zbadać. Jasne, czasami dostawali zgłoszenia do Czarnokrwistych, ale Kotarou zazwyczaj był trzymany z boku jako asystujący sanitariusz. A teraz było inaczej.
- Spora kolekcja blizn. Jakiś masochista z ciebie? – zagadnął z uśmiechem, po chwili wybuchając krótkim, szczerym śmiechem. - O sąsiadów się nie martw. – machnął dłonią w stronę jednej ze ścian. - Po pierwsze, ten budynek został zbudowany jeszcze przed drugą wojną światową i nadal się trzyma. Po drugie w klatce mieszkają, oprócz mnie, jeszcze dwie osoby. Stary ćpun-alkoholik, który praktycznie całe dnie i noce leży na fali w swoich rzygowinach oraz pewna pani, która w dzień śpi, by w nocy pracować. Także o to, że ktoś usłyszy naszą rozmowę… – przechylił głowę lekko na bok. - … albo twój krzyk, nie musisz się martwić. – w jasnym spojrzeniu błysnęło coś nieoczekiwanego, a usta wygięły się w tajemniczym uśmieszku, ale trwało to zaledwie ułamki sekund, kiedy ponownie parsknął śmiechem.
- Nie no, żartuję sobie. Nic ci nie zrobię. Chyba że będziesz bardo niesfornym pacjentem. – wyprostował nogi, na co jego kot w pełni niezadowoleniu, że teraz pozycja na kolanach swojego właściciela jest niewygodna, prychnął i zeskoczył, wybiegając eleganckim krokiem z pokoju.
- Dlatego możesz spokojnie się przedstawić, chyba że wolisz być nazywany jakoś debilanie. Pan Niezdara, Pan Przedziurawione Ramie, Pan Sapiący w Nocy…. – zaczął wyliczać durne ksywki i imiona, jakie padały z jego ust. Nagle gwizdnął, kiedy usłyszał wszystkie, albo przynajmniej większość dolegliwości, jakie trzymały ciemnowłosego.
- Nieźle… jak z tym żyjesz, co? Chcesz coś na sen? Mam dość mocne zioła, które od razu powalą cię na nogi. Na zbicie gorączki nie wiem co mogę poradzić, skoro to nie jest wina wirusa czy bakterii. – podniósł się z łóżka i podszedł do swojej torby, w której zaczął coś szperać. Po chwili wyprostował się, a w dłoni trzymał kroplówkę.
- Potem powiesz mi co możesz, albo czego nie możesz jeść, żebym wiedział co ci przygotować. Aktualnie robię kurczaka z ryżem i warzywami w sosie curry. Możesz to zjeść? – zapytał unosząc jedną brew, kiedy do niego podszedł.
- Ararara? Czy ja widzę… rumieniec? – nachylił się nad nim I siłą odkrył jego twarz. - Ale jesteś uroczy! – jęknął, czując jak sam się rumieni. - Kurde, powinieneś częściej się rumienić! Ale dobra, daj rękę. – rzucił niemal władczo zawieszając kroplówkę na prowizorycznym haku. Odciągnął rurkę i złapał ciemnowłosego za dłoń, przyciągając ją bliżej siebie. W nocy udało mu się założyć wenflon, więc wystarczyło go tylko podłączyć.
- Aż ciężko uwierzyć, że szukała cię Inkwizycja. Nie wydajesz się niebezpieczny.
Powrót do góry Go down
Gość
Gość

Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) Empty
PisanieTemat: Re: Miejsce na tytuł (KotarouxHaine)   Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) EmptyNie Paź 09, 2016 2:01 am

Dostrzegł te spojrzenie, ale nic na ten temat nie powiedział. Pozwolił, by chłopak obadał jego ciało, zerkając w zakamarki, które zwykle były chronione przez materiał ubrań. Czuł się jednak nieswojo. Tak patrzyła na niego tylko jedna osoba. Ten przeklęty Kieran w całej swojej zachłannej osobie. Spuścił w końcu wzrok, bo kawałek ściany nad ramieniem chłopaka wydał mu się nagle bardziej interesujący niż cała reszta świata.
A co? Marzy ci się sadomaso? — zapytał, eksponując swoje zęby w drapieżnym uśmiechu. Blizny rozsypane na całej rozciągłości jego ciała miały różną przyczynowością. Większość z nich były pamiątkami po krwawych potyczkach z Inkwizycją, inne wynikały z autodestrukcyjnych przypadłości Haine, a jeszcze inne, po prostu były. Od lat zdobiły podniszczoną skórę, przypominając mu o koszmarze, który przeżył w nie tyle co w samym getcie, a w laboratorium. — Jestem otwarty na propozycję — zapewnił go, pozwalając sobie na chwilę rozluźnienia. Co ma być, to będzie. — Muszę przyznać, że masz ciekawe sąsiedztwo.
Parsknął. Ludzie właśnie tacy byli. Cuchnęli rozkładem i zepsuciem. Marnowali dar życia, którym obdarzali ich Dawcy, dzieląc się z nimi każdego roku szpikiem kostnym. Nie zasługiwali na drugą szansę. Nie zasługiwali na jakąkolwiek szansę. W ślepiu Haine zapłonął niebezpieczny błysk i zapaliła się w nim ochota odebrania im życie.
Marnotrawstwo — wysyczał pod nosem. Z ust sączył się jad jak trucizna. Jego dłonie ponownie zacisnęły się kurczowo na kołdrze. Zmiana w jego zachowaniu była widoczna gołym okiem. Znów zaczęła go trawić nienawiść do gatunku ludzkiego. Paliła go od środka. Czuł jak wzniecone iskry nienawiści stopniowo przeradzały się w ogień. Te piekielne języki łaskotały go czule, podsycając drzemiący w nim gniew. Spuszczony z łańcucha był niemal nie do zatrzymania. Udało się to tylko jednej osobie, która umarła parę minut po zatrzymaniu go. Rozszarpana niemal na kawałki przez pazury i ostre, hienie zęby. Niektóre rany nigdy nie mogły się zabliźnić.  
Otrząsnął się minutę później, kiedy w tle usłyszał ujadanie psa, który musiał wyczuć nadciągające niebezpieczeństwo i powiadomił o nim swojego właściciela. Zakrył twarz w dłoniach, zaciskając mocno powieki, by się uspokoić, wyciszyć, ogarnąć bałagan w głowie. Ten dzieciak nie powinien widzieć go w takim stanie. Wziął szybko głęboki oddech. Musiał przywołać się do porządku, zanim nie było za późno.
Sam widzisz, lepiej nie wiedzieć za dużo — mruknął cicho. Na ustach pojawił blady uśmiech, nie miał nic wspólnego z jego prawdziwym stanem. Poprawił się na łóżku. Miał nadzieję, że jego lekarz nie był płochliwy. Postanowił przywrócić rozmowie normatywny tor. Musiał czymś zająć myśli, musiał coś robić, by nie zwariować. Był coraz bliższy stanu obłędu.
Sugerujesz, że sapałem w nocy? — Na czole pojawiła się zmarszczka. Dobrze, że nie mamrotał. Miał tendencje do mówienia przez sen rzeczy, których świadomie nigdy, by nie powiedział. — Jak długo byłem nieprzytomny? — To było jedno z nurtujących go pytań. Musiał też zadzwonić do domu. Do Vulka albo do Yume i upewnić się, że się nie pozbijali. Musiał wrócić zza groby. Udowodnić im i samemu sobie, że diabli złego nie biorą, że jeszcze żyje. Musiał wiedzieć, kiedy stanie na nogi, choć siłą rzeczy miał w planach ulotnić się stąd, kiedy tylko będzie taka możliwość. Kiedy odzyska chociażby częściową władzę nad ciałem.  — Ile jeszcze potrwa moja hospitalizacja? Wiesz, mam dość napięty grafik. — Wykrzywił usta w charakterze uśmiechu. Ktoś na mnie czeka, nie przeszło mu przez gardło.
Ostatecznie nie powiedział, jak ma na imię. Nie chciał też go oszukiwać, wymyślać czegoś na poczekanie, co właściwie nie stanowiło dla niego żadnego problemu. Robił to już wiele razy w swoim życiu. Dbał o swoją prywatność jak mało kto.
Kiedy kołdra została mu częściowo zabrana i chłopak znów się odezwał, zaśmiał się cicho, podenerwowany. Mało przekonująco, ale zawsze coś.
Jesteś pierwszą osobą, która użyła w stosunku do mnie tego epitetu, ale pewnie nawet w połowie nie wyglądam w rumieńcu tak urokliwie jak ty. Tylko się nie przyzwyczajaj i nie zakochaj. — ostrzegł go żartobliwie. Zażenowanie go opuściła. Nie miał zamiaru dalej w to brnąć. Uśmiech i serdeczność tego osobnika działała niego niezwykle kojąco. Od lat nie był taki odprężony. Nie chciał tego psuć. Było mu dobrze. Naprawdę dobrze. — A gotowany ryż w zupełności mi wystarczy — podsunął. Jego organizm źle znosił tłuszcz. W ogóle dużo rzeczy źle znosił, nie chciał też doktorowi narobić jeszcze większych kłopotów. Wystarczyły mu te, co teraz miał. — I nie oceniaj książki po okładce. — Podał mu rękę. — Nawet nie wiesz, ile ludzi zginęło z tych rąk — dodał, półszeptem. Sam stracił rachubę. Zatrzymał się gdzieś w okolicach setki. Może kiedyś odważy się policzyć wszystkie krzyże, które wystrugał własnymi paznokciami. Teraz wystarczyły mu tylko odciski na placach od czynnego wymachiwania kataną.
Prowadzisz przytułek dla bezdomnych zwierząt? — zapytał, unosząc jedną brew. Widok kota na kolanach mężczyzny i psa przy jego nodze wywołał coś na wzór rozbawienia. Szkoda, że Vulk i Yume nie potrafi żyć ze sobą w zgodzie. To wiele by ułatwiło. — Jestem jednym z nich? — dopytał żartobliwie, choć wcale nie patrzył na siebie jak na zwierzątko, które można oswoić, potarmosić za uchem i wyprowadzać na spacer. Hieny w końcu nie przywykły do domowych warunków. Były dzikie. Krążyły niczym sępy, by zacisnąć zęby na swojej ofierze. — Muszę cię rozczarować. Mam dom. I muszę do niego wrócić, jak najszybcie się da, więc powiedz, kiedy będę mógł to zrobić.
Powrót do góry Go down
Kotarou Kamui
POŻĄDANIE

Kotarou Kamui
Liczba postów : 57
Imię i nazwisko : Kotarou Kamui
Wiek : 26 lat.
Wzrost i waga : 172 cm i 60 kg

Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) Empty
PisanieTemat: Re: Miejsce na tytuł (KotarouxHaine)   Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) EmptyNie Paź 09, 2016 8:08 pm

Nie spodziewał się I nawet nie zakładał, że jego nowa “znajda” okaże się kimś z takim poczuciem humoru. Może to wszystko było grą z jego strony, zagraniem, które miało na celu uśpić czujność Kotarou. Jeżeli tak, to cóż, dobrze mu szło.
- Sadomaso… – prychnął pod nosem, wsuwając palce w jasne kosmyki I poczochrał się po głowie. - Wiesz, w twoim aktualnym stanie zbyt wiele nie zdziałasz. Poczekamy aż staniesz…. Na nogach. – mruknął przechylając głowę, a w ciemnych oczach błysnęło coś nieokiełznanego.
Ale prawdziwe ‘nieokiełznanie’ zaprezentował po chwili ciemnowłosy.
Przyglądał mu się z nieukrywanym zainteresowaniem, nieświadomie lgnąc do poznania natury tego osobnika. Milczał, choć może to była jakaś odpowiednia pora na podjęcie jednego z relaksujących tematów. Dał mu ten moment tylko dla niego, by sam zapanował nad skołowanymi nerwami i całym tym cholernym chaosem, który zapewne pojawił się w jego głowie. Gdy wreszcie zdawało się, że atmosfera w pomieszczeniu wygładziła się nieco, Kotarou pozwolił sobie na poruszenie i wypuszczenie trzymanego powietrza w ustach.
Nerwowy
- Nie lubisz ludzi? – zapytał dziwnie obcym głosem, jakby nie należał do niego. Poczuł się z tą myślą zaskakująco źle. Wiedział, że jest Czarnokrwistym i że najprawdopodobniej należy do owianej złą sławą grupy 7DS. A co za tym idzie – siłą rzeczy nie będzie przepadał za ludźmi. Mimo to, gdzieś tam w głębi jego głowy tliła się marna iskierka nadziei, że akurat ten tutaj będzie inny. Bardziej… neutralny. Z letargu wyrwało go pytanie jego gościa. Uniósł nieznacznie głowę, by na niego spojrzeć w zastanowieniu, po czym odwróciwszy wzrok i wbijając go w ścianę naprzeciwko siebie, potarł zewnętrzną stronę ciepły policzek.
- Z jakieś piętnaście godzin, tak myślę. Jak na takie rany, to zacząłeś dość szybko się zbierać, choć daję ci jeszcze z jakiś tydzień, żeby siły wróciły na tyle, byś mógł swobodnie poruszać się po mieście. – no i, nie oszukujmy się, byłby wściekły, gdyby jego ciężka praca w nocy zostałaby zaprzepaszczona przez nadgorliwość pacjenta.
Podłączenie kroplówki zajęło mu zaledwie kilka sekund. Uregulował jeszcze prędkość spływania i spojrzał z góry na leżącego chłopaka, podpierając się dłońmi o swoje szczupłe biodra.
- Mógłbym zaproponować, żeby ktoś wpadł cię odebrać, ale wolę nie ryzykować. Przypuszczam, że przez najbliższe godziny, a nawet dni, Inkwizycja będzie się tutaj kręcić i cię szukać, dlatego też wolę, byś zadzwonił do kogoś i powiedział, że żyjesz i takie inne bzdety. Ja ci powiem kiedy będziesz gotowy do opuszczenia tego domowego szpitala. Za dwie godziny kroplówka się skończy i pomogę przenieść ci się do łazienki, gdzie pomogę w umyciu. A potem zjesz ryż i może coś jeszcze lekkostrawnego. Spróbuj się przespać. – zawyrokował głosem typowym dla lekarza, choć wciąż, nawet teraz, pobrzmiewała w nim wręcz namacalna, naturalna nuta pełna rozbawienia.
- Przytułek? Możesz tak powiedzieć. Po prostu zwierzęta… – spojrzał na czekoladowego kundla, który spał spokojnie na poszarpanym dywanie. - Nieważne. I kto wie. Możesz jesteś przygarniętą przeze mnie przybłędą? – zapytał tajemniczo i nachyliwszy się nad nim, położył dłoń na jego głowie i pogłaskał go delikatnie po ciemnych włosach. - Może i masz dom, ale obróżki nie widzę. Może cię zaadoptuję? – zapytał szczerząc się szeroko.
Chciałbyś?
Może.
Powrót do góry Go down
Gość
Gość

Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) Empty
PisanieTemat: Re: Miejsce na tytuł (KotarouxHaine)   Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) EmptyPon Paź 10, 2016 12:52 am

Haine był pozbawiony poczucia humoru. To obecność tego chłopaka tak na niego działała. Jego optymistyczne podejście do sprawy było zaraźliwie i Gniew zaczął wątpić, że istniało na to jakiekolwiek lekarstwo. Był rozluźniony. Pierwszy raz od dawna naszła go myśl, że zasłużył na chwilę odpoczynku, zanim wróci do szarej codzienności, która wiązała się głównie z przemocą i agresją.
Trafiony-zatopiony. Czuję się jak gówno i pewnie tak wyglądam, ale zapamiętam sobie tę insynuację i kiedyś obrócę ją przeciwko tobie — zapewnił go, choć szczerze wątpił, że to „kiedyś” nastąpi. Plan Kylle'a tego nie zakładał. Już nigdy go nie zobaczy i nie zostanie zarażony jego śmiechem. Gdy tylko wrócą mu siły, ulotni się z tego miejsca, by nie robić mu więcej kłopotów. Może będzie na tyle uprzejmy i zostawi mu kartkę z podziękowaniami. Może. Obiecać tego nie mógł i nie zamierzał tego robić.
Uśmiechnął się natomiast blado. Nie chciał rozmawiać o swoim stosunku do rasy ludzkiej, który był napięty go granic możliwości. Nie umiał z nimi żyć, choć raz czy dwa próbował. Tylko jeden osobnik z tego gatunku nie wywoływał u niego wstrętu. Był mu bliski niczym ojciec, którego zresztą nigdy nie poznał. Wątpił też w jego istnienie.
Nienawidzę ludzi — poprawił go, wbijając spojrzenie w swoje drżące dłonie. Cały zresztą się trząsł. Tak reagował na wzmiankę o istotach, którymi najbardziej na świecie gardził. Mam nadzieję, że nie jesteś człowiekiem. Zerknął na chłopaka. Nie chcę cię zabić. Po prostu nie chcę, więc mnie do tego nie zmuszaj.. Po jego ciele przebiegł pojedynczy dreszcz. Nie wiedział, czy byłby zdolny zabić kogoś, kto uratował mu skórę, z drugiej zaś strony wiedział, że zadziałaby instynktownie. Instynktownie rozszarpałby go na strzępy. Pozostałaby po nim tylko krwawa miazga i porozrzucane ochłapy skóry. Nie umiał wygrać z instynktem. Za każdym razem przegrywał z kretesem i poddawał się mu na każdym kroku. Zdrowy rozsądek zanikał, kiedy miał do czynienia z rasą, która odebrała mu człowieczeństwo. Zmieniał się w spragnioną ludzkiej krwi bestię. Nienawiść go pochłaniała. Sam od wielu lat karmił się szaleństwem. Lubił sprawiać krzywdę. Patrzeć na te wszystkie twarzy wykrzywione w grymasie bólu, słyszeć ich krzyki, kiedy zdają sobie sprawę, że ich żywot chyli się rychło ku końcowi. Niewykluczone, że faktycznie był pozbawionym ogłady zwierzęciem. Na pewno stawał się nim stopniowo. Było w nim mniej z człowieka, niż w człowieku zwierzęcia.
Tydzień? Stanę na nogi w trzy dni. Zobaczysz — zapewnił go pewnie. Nie miał ku temu żadnych wątpliwości. Wbrew pozorom jego wola życia była silna. Ratowano mu dupę na większą skalę i nie raz wyszarpywał się ze szponów śmierci. Czasem czuł się tak, jakby był niezniszczalny choć wiedział, że to nie prawda. Jego organizm szwankował coraz bardziej. Psychika zresztą też. Wysiadał krok po kroku. To tylko kwestia czasu, kiedy zepsują się wszelkie hamulce. Kiedy najprościej świecie zatraci zmysły i umiejętność logicznego myślenia.
Inkwizycja jest nieustępliwa. Na pewno nie odpuści sobie takiego smacznego kąsku, jakim jest zraniony, niezdolny do obrony Czarnokrwisty, więc wolałbym nie angażować w tę akcję "ratunkową" więcej osób. Jak sam widzisz, zdaję się na twoją łaskę i niełaską — stwierdził spokojnie. Taki Vulk czy Misha zrobiliby wokół tej sprawy o wiele więcej szumu niż powinni. Znał ich temperamenty i wiedział do czego byli zdolni. Zadzwonienie do kogokolwiek też wydało mu się nagle niezbyt dobrym pomysłem. Haine musiał nieskromnie przyznać, że hakerów w 7DS mieli niezłych i niemal niezawodnych, bez problemu rozprawiliby się z namierzeniem telefonu. Dobrze, że nie wziął ze sobą komórki. Już dawno musiałby się z nimi użerać, a ten chłopak mógłby przy tym ucierpieć. Wyglądał w końcu na takiego, co umiał postawić na swoim. W przyszłości miał szansę dostać naprawdę dobrym lekarzem.
Po prostu zwierzęta...? — Chciał wyciągnąć od niego coś więcej. Zawitała do niego ciekawość. Pozwolił się pogłaskać głównie dlatego, że i tak nie miał siły, by warczeć i demonstrować swojego niezadowolenia wynikające z tego gestu. Słowa chłopaka skomentował zaś cichym śmiechem, który szybko jednak został przerwany przez ukłucie w klatce piersiowej. Zakaszlał. Nadal czuł się beznadziejnie i musiał uważać, by nie nadużyć dobroci miłośnika zwierząt. — Może zerwałem się z łańcucha albo ktoś mnie porzucił jak zabawkę? — podsunął. Z reguły nie żartował z takich rzeczy. Wiedział, że niektórzy ludzie nie pogardziliby zwierzątkiem domowym w charakterze Czarnokrwistego. Niewykluczone, że niektórzy takowe posiadali. Haine nigdy nie pozwoliłby się zadomowić. Nie był pieskiem, kotkiem. Był czymś na wzór człowieka z zwierzęcymi genami. Posiadał własny rozum, godność i dumę. — Jesteś gotowy na to wyzwanie? — zainteresował się. — Wiesz, oprócz chęci, będziesz potrzebował też kagańca. Mam mocną szczękę i ostre zębiska. Nie chcę się przez przypadek uszkodzić.
Nie jedno ramię rozszarpałem na strzępy.
Powrót do góry Go down
Kotarou Kamui
POŻĄDANIE

Kotarou Kamui
Liczba postów : 57
Imię i nazwisko : Kotarou Kamui
Wiek : 26 lat.
Wzrost i waga : 172 cm i 60 kg

Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) Empty
PisanieTemat: Re: Miejsce na tytuł (KotarouxHaine)   Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) EmptyPon Paź 10, 2016 1:55 am

Parsknął szczerze rozbawiony, nie przypuszczając, że Czarnokrwisty rebeliant może z taką łatwością podchwycić grę słów. A jednak. Jeszcze wiele nauki przed tobą, Kotarou.
- Nie, nie wyglądasz aż tak tragicznie, choć kąpiel zdecydowanie ci się przyda. – mruknął mrużąc przy tym oczy. Ale najpierw, a dopiero potem obowiązki. Ciemnowłosy musiał przyjąć całą dawkę leku nim Kotarou pozwoli mu na relaks w wannie. Lepiej dmuchać na zimno.
- Trzy dni… nawet I lepiej, bo udało mi się dostać akurat tylko trzy dni wolnego na żądanie, chociaż szef I tak kręcił nosem. Dobrze, spróbujemy postawić cię na nogi w trzy dni. – odwrócił głowę pod pretekstem zbierania pozostałości po opatrunkach i innych medycznych pierdołach, tylko po to, by ukryć ściśnięte usta w wąską linię i momentalną bladość, jaka spowiła jego twarz. Czyli jednak. Nienawidził ludzi, w tym Kotarou. Wiedział, że ciemnowłosy prędzej czy później dowie się, że to właśnie przedstawiciel tak bardzo znienawidzonej przez niego rasy uratował mu tyłek i zapewne nie skończy się to zbyt dobrze dla jasnowłosego, ale mimo wszystko nie potrafił znaleźć w sobie na tyle odwagi, by otwarcie przyznać się do bycia człowiekiem. Dopóki ciemnowłosy sam nie zapyta go wprost, Kotarou niekoniecznie chciał się z tym wszystkim obnosić. Wiedza czasami bywała wręcz zbawienna. A przynajmniej na tę chwilę taka się zdawała.
- Hm…. Nie powie ci. – odwrócił się do niego I uśmiechnął szeroko, wracając do swojego codziennego stylu bycia. - Takie rzeczy to dopiero na trzeciej randce. Wszystko chciałbyś od razu wiedzieć a później co? Później już nie ma zabawy i zaskoczenia. – wrzucił trzymane rzeczy do pudła, który zamierzał wynieść. Nim jednak opuścił pokój, zatrzymał się przy wyjściu.
- A może chcę przetestować twoje ostre zęby I daruję sobie kaganiec na tę chwilę? Wiesz, życie na krawędzi i te sprawy? – nie czekał jednak na jego odpowiedź, pozostawiając go z tajemniczym pytaniem unoszącym się w powietrzu.
Do pokoju wrócił godzinę i dwadzieścia minut później, niosąc szklankę z sokiem pomarańczowym i miskę ryżu z łagodnym sosem, który nie powinien zaszkodzić ciemnowłosemu. A przynajmniej miał taką nadzieję. Specjalnie postarał się o coś lekkostrawnego. Postawił jedzenie i napój na stoliku, od razu zaczynając odpinać go od kroplówki, która spełniła swoje zadanie.
- Śpisz? Lepiej się obudź. Chyba że chcesz być moją śpiącą królewną, którą zbudzę magicznym pocałunkiem? – zapytał zerkając na niego, szybko dodają z wesołością w głosie.
- A wiesz, że w oryginalnej baśni księżniczka Aurora została zgwałcona przez księcia, kiedy ta jeszcze spała? Następnie zaszła w ciążę, i dalej śniąc urodziła trojaczki. Jedno z nich pomyliło cycka z mlekiem i palca z wbitym cierniem, i zaczęło go ssać. Wyssało cierń i Aurora obudziła się. Całkiem pokręcone, nie uważasz? – wsunął dłoń pod jego plecy i pomógł mu się dźwignąć do pozycji siedzącej.
- ostrożnie. – sięgnął po miskę podając ją ciemowlosemu, ale w ostatniej chwili zatrzymał się. - Chyba że chcesz, abym cię nakarmił?
Powrót do góry Go down
Gość
Gość

Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) Empty
PisanieTemat: Re: Miejsce na tytuł (KotarouxHaine)   Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) EmptyPon Paź 10, 2016 2:41 am

Powiedzmy, że wierzę ci na słowo. — Załapał sugestię. Nie był pierwszej świeżości. Czuł na sobie swąd krwi i potu, który towarzyszył mu przy gorące. Dawno nie był już w takim stanie. Wiedział też, że sam nie poradzi sobie w łazience, ale odrzucił to od siebie. Sama myśl o tym napawała ponownym zażenowaniem.
Nie powinieneś brać wolnego. To może wzbudzić podejrzenie Inkwizycji —zauważył, choć z drugiej strony wcale mu się nie dziwił. Sam nie zostawiłby nikogo w takim stanie bez opieki. Był wdzięczny za jego bezinteresowność, w którą trudno było mu do końca uwierzyć. Rzadko się z nią spotykał.
Obserwował, jak chłopak zabiera bandaże. Jego reakcja była zastanawiająca, ale nie pytał o przynależność rasową. Bał się odpowiedzi. Bał się, że czar chwili pryśnie jak bańka mydlana. Zniszczył wiele istnień. Chyba tego jedynego nie chciał popsuć. Chciał żyć w złudzeniu, że pomocną dłoń wyciągnął do niego uroczy Czarnokrwisty z zapleczem medycznych umiejętności, który zarażał swoim uśmiechem.
Chcę uchronić siebie i ciebie od rozczarowań — powiedział niby to żartobliwie, ale taka była właściwie prawda. Co jeśli do czynienia ma z seryjnym mordercą, który ratuje innym życie, by je potem skruszyć? Co jeśli w tej kroplówce są jakieś środki na zwiotczenie mięśni? Co jeśli zaznał się w rękach psychopaty z krwi i kości, który robi sekcje na żywych organizmach? Takie i inne myśli nawiedzały go raz za razem. Nie mógł przestać o tym myśleć. Nie umiał zaufać, a jednocześnie bał się, że prawda wymierzy mu mocny cios w policzek. Zdał się na tę dziwkę, los. — Zaskoczenie czasem jest zwodnicze, nie uważasz? — zapytał, ale nie oczekiwał odpowiedzi. Chłopak się zbierał. Pewnie miał więcej spraw na głowie, niż taki Haine, który wpadł w kłopoty po uszy przez swoją własną głupotę. Vulk chyba miał rację.
Zadrżał, gdy usłyszał pytanie, na które sam musiał sobie odpowiedzieć.
Igrasz z ogniem. Powiedz, że jesteś człowiekiem, a te zęby pójdą w ruch. Rozszarpią cię —wymamrotał pod nosem, patrząc kątem oka jak chłopak się oddala i znika w drzwiach, i jego zwierzęta idę w ślad za nim.
Co zrobisz, Gniewie, jeśli okaże się, że osoba, którą polubiłeś od pierwszego wejrzenia, okaże się człowiekiem z krwi i kości? Zabijesz siebie czy ją? A może pierwsze ją, a potem siebie?
Parsknął.
Zamknął oczy. Nie chciał o tym myśleć, nie chciał też o tym śnić. Nie chciał, ale to zrobił. W śnie krew doktora była czerwona. Haine poczuł pod zębami jej słodycz, gdy zaciskał na nim zęby, by rozszarpać go na kawałki. Nie wiedział, ile spał. Zdążył go w nim rozczłonkować. Obudził go uścisk w żołądku i strach. Poczuł jak strużki potu spływają mu po czole w akompaniamencie przyśpieszonego oddechu.
Starał się uspokoić, kiedy drzwi ponownie się otworzyły i usłyszał znajomy, wesoły głos. Sen okazał się kłamstwem, ale kamień nie spadł mu jednak z serca. Bił się z myślami. Właściwie to udawał, że śpij, by czasem nie odpowiadać na pytania, które mógłby się pojawić, gdyby chłopak zauważyłby kolejną zmianę w jego zachowaniu.
Obudziłeś mnie.
Otworzył oczy. Gorączka nadal go nękała, więc miał alibi.
Moje pojęcie o baśniach jest zerowe, ale w ciążę to ja akurat nie zajdę. O to martwić się nie musisz — zapewnił go, siadając z jego nieocenioną pomocą. Oparł się plecami o wezgłowie łóżka, które spełniało się doskonale w roli podpórki. Zabrał miskę. Pochylił nad nią i profilaktycznie powąchał. Jeśli jej zwartość smakowała tak samo, jak pachniał, nie mógł życzyć sobie w tej sytuacji lepszego posiłku.
Poruszył palcami i rękami, by się upewnić, że utrzyma widelec - pałeczki nie wchodziły w grę - i przytaknął.
Nakarm mnie.
Nie wiedział, czemu właściwie to powiedział. Chyba był w stanie zjeść sam. Chyba też chciał posmakować trochę dłużej jego towarzystwa. Chyba chciał znów zobaczyć ten uśmiech. Chyba. Zanim to wszystko nie okaże się złudzeniem.
Popadasz w paranoje, Gniewie.
Wiedział o tym nie od dziś.
Powrót do góry Go down
Kotarou Kamui
POŻĄDANIE

Kotarou Kamui
Liczba postów : 57
Imię i nazwisko : Kotarou Kamui
Wiek : 26 lat.
Wzrost i waga : 172 cm i 60 kg

Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) Empty
PisanieTemat: Re: Miejsce na tytuł (KotarouxHaine)   Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) EmptySro Paź 12, 2016 11:25 pm

Uśmiechnął się lekko do niego, czując się dziwnie… przyjemnie w jego towarzystwie. Właściwie od bardzo dawna z nikim nie rozmawiał dłużej, niż wymagała tego sytuacja. Nie licząc oczywiście jego własnych zwierząt. Naprawdę miła odmiana.
- Nie panikuj I nie doszukuj się wszędzie Inkwizycji. Spróbuj podejść do tego bardziej na relaksie. Kiedy usilnie doszukujesz się czegoś złego, to los spłata ci figla i spotka cię to zło, którego tak unikasz. Spokojnie. – spojrzał na niego i położył dłoń na gorącym policzku ciemnowłosego, uśmiechając się wesoło. - Tutaj jesteś bezpieczny, Nieznajomy. – oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że ukrywa pod swoim dachem przestępcę. Ale nie sądził, że Inkwizycja w każdej chwili może wpaść do jego mieszkania. Nie było podstaw. Kotarou żył jak żył, ale nigdy nie miał złych stosunków z władzą. Tak więc nie było jakichkolwiek podstaw, by sanitariusz, do tego człowiek, zadawał się z Czarnokrwistym i do tego członkiem 7DS. Był spokojny.
- Może mnie nie rozczarujesz? Czasami… trzeba brać życie jakie jest I przeć do przodu, nie bacząc na uprzedzenia, zasady, to, co jest z góry założone. Czasami warto spróbować żyć chwilą, tu i teraz, iść na żywioł. Nie chcę żyć w pudełku o odpowiednich rozmiarach. Dlatego… nie martw się, że mnie rozczarujesz. Dlatego chcę igrać z ogniem. Bo czuję wtedy, że żyję a nie jestem manekinem społeczeństwa. – w czekoladowym spojrzeniu jasnowłosego pojawił się błysk życia przeplatany z melancholią. Ale przemilczał jego rasę. Wiedział, że ciemnowłosy się dowie. Ale nie potrafił wyrzucić z siebie dwóch prostych słów. Jestem człowiekiem. Te dwa, na pozór marne słowa, przemieniły się w kupkę kamieni, które ugrzęzły w przełyku i chłopak w żaden sposób nie mógł się ich pozbyć. To była zła ścieżka, jaką obrał. Kłamstwo ma krótkie nogi. A on nie miał w sobie aż na tyle odwagi. Trzy dni. Przez te trzy dni nic nie powie. Dopiero jak nieznajomy będzie w stanie wyjść z tego mieszkania o własnych siłach. Wtedy mu powie. Bo i tak zapewne już się nigdy więcej nie spotkają.

Na zewnątrz robiło się powoli ciemno, a temperatura zaczęła stopniowo opadać. Uśmiechnął się, widząc, że mężczyzna zaczyna wracać do sił. Leczenie zaczynało przynosić oczekiwany skutek.
- Nie forsuj się. – ostrzegł go, chociaż wewnętrznie wiedział, że o to akurat nie musi się martwić. Parsknął naturalnie i przycisnął wierzch dłoni do swoich ust, kiedy roześmiał się rozbrojony na łopatki jego słowami.
- To jakaś sugestia I propozycja? Bo wiesz, nie mam nic przeciwko, ale obawiam się, że mógłbym cię jeszcze bardziej uszkodzić I wymęczyć. – oczywiście, że nic nie sugerował. Oboje sobie żartowali. Wiedział to doskonale, ale mimo to, jakaś jego wewnętrzna część czerpała z tego chorą przyjemność, z żartów, które niebezpieczne ocierały się o pikanterię i o coś, co z powodzeniem można nazwać „zakazanym owocem”.
W końcu uspokoił się i podał mu miskę, ale w ostatniej chwili zatrzymał dłonie w powietrzu, przyglądając się z zaciekawieniem jego twarzy.
- … Serio? – zapytał, wyczekując kolejnego dowodu na żart. Ale nim Nieznajomy zdążył krzyknąć “Ha! Mam cię! Ukryta kamera”, Kotarou przysunął się bliżej, wciągając jedną nogę na łóżko, by usiąść przodem do niego. Złapał za widelec i nabrał na niego nieco ryżu umoczonego w sobie, po czym zaczął go karmić.
A serce w jego klatce piersiowej niebezpiecznie zaczęło bić szybciej, zupełnie tak, jakby ktoś uwięził w środku ptaka, który usilnie walczy o wolność.
- Może być w smaku? – zapytał, chcąc przerwać dziwną ciszę. - Czekaj…. Ryż. – mruknął I przesunął kciukiem po jego dolnej wardze, zgarniając resztkę ryżu, a następnie koniuszkiem języka zgarnął go ze swojego palca.
Debil
Twarz momentalnie zrobiła się czerwona, kiedy zdał sobie sprawę z tego, co zrobił pod wpływem impulsu.
- Przepraszam! – wyrzucił z siebie, wciskając prawie na siłę widelec z ryżej w usta ciemnowłosego, samemu spuszczając nieco głowę, pozwalając jasnym kosmykom na opadnięcie na jego oczy I twarz.
Co za wstyd….
Powrót do góry Go down
Gość
Gość

Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) Empty
PisanieTemat: Re: Miejsce na tytuł (KotarouxHaine)   Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) EmptyCzw Paź 13, 2016 1:06 am

Gniew tą przeklętą Inkwizycje widział wszędzie. W każdym spojrzeniu i w każdym słowie. Czy to słysząc odbijające się echem odgłosy kroków na klatce schodowej, czy widząc cienie malujące się na suficie. Nie wywoływało to jednak uczucia, które spełniało definicję strachu. Ulatniało się jak woda w formie pary z wrzącego czajnika. Świadomość, że kiedyś wpadnie w ich ręce była, bowiem nieodłączonym elementem jego życia. Pocieszał się jedynie myślą, że nie nadawał się na dłuższą metę na ich obiekt doświadczalny. Jego ciało nie wytrzyma końskich dawek leków, czy też modyfikacji genetycznych. Albo umrze, albo przekształcił się w pozbawioną umiejętności logicznego myślenia roślinkę. W zasadzie każda z tych dwóch opcji miała swoje wady i zalety, i każda sygnalizowała jedno – gdy to nastąpi, będzie mu już wszystko jedno.
„Nie powinieneś traktować Inkwizycji w tym układzie jako zła ostatecznego”, przeleciało mu przez myśl. On sam w porywie tych wszystkich chwil, w których miał przyjemność tarzać się w krwi swoich ofiar, zapomniał, kto tak naprawdę odgrywa rolę złego charakteru. Wiedział tylko, że zło musiało istnieć, by istniało jego przeciwieństwo - dobro. Co jeśli sam był wcieleniem zła? Co jeśli jego wybawiciel bezmyślnie wpuścił do swojego domu ucieleśnienie samego diabła? Haine nie umiał panować nad swoim emocjami. Nie pamiętał, ile to już ludzi zabił, będąc w amoku, w sidle urojeń i spaczeń. Granica się zatarła - tego jednego był pewien. Balansował nad przepaścią i nie miał wątpliwości, że kiedyś wpadnie w bezdenne odmęty. Odbicie się od jej dna będzie więc niebywale dla niego trudne. Wręcz ocierające się o rzecze niemożliwą, awykonalną.
Teraz jednak chciał odseparować się od tych myśli. Wyrzucić je z głowy. Dostosować się do słów lekarza. W tym stanie i tak nie mógł za wiele zdziałać. Zależało mu głównie na szybkim odzyskaniu częściowej sprawności fizycznej i wiedział, jak nikt inny, że do tego potrzebował przede wszystkim wypoczynku. Trzy dni, a właściwie dwa i 1/4 dnia, sądząc po zmierzchu za oknem, powinny być wystarczające. Przynajmniej już nie czuł tego parszywego bólu głowy, który rozsadzał mu czaszkę do środka. Skupił się więc na osobniku, który uratował mu życie, przestając na niego patrzeć w dwóch kategoriach – człowiek czy Czarnokrwisty. W tym momencie nie miało to żadnego znaczenia.
Spokojnie, od siedzenia to raczej szwy nie popękają — rzucił w ramach uspokojenia zapędów rodzicielskich nieznajomego. Nadopiekuńczość i przesada była Haine nie znana. Nie był bowiem wykonany z chińskiej porcelany, która – jak powszechnie wiadomo – rozlatywała się na drobny mak pod najsłabszym nawet naporem. — Jutro to ja będę już mógł te twoje psy zabrać na spacer.
Wyszczerzył się i poczuł, że bolą go mięśnie twarzy. Już dawno nie eksponował swoich hienich zębów w całej swojej okazałości. Chyba będzie musiał w końcu z tym przystopować.
Pozostawię ci wolność interpretacji — powiedział zdawkowo, z nutą czegoś na wzór zadumy, acz nie śpieszył się w wyjaśnieniem. Był świadomy, że podpuszczał i był podpuszczany jednocześnie. Ciekawość jednak w tej materii wyrabiała swoją własną markę i zwyciężała. Czuł się trochę jak w nawiedzonym domu. Zanim nie otworzy kolejnych drzwi, nie dowie się, jakie zagrożenie na niego czyha z czarnego, pokrytego kłębami kurzu i pajęczyn kąta. Lecz zamiast niepokoju, który zwykł towarzyszyć w takich okoliczność, wypełnił go zbawczy spokój. Uzależniająca adrenalina opadła, pojawiło się natomiast coś na kształt pragnienia. Bawił się trochę i trochę też eksperymentował.
Chcesz znać prawdę? — zapytał, a w oczach pojawił się niebezpieczny, dziki błysk. — Jestem tak zamroczony prochami, że zmysł smaku mi się stępił. Jestem tak głodny, że gdybyś podał mi nawet coś zwęglonego, coś co społeczeństwo zakwalifikowałoby jako niejadalne, zjadłbym to ze smakiem. I przede wszystkim jestem ci tak wdzięczny za uratowanie mi tyłka, że gdybyś podsunął mi pod nos coś naprawdę ohydnego, skłamałbym z uśmiechem na ustach, że jest przepyszne — odparł szczerze.
Nie wiedział czy mu smakuje, czy też nie. Nie znał się na gotowaniu i nie umiał w większość przypadków odróżnić jednego smaku o drugiego. Jadł w małych ilościach, przez co bezustannie groził mu spadek wagi. Nie robił tego bynajmniej po to, by delektować się każdym przegryzanym kęsem, robił to przede wszystkim dlatego, bo chciał zabić głód, stłumić irytujące ssanie w żołądku. Jego organizm w końcu nie akceptował większości substancji odżywczych. Żaden więc z niego tester potraw i koneser smaków. Padlinożercą wbrew pozorom też nie był. Cieszył się, gdy jedzenie spełniało wyznaczoną rolę - zapychało. Tak było w tym przypadku.
Poczuł ryż w prawym kąciku wargi i już chciał go zgarnąć językiem, ale jego zamiar został unicestwiony przez palce Kotarou.
Przypatrywał się jak ten zlizuje ziarenko z palca i parsknął z wyraźnym rozbawianiem. Być może przede wszystkim po to, by unicestwić falę ciepła, która go zalała i obawiał się, że nie ma nic wspólnego z nękającą go od paru ciągnących się w nieskończoność godzin gorączką.  
Złapał drżącymi palcami jego podbródek, unosząc go na wysokość swojego oka, by uważnie przyjrzeć się jego nękaną przez wypieki twarz. Choć jej prawdziwy odcień był dla niego nieznany przez ślepotę barw, przez tyle lat nauczył się rozpoznawać zmiany na obcych twarzach, a przecież ta twarz nie była mu już tak obca.
Naprawdę do twarzy ci w rumieńcach — skomplementował. — Gdyby to była prawdziwa randka, to pewnie bym cię teraz pocałował. — Przesunął spojrzeniem wzdłuż jego twarzy. Zatrzymał go kolejno na oczach, nosie i ustach. Zaczął się nawet zastanawiać, jaki mają smak, ale nie spróbował ich. Oddał mu wolność, zwalniając uścisk. — I nie musisz się płoszyć, jak królik zapędzony w pułapkę. Nie jestem złym wilkiem. Nie zjem cię. Mogę cię co najwyżej wypatroszyć, ale najpierw muszą mi wrócić siły.
Powrót do góry Go down
Kotarou Kamui
POŻĄDANIE

Kotarou Kamui
Liczba postów : 57
Imię i nazwisko : Kotarou Kamui
Wiek : 26 lat.
Wzrost i waga : 172 cm i 60 kg

Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) Empty
PisanieTemat: Re: Miejsce na tytuł (KotarouxHaine)   Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) EmptyPią Paź 14, 2016 12:59 am

”Chcesz znać prawdę?”
Uniósł głowę I spojrzał na niego wyraźnie zaciekawiony. Nie spodziewał się takiego wywodu, ale gdzieś w okolicach żołądka zrobiło mu się ciepło. Od bardzo dawna nikt nie pochwalił go za cokolwiek, a już na pewno nie za kuchnię, jaką prezentował. Zresztą, nie ma czemu się dziwić, skoro chłopak gotował dla samego siebie i właściwie nigdy nikogo tutaj nie zapraszał. Był zaskoczony samym sobą, że odważył się przytargać tutaj nieznajomego. Był ranny, powtarzał sobie i w ten sposób próbował samego siebie wytłumaczyć. Ale im dłużej z nim rozmawiał, im dłużej spędzał z nim minuty, tym bardziej coś niebezpiecznego ciągnęło go do niego. Zauroczenie? Szybkie, gwałtowne. Możliwe.
Zagryzł dolną wargę, próbując poskładać rozsypane myśli. Trochę zaczynał się gubić w swoich własnych emocjach, które coraz mniej rozumiał. Ryzykował, jasne. Ale…. Czemu się nie bał, że lada moment te miłe chwile, jakie spędzał w towarzystwie nieznajomego mogą porządnie pierdolnąć, i kiedy Kotarou będzie usilnie starał się poskładać je w jedną całość, to boleśnie się pokaleczy?
Nie znał odpowiedzi.
- Uznam to za komplement. – powiedział cicho, ponownie obdarowując go jednym ze swoich szczerych uśmiechów. - Jeżeli chcesz, to… to chętnie coś dla ciebie przygotuję. Coś, co lubisz. Wystarczy powiedzieć, a to zrobię. – mruknął na tyle cicho, że odgłosy z ulicy praktycznie go zagłuszyły. Zaśmiał się po chwili, a jego twarz przybrała wyjątkowo łagodny wyraz, kiedy ponownie uniósł głowę. - Kamui. Kamui Kotarou. – dodał po chwili przestawiając się. Co prawda nie liczył na to, że mężczyzna również mu się przedstawi, dlatego pospiesznie dodał. - Jeżeli chcesz mi się odwdzięczyć za uratowanie ci tyłka, wystarczy mi twoje imię. – jak dla niego to nie była zbyt wygórowana cena. Chyba. Chociaż z drugiej strony każdy traktował wszystkie dane personalne, w tym imię, na różne sposoby. Kto wie, być może ciemnowłosy należał akurat do tej grupy, która ceniła swoje imię wyżej od wszystkich bogactw tego świata. Kotarou odłożył wreszcie prawie pusty talerz na szafkę i odetchnął, próbując uspokoić rozszalały chaos, jaki zaistniał w jego umyśle. Tylko że mężczyzna zrobił coś, co zupełnie go sparaliżowało, skutecznie usadzając w miejscu.
Dotyk był dziwnie… przyjemny, choć właściwie jego skóra zaledwie musnęła jego podbródek. Zdał sobie sprawę, że miał wyjątkowo duże dłonie. Większe od jego. I chciał…
- Pocałuj mnie. – wypalił oszołomiony, niczym zwierzę, które zostało porażone prądem. To był moment, kiedy zerwał się z łóżka i wybiegł z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami, pozostawiając gościa samego. Musiał ochłonąć. Musiał…
Wrócił do pokoju po dziesięciu minutach, usilnie unikając jego spojrzenia. Bał się go. Bał się też słów, jakie mogą paść. Przez ten krótki czas, kiedy chodził dookoła pokoju rozpaczliwie i wręcz desperacko poszukując jakiegoś rozwiązania, nie wpadł na nic, co mogłoby go uratować od tej żenującej sytuacji, w jakiej się znalazł. Zupełnie nic.
- Przygotowałem kąpiel. Pomogę ci. – jego głos brzmiał obco, nieludzko, trochę zachrypnięty. Przełknął ślinę, chcąc pozbyć się niewidzialnej guli w gardle i niepewnie ruszył w jego stronę, choć nadal unikał jego spojrzenia.
- I to był żart. To przed chwilą.
Tylko na tyle cię stać?
Nic lepszego nie przychodziło mu do głowy.
Powrót do góry Go down
Gość
Gość

Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) Empty
PisanieTemat: Re: Miejsce na tytuł (KotarouxHaine)   Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) EmptyPią Paź 14, 2016 3:03 am

Pokręcił przeczącą głową.
Moje kubki smakowe to porażka — przyznał po chwili. — Jem to, co muszę jeść i to, co akceptuje mój organizm, więc jak sam widzisz, dawno zapomniałem jak nazywa się moja ulubiona potrawa — wyznał, nie rozumiejąc skąd tak nagle zabrało mu się na szczerość. Wystawiał się na odstrzał. Świadomie i dobrowolnie. Był nierozważny i wolał winę zrzucić na efekt uboczny podawanych mu prochów. — Kylle. Mam na imię Kylle. — Odwdzięczył się, co prawda przestawiając się imieniem, które dawno przestało funkcjonować w społeczeństwie. Kyllem był jak się urodził. Tak nazwali go naukowcy na rzecz badań i taka wersja jego danych personalnych otrzymywała się dopóki nie pozbył się kodu kreskowego i chipu. Więc już dawno odeszła w zapomnienie. Kylle umarł dawno temu pod gruzami getta. Sam Gniew stracił rachubę czasu. Nie pamiętał, kiedy pozbył się swojej niby to prawdziwej tożsamości, choć miał świadomość, że nazwisko, które zostało mu nadane nie należało ani do jego ojca, ani do matki, których nigdy nie poznał. Rodzicielka oddała za niego życie przy porodzie, ojciec zawieruszył się bez śladu. W końcu był człowiekiem i nie poczuwał się do rodzicielskiego obowiązku, sam Haine był niczym więcej, tylko eksperymentem. Pierwszym zarejestrowanym przypadkiem połączenia się genów dwóch, wówczas wrogo do siebie nastawionych ras. Świadomość, że w jego żyłach krążyła człowiecza cząstka, napawała go wstrętem do samego siebie i nie umiał jej przezwyciężyć w żaden sposób. Być może nie miał też prawa, by walczyć o wyzwolenie i denominacje Czarnokrwistych nad podrzędną, ludzką rasą. Może przygarnięcie pod dach Yume miało być czymś na wzór odpokutowania skazy w jego kodzie genetycznym. Nie wiedział, ale był pewny jednego. Od dziecka traktowano go jak Czarnokrwistego i tak właśnie się czuł, a smolisty kolor krwi utwierdzał go w tym przekonaniu.
Pocałuj mnie.
Wzdrygnął się i oniemiał. Po linii kręgosłupa przebiegła para przyjemnych dreszczy i znów zlała go charakterystyczna fala ciepła, której nie umiał nazwać i sprecyzować. Wiedział jedynie, że nie miała nic wspólnego z gorączką. Zanim jednak powiedział cokolwiek, sylwetka Kamuiego zniknęła w drzwiach w akompaniamencie ich trzasku.
Był otępiały, a w jego głowie panował istny chaos. Upadł na poduszkę, by pozbierać rozszalałe myśli w jedną całość i dojść do jakichkolwiek wniosków, co okazało się niemożliwie do osiągnięcia. Doigrał się. Niepotrzebnie się z nim spoufalał i go prowokował. Musiał go przestraszyć. To tylko kwestia czasu, kiedy Inkwizycja zapuka do drzwi mieszkania i wtargnie do środka, zawiadomiona przez chłopaka o przestępy.
Trzy słowa w postaci jednego przekleństwa w trzech różnych wersjach języków wypadło z jego ust.
Zadygotał i podskoczył na łóżku, gdy drzwi ponownie się otworzyły i pojawił się w nich Kotarou w towarzystwie czworonoga.
Haine uśmiechnął się niepewnie. Widział wyraźne zmiany w zachowaniu lekarza, które jednoznacznie świadczyły o tym, że jego żarty zaszły za daleko. Chciał mu wybić z głowy pomysł z kąpielą w roli głównej, bo to automatycznie mogłoby ich postawić w niezręcznej sytuacji, ale z drugiej strony wiedział, że kontakt z ciepłą wodą i mydłem wymaże z niego smród krwi i brudu.
I to był żart. To przed chwilą.
Ta deklaracja nie brzmiała przekonująco.
Pochwycił w szorstkie palce skromnie zbudowane ramię medyka, gdy ten znalazł się wystarczająco blisko.
To moja wina. Sprowokowałem cię. Przepraszam. — Dźwignął się na łokciu, a jego usta zetknęły się z czołem Katarou, trochę dlatego, że przez ten gwałtowny ruch poczuł zawroty głowy i szukał oparcia, a trochę dlatego, że sam chciał go pocałować, tylko szukał wymówek. — Pocałowałem cię. Jak mnie za to wynagrodzisz? — Wyszczerzył zęby w drapieżnym uśmiechu. Miał nadzieje, że ręka chłopaka zaprzyjaźni się z jego policzkiem i napięcie opadnie. Już zdążył zatęsknić z jego szczerym uśmiechem.
Zwariowałeś, Kylle, do reszty oszalałeś.
Trudno było się z tym nie zgodzić.
Powrót do góry Go down
Kotarou Kamui
POŻĄDANIE

Kotarou Kamui
Liczba postów : 57
Imię i nazwisko : Kotarou Kamui
Wiek : 26 lat.
Wzrost i waga : 172 cm i 60 kg

Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) Empty
PisanieTemat: Re: Miejsce na tytuł (KotarouxHaine)   Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) EmptySob Paź 15, 2016 1:14 am

Bał się nieco jego reakcji, tego, co powie i jego spojrzeń. Z drugiej strony wiedział też, że nie może go zostawić samemu sobie, bo najzwyczajniej w świecie nie poradzi sobie. Nie w aktualnym stanie. Wiedział, że zrobił głupotę i palnął coś bez myślenia i musiał teraz ponieść tego konsekwencje.
Ale nie spodziewał się tego, co zrobi Kylle. Kotarou otworzył usta, w niemym zaskoczeniu, szybko jednak je zamykając i spojrzał na niego mrugając parę razy. Aż wreszcie wybuchnął niekontrolowanym śmiechem pełnym niewinnej radości. Nie wierzył. Po prostu nie wierzył.
- Ahahahaha, jesteś niesamowity. – złapał się jedną ręką za brzuch, a drugą podparł o krawędź szafki, nie mogąc zapanować nad śmiechem, aż ostatecznie się zapowietrzył. Minęło z dobrych wiele sekund, aż wreszcie wyprostował się i odchrząknął w zamkniętą pierś.
- Dobra, zapomnijmy o tym. Twoja kąpiel czeka, a nie chcę, byś mył się w zimnej wodzie, bo jeszcze nabawisz się zapalenia płuc czy innego ustrojstwa. – wsunął dłoń pod jego ramię i pomógł mu dźwignąć się z łóżka. Odczekał chwilę, pozwalając, aby stopy i nogi mężczyzny przyzwyczaiły się do ciężaru po tylu godzinach bezczynnego leżenia, po czym powolnym krokiem skierowali się w stronę wyjścia na korytarz, a następnie do łazienki, gdzie były już uchylone drzwi.
- Nyanko, złaź. – rzucił do czarnego kota, który ziewnął szeroko I zeskoczył z pralki. Przeciągnął się leniwie i z gracją wyszedł z łazienki, zapewne obrażając się na swojego właściciela na cały następny dzień. Kamui podprowadził ciemnowłosego do krawędzi wanny, na której go posadził i zabrał się za odwiązywanie bandaży oraz odklejanie plastrów i innych opatrunków.
- Zaraz poczujesz się lepiej. I wybacz, ale muszę ściągnąć ci spodnie. Oprzyj się o mnie. – polecił mu krótko, po czym przystąpił do pospiesznego odpięcia guzika i zsunięcia materiału spodni wraz z bielizną, kiedy Kylle uniósł szczupłe biodra. Nie patrzył, nie pożerał łakomie jego ciała, w tej jednej chwili zachowywał się ta, jak na sanitariusza przystało. Kogoś, kto przez ostatnie lata widział każdego dnia nagie ciała. Gdy ciemnowłosy wreszcie wylądował w ciepłej wodzie, chłopak podwinął nogawki aż pod same kolana, i wsunął się za mężczyzną, siadając na krawędzi wanny, sięgając po gąbkę.
- Twoi bliscy pewnie się o ciebie martwią. Mam się z nimi jakoś skontaktować? Mogę zadzwonić z budki telefonicznej na mieście i powiedzieć, że żyjesz. Czy coś. – zaproponował, kiedy powoli przesuwał morą gąbką po ramieniu mężczyzny, myjąc go najdelikatniej, jak tylko mógł, jednocześnie nie chcąc pozostawić na jego ciele czarnych plam po zaschniętej krwi.
- Żona? Dziewczyna? Kochanek?
Powrót do góry Go down
Gość
Gość

Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) Empty
PisanieTemat: Re: Miejsce na tytuł (KotarouxHaine)   Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) EmptyPon Paź 17, 2016 1:26 am

Gdyby stał, relacja chłopaka najprawdopodobniej zwaliłaby go z nóg. Poczuł ulgę, że przynajmniej raz czegoś nie spieprzył i udało mi się coś naprawić. Aż sam się zaśmiał, choć był to śmiech zachrypnięty, gardłowy, brzmiący bardziej jak zwierzęcy pomruk, niż cokolwiek innego.
A ty skromny do przesady — stwierdził, gdy w końcu przestał się śmiać. Nie powinien tego robić. Brzuch go od tego rozbolał. Zrzucił z siebie kołdrę i, podpierając się na ramieniu swojego wybawiciela, usiadł. Towarzyszyły temu rzecz jasna zawroty głowy, ale postanowił je zignorować. Syknął, gdy jego stopy skonfrontowały się z posadzką. Bynajmniej nie dlatego, że była zimna. Głównie dlatego, że poczuł ostry, przenikający go na wylot ból. Rany w końcu nadal były świeże i jeszcze się nie zagoiły. Zacisnął zęby, stawiając krok za krokiem. Czuł odrętwienie ciała i ociężałość. Za długo leżał w totalnym bezruchu.
Ile masz zwierząt? — zagaił, patrząc jak kot prycha, zeskakuje z pralki i znika w drzwiach. — Nie licząc mnie — dodał, a na jego wargach znów pojawił się uśmiech.
Mogło być gorzej. Mógł przecież trafić w łapska tej nieopierzonej Inkwizycji.
Omiótł wzrokiem pomieszczenie, które służyło za łazienkę. W porównaniu z marnym mieszkaniem Wilka, był to luksus sam w sobie. Nie mógł liczyć na lepsze warunki i to wcale nie była ironia z jego strony.
Oparł się biodrami o krawędź wanny i podparł się o nią ramionami, by nie wywinąć malowniczego orła. Był, a nogi miał jakby z ołowiu. Musiał stracić dużo krwi i w ogóle nieźle oberwać. Nadal czuł ból w ramieniu i w nodze. Kulał i najprawdopodobniej tylko dzięki wsparciu medyka udało mu się pokonać taką dużą odległość, która wydawała się być co najmniej paru kilometrowa, choć w rzeczywistości nie zrobili nawet dwudziestu kroków.
Na jego policzkach znów pojawiły się rumieńce, gdy chłopak faktycznie zdjął mu spodnie i wraz z nimi bokserki. Według opinii publicznej zwierzęta nie odczuwały wstydu, a tu taka niespodzianka. Parsknął w myślach.
Z asekuracją doktora wszedł do wody. Rany w kontakcie z nią szczypały jak cholera, a mydło i gołąbka wcale nie poprawiły tego stanu. Czuł jednak rozluźnienie i natychmiastową ulgą.
Gdy usłyszał pytanie, kącik ust uniósł się niebezpiecznie ku górze. Przez myśl przemknęły mu trzy osoby - Vulk, Mish i Yume. Furiat i psychopata po odebraniu takiego telefonu nie będą siedzieć z założonymi rękami i grzecznie czekać aż Haine wreszcie łaskawie uwodnij tym, że złego diabli nie biorą, wyłażąc z kryjówki. Kot. Musiał go powiadomić, że żyje i oddycha. Wiedział z jaką alergią reaguje na niego ta wilcza pokraka i znał wrażliwość przygarniętego pod dach kociaka. Kylle miał nadzieje, że się nie pozbijali, bo wtedy jego obiektywizm - w zasadzie nieistniejący – pryśnie do reszty jak bańka mydlana.
Dziecko — podsunął po chwili bez zastanowienia, opierając się o jedną ze ścian wanny. Nie pomyślał, jak mogło to zabrzmieć z perspektywy lekarza, bo przecież dla niego świadomość posiadania własnych, biologicznych dzieci była tak odległa, jak chociażby wywalczenie równouprawnień dla Czarnokrwistych. To drugie miało przynajmniej realne szanse się ziścić, nawet, jeśli rozciągnie się w czasie, to pierwsze nie. Haine ojcem byłby beznadziejnym. Zresztą pociąg do własnej płci był w jego wypadku o wiele intensywniejszy.
Odchyliwszy głowę, napawał się jak letnia woda przenika do ciała. Rany przestały piec, a krew i pot znikały. Pomruk zadowolenia wydostał się spod wygiętych w uśmiechu warg.
Był wdzięczny Kotarou, że nie odkręcił na maksa kurka z gorącą wodą. Ona i gorączka mogłyby tworzyć iście zabójcze połączenie.
Rozpieszczasz mnie — wymruczał, bo w istocie tak właśnie było. — Wiesz, że idzie się szybko przyzwyczaić do dobrego? — Podniósł powiekę i zerknął na Kamuiego kątem oka. — Co jeśli się przyzwyczaję?
Nie masz takiego prawa, Gniewie.
Powrót do góry Go down
Kotarou Kamui
POŻĄDANIE

Kotarou Kamui
Liczba postów : 57
Imię i nazwisko : Kotarou Kamui
Wiek : 26 lat.
Wzrost i waga : 172 cm i 60 kg

Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) Empty
PisanieTemat: Re: Miejsce na tytuł (KotarouxHaine)   Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) EmptyCzw Paź 20, 2016 12:42 pm

Wzrok chłopaka powędrował w stronę korytarza, gdzie zapewne czaiła się jakaś jego bestia. Zmarszczył delikatnie brwi, kiedy zaczął namydlać szczupłe ramiona ciemnowłosego, uważając, by nie naruszyć świeżo gojących się ran.
- Rudego kota, Senseia, poznałeś. Czarna to kotka, Nyanko. Czekoladowy kundel to Whisky, a wilczur to Loki. Oprócz nich mam dwie papużki faliste, Sora i Umi, iguanę Zenisława i małego żółwia Filipa. I… to wszystko. To daje osiem zwierząt. Miałem jeszcze kaczką, ale niestety, odeszła z tego świata jakieś dwa tygodnie temu. Ze starości. Nie, nie zjadłem jej uprzedzając twoje pytanie. – parsknął cicho, przesuwając swoje dłonie niżej, aż po łokcie mężczyzny.
- A ty masz jakieś? Lubisz? – zagadnął, nie zdążywszy ugryźć się w język.  Miał do czynienia z Czarnokrwistym. A ich podejście do zwierząt mogło być różnorakie. Być może Kylle w pewien sposób utożsamiał się z nim. Być może pytanie Kotarou mogło okazać się obraźliwe. Ale nie był w stanie cofnąć swojego pytania, więc pozostało mu w milczeniu oczekiwanie na odpowiedź i nadzieja, że w żaden sposób go nie obraził.
- Ty jesteś moim ulubieńcem. – mruknął zaczepnie, mając nadzieję, że jakoś rozrzedzi atmosferę w łazience, po czym roześmiał się cicho. - Chętnie bym cię tutaj zamknął i opiekował się. – był w wyjątkowo dobrym humorze. Sięgnął po słuchawkę prysznica i odkręcił kurek. Letnia  woda powoli spływała po jego ciele, zgarniając mydło i resztki czarnej krwi. Z tej perspektywy rany wyglądały o wiele lepiej, niż początkowo zakładał. Chyba że to jego nadzwyczajne zdolności do samo regeneracji.
Jednakże to, co usłyszał po chwili, na moment go przytroczyło. Mięśnie napięły się a ciało zesztywniało. Dziecko?
Trwało to zaledwie parę sekund, choć dla Kamuiego ciągnęło się zbyt długo. Odchrząknął i powrócił do obmywania Czarnokrwistego, próbując brzmieć naturalnie.
- Masz dziecko? Ile ma? – zachrypnięty głos przedarł się przez jego gardło. Odchrząknął cicho i zakręcił wodę, wychodząc z wanny. To przecież naturalne, że ktoś może mieć dziecko. Być może pokładał jakieś naiwne wyobrażenie co do tego osobnika i cienkiej nici relacji, jaka zaczęła się rodzić między nimi. A znał go zaledwie od wczoraj. Los bywa naprawdę przewrotny.
- Chcesz jeszcze posiedzieć w wannie czy pomóc ci wyjść? - zapytał sięgając po ręcznik, w który zaczął wycierać ręce. Uśmiechnął się lekko, stojąc tyłem do niego.
- A może specjalnie cię rozpieszczam, bo chcę, żebyś kiedyś mnie odwiedził, kiedy zatęsknisz za tymi luksusami? – zapytał cicho, choć wrażliwy słuch Czarnokrwistego z pewnością go usłyszał.
Powrót do góry Go down
Gość
Gość

Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) Empty
PisanieTemat: Re: Miejsce na tytuł (KotarouxHaine)   Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) EmptyPią Paź 21, 2016 3:20 am

Sensei. Nyanko. Whisky. Loki. Sora. Umi. Zenisław. Filip - powtórzył w myślach ich imiona. Był pod wrażeniem, że chłopak łączył swoje domowe obowiązki z pracą. Opiekowanie się taką wesołą gromadką musiało być niezłym pożeraczem czasu.
Ja bym ją pewnie zjadł i to ze smakiem — przyznał. W końcu w jego genach żyła hiena, padlinożerca. — Sporo masz tych zwierząt, ale za to masz fatalny gust, skoro lubisz mnie najbardziej. Psy są lojalne, a ja nie jestem psem, nie jestem też papugą, którą można włożyć do klatki — zauważył, bo w istocie taka była prawda. Cztery ściany na dłuższą metę go dusiły. Przypominały koszmar przed lat, kiedy był na nie skazany. Polubił tą swoją pseudo wolność, którą zyskał, pozbawiając się kodu kreskowego i chipu, choć zdawał sobie aż za dobrze sprawę, że była tylko grą pozorów i festiwalem udawanych uśmiechów. Czuł się osaczony za każdym razem, gdy wychylał nos z kryjówki. Wrażenie, że jest obserwowany, rosło w oczach. Mania prześladowcza była najgorszym, co spotkało go w życiu.
Lubię, ale nie mam żadnego dla własnego komfortu psychicznego. W moim życiu chyba nie ma miejsca na troskę o zwierzę — powiedział. Nie chciał być pociągnięty do takiej odpowiedzialności. Inna spoczywała na jego barkach, a jej ciężar czasem zwalał go z nóg. Wtedy najczęściej leżał bezruchu na łóżku, wpatrując się na te irytujące zacieki w suficie i grzyb w rogu ściany. Mieszkanie Vulka było ruderą. Ucieleśnieniem jego marzeń, które nie uwzględniały w żaden sposób Haine. Nie pasował do roli, którą piastował w tym domu. Wiedział przecież, że wstąpienie Kierana do jego organizacji nie miało nic wspólnego z poświęceniem, czy troską o prawa Czarnokrwistych, ale nie zabronił mu tego. Przyjął go z szeroko otwartymi ramionami, naiwnie się łudząc, że jego kochanek w końcu dorośnie do swojej roli.  Był egoistą, pozwalając mu stać się jedną z Zawiści. Łudził się, choć wiedział, że stanowiska tego przeklętego Wilka nigdy się nie zmieni. Prędzej pozbijają się w kolejnym napadzie furii temperamentnego mechanika.
Pokręcił przecząco głową na wzmiankę o SWOIM dziecku.
Nie jest moje. Przygarnąłem go niecałe dwa miesiące temu — sprostował szybko, nie wiedząc co sprawia, że tłumaczy się Kotarou. — Ma 15 lat i mam nadzieję, że znajdę dla niego dom z prawdziwego zdarzenia — dodał,  by odpowiedzieć w pełni na pytanie, które zadał mężczyzna. Yume był prawdopodobnie jego jednym pocieszeniem w domu mechanika. Miał na sobie zęby ludzkiego okrucieństwa. Haine nigdy nie pytał, skąd te wszystkie blizny na jego ciele, zaciskając mocno szczęki. Chyba bał się odpowiedzieć, tak samo jak bał się zapytać, czy Katorou jest człowiekiem, czy Czarnokrwistym.
Jesteś niepoprawny — ocenił. O własnych siłach spróbował się dźwignąć, ale ostatecznie upadł do wody w towarzystwie plusku. — Naprawdę chcesz się ze mną użerać do końca życia? Wiesz, pożyję dłużej niż kot czy pies, więc dobrze się zastanów nad odpowiedzią — odparł, choć rzecz jasna miał świadomość, że jego dni były policzone. Stawiał, że to kwestia paru lat. Inkwizycja deptała mu po piętach, dyszała w kark. Była wszędzie.
Uśmiechnął się do stojącego do niego tyłem lekarza. Na razie nie musiał zaprzątać sobie tym wszystkim głowy.
Powrót do góry Go down
Kotarou Kamui
POŻĄDANIE

Kotarou Kamui
Liczba postów : 57
Imię i nazwisko : Kotarou Kamui
Wiek : 26 lat.
Wzrost i waga : 172 cm i 60 kg

Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) Empty
PisanieTemat: Re: Miejsce na tytuł (KotarouxHaine)   Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) EmptyWto Paź 25, 2016 2:11 am

Wsunął obie dłonie w jego miękkie, mokre włosy, i zaczesał je do tyłu, jednocześnie przechylając głowę tak, że mógł z góry spojrzeć w jego oczy. Nachylił się niebezpiecznie blisko, ich oddechy na tę jedną chwilę stały się jednością i wystarczyło pochylić się jeszcze trochę, zaledwie parę ledwo widocznych milimetrów, by ich wargi…
- Mówiłem ci już, prawda? Lubię igrać z niebezpieczeństwem. Jesteś jak ogień, do którego się lgnie, ale który jednocześnie parzy. – szepnął, przesuwają leniwie palce na jego skronie, potem po boku szyi, aż wreszcie dłonie spoczęły na jego ramionach. Dopiero wtedy Kotarou odsunął się prostując i oddając ciemnowłosemu jego przestrzeń osobistą.
Nie wiedzieć kiedy, ale zaschło mu w gardle. Odchrząknął, czując jednocześnie jak ciężar na jego barkach opada, kiedy usłyszał, że dzieciak w rzeczywistości jest adoptowany.
Głupi szczeniak z ciebie, Kotarou. To nic nie oznacza. Z czego się cieszysz?
Uniósł obie dłonie i klepnął się nimi w policzki, żeby oprzytomnieć. Koniec tego gdybania i balansowania na fantazjach. Pora wrócić do szarej rzeczywistości. Wrócił do mężczyzny widząc, że ma problemy ze wstaniem z wanny. Właściwie nic dziwnego. Jego ciało wciąż było słabe i obolałe. Dlatego też z lekarską precyzją wsunął obie ręce pod jego ramiona i pomógł mu dźwignąć się z wanny, a następnie z niej wyjść, usadzając go na jej skraju. Zgarnął ręcznik i zarzucił mu go na głowę, stając przed nim i zaczął energicznie pocierać jego włosy, by je nieco osuszyć.
- Może właśnie tego chcę. Widywać cię. Poznawać cię. – odezwał się wreszcie, gdy ręcznik opadł na jego ramiona. - To dziwne, nie znam cię. Nie, inaczej. Znam cię raptem parę godzin. Możesz okazać się najgorszą szumowiną, psychopatą, mordercą, gwałcicielem. A mimo to… nie boję się. Nie boję się twojego towarzystwa, a wręcz przeciwnie. Łaknę go. Nawet nie wiem co robię i nie potrafię myśleć racjonalnie w twojej obecności. Możliwe, że los tak chce, byśmy potem już nigdy więcej się nie zobaczyli. Przynajmniej nie będziesz się ze mnie nabijał, a ja nie będę tak się peszył przy tobie. Zwłaszcza po tym, co… – nachylił się i przywarł swoimi wargami do jego, powoli ich smakując, niespiesznie, choć z pewną dozą nachalności, jednocześnie napierając swoim ciałem na jego.
Zwariowałeś.
Tak, wiedział o tym doskonale.
Czy to się nazywa zakochać od pierwszego wejrzenia?
Niewiadomo. Ale zauroczyć – na pewno.
Powrót do góry Go down
Gość
Gość

Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) Empty
PisanieTemat: Re: Miejsce na tytuł (KotarouxHaine)   Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) EmptyPią Paź 28, 2016 1:34 am

Przełknął ślinę, by pozbyć się uścisku w gardle. Kotarou był za blisko. Zdecydowanie za blisko. Przejechał dłonią po twarzy, jakby to miało mu pomóc w pozbieraniu myśli. Jego dotyk nie pomagał jednak w tej czynności.
Taka właśnie jest natura ognia. Jeśli podejdziesz za blisko, możesz spłonąć — podsunął. Wcale nie żartował. Był szalony na milion sposobów. Znał wiele metod na zadanie komuś bólu. Gdy nie musiał, nie zabijał od razu. Ogarnięty chorą ekscytacją, bawił się, chcąc wyryć strach i znamię cierpienia na człowieczeństwie. Miał własną, prywatną salę tortur, do której wstęp miała tylko Pycha.
Medyk był naiwny. Sam fakt, że przygarnął pod swój dach wykrwawiającego się na śmierć Czarnokrwistego, który na domiar złego uciekał przed Inkwizycją, był tego doskonałym dowodem.
Haine, w zamian za udzieloną mu pomoc, nie mógł dać chłopakowi tego, co od niego oczekiwał.
Wyznanie brzęczało mu w uszach. Przeszywało go na wskroś jak sroga zima. Tracił kontrolę nad sytuacją, choć tak naprawdę nigdy jej nie posiadał. „Wiesz, że takie teksty to dopiero na któreś tam z kolei randce”, chciał powiedzieć, obrócić to wszystko w żart, ale żarty się skończyły parę minut temu. Musiał więc coś zaradzić, zanim dzieciak nie pójdzie krok dalej.
Trafiłeś w sedno — wyszeptał cicho. Musiał mu do wyperswadować, albo najlepiej zniknąć z jego życia już teraz. Nigdy w końcu nie był wirtuozem uczuć. Jego zaangażowanie emocjonalnie ograniczyło się do związku z Vulkovem, który napędzał sam psowaty. — Jestem szumowiną, psychopatą, mordercą — powiedział, patrząc mu w oczy. Widział w nich to, czego nie chciał zobaczyć. Żar. Te spojrzenie wysłał mu Kierana, a potem lądowali razem w łóżku na długie godzinny. — Lecisz jak ćma do światła. Wiesz, co się dzieje, gdy te kruche stworzenie znajdzie się zbyt blisko żarówki? — Prychnął. — Jasne, że wiesz. To samo stanie się z tobą. Tylko jest pewna, subtelna różnica. Nie jestem światłem. Jestem…
Słowa zostały stłumione przez zetknięcie się ze sobą pary warg. Myśli rozbiegły się, robiąc w głowie swojego właściciela istny bałagan. Sastygł bez ruchu na parę, ciągnących się w nieskończoność sekund. Kotarou był napalony i nie myślał logicznie. Dał się pożreć emocjom. Mimo tej świadomości, Kylle nie protestował. Czuł jak napływa do niego fala ciepła i duchoty. Chciał wierzyć, że należało wyłącznie do drżącego nad nim ciała i było związane z niespodziewanym zakłóceniem jego przestrzeni osobistej.
Pieprzyć to.
Dłonie powędrowały wzdłuż sylwetki lekarza i zacisnęły się mimowolnie na poziomie jego bioder. Przyciągnął go bliżej siebie, zaciskając zęby na dolnej, miękkiej wardze swojego wybawiciela. Z ust uleciało cichy pomruk – ni to złości, ni to zadowolenia.
Zgrzyt obijających się o kafelki naczyń i opętańcze miauknięcie, przebudziło go z impasu.
Kot pewnie wskoczył na mebel i coś zrzucił.
Ta myśli wyrwała go z otępienia. Wzdrygnął się, przytomniejąc. Otworzył oko, odrywając się od inicjatora tej krótkiej, wyszarpanej z życiorysu chwili.
Wystarczy — wydusił okropnie gardłowym i zachrypniętym głosem, w którym nie pobrzmiewało nic ze stanowczości.
Złapał lekarza za nadgarstki, najmocniej jak potrafił, czując mrowienie w palce. Chciał go od siebie odciągnąć, ale nie potrafiły. Siły z niego uleciały. Zerknął w górę. Obadał go spojrzeniem, tocząc wzrokiem po każdym skrawku jego odsłoniętej skóry.
Otworzył usta, aby zapytać o jego przynależność rasową, chcąc to skończyć tu i teraz, ale myśl nie została ubrana w konkretne dźwięki. Odbiła się boleśnie od jego czaszki.
Zapał za krawędź wanny, stając na chwiejnych nogach. Kiedy został wynagrodzony bólem, syknął bezgłośnie. Nie mógł zostać tu ani chwili dłużej.

Powrót do góry Go down
Kotarou Kamui
POŻĄDANIE

Kotarou Kamui
Liczba postów : 57
Imię i nazwisko : Kotarou Kamui
Wiek : 26 lat.
Wzrost i waga : 172 cm i 60 kg

Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) Empty
PisanieTemat: Re: Miejsce na tytuł (KotarouxHaine)   Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) EmptySro Lis 02, 2016 11:31 pm

Odpowiedział.
Ta jedna myśl przedarła się przez chaos I wrzaski innych, które wypełniły jego umysł, kiedy ciepłe wargi zetknęły się z chłodnymi ustami drugiej osoby. Poczuł, jak w brzuchu odżywają szkielety motyli, które zahaczały swoimi skrzydełkami o jego wnętrzności. To było dla niego zupełnie nowe doznanie, coś, na co wcześniej nie mógł sobie pozwolić z zupełnie własnych pobudek. Nigdy nie całował mężczyzny. Ba. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że mógłby się czegoś takiego dopuścić. A jednak.
Szkoda, że nim pozwolił sobie na całkowite zapomnienie, wszystko zostało ucięte przez mężczyznę.
Przez pierwsze sekundy nie docierało do Kotarou, co też tak naprawdę się wydarzyło. Wpatrywał się w twarz mężczyzny, wciąż czując pulsowanie na swoich wargach, wciąż chcąc jeszcze więcej i więcej. Jak zachłanne dziecko, które po raz pierwszy posmakowało pomarańczy w święta. Rzeczywistość uderzyła w niego ze zdwojoną siłą. Poczuł, jak wnętrzności zaczynają się skręcać, a wzdłuż kręgosłupa przebiega ostrzegawczy, nieprzyjemny dreszcz. Odskoczył od ciemnowłosego i pokręcił gwałtownie głową. Chciał coś powiedzieć, ale usta poruszyły się niemo, jakby był rybą dopiero co wyciągniętą z wody. Aż wreszcie zakrył twarz obiema rękami, powoli cofając się, aż jego uda uderzyły o umywalkę, tym samym odcinając mu drogę ucieczki.
- J-ja…. Ja przepraszam… nie powinienem. – jęknął gorączkowo, czując, jak teraz nie tylko jego twarz płonie, ale całe jego ciało. I to bynajmniej nie ze szczęścia, a ze wstydu.
- Nie chciałem… znaczy chciałem, I to bardzo, ale nie myśl o mnie źle. Ja taki nie jestem! Nie jestem nachalny, ani nie rzucam się na wszystkich dookoła! Ja nawet nigdy z mężczyzną…. Ja sypiam tylko z kobietami! Znaczy już od dawna nie… ale ogólnie… – jęczał poplątanymi słowami, próbując posklejać wytłumaczenie w jedną całość, ale zamiast tego brzmiał jak żałosna klucha. Raptownie odwrócił się tyłem do niego, nadal przyciskając dłonie do twarzy, nie mogąc spojrzeć mu w oczy (oko, hyhy).
- Już tego nie zrobię. Obiecuję. Przepraszam! Obiecuję I przepraszam! P-pomogę ci… ale.. ale nie patrz na mnie. Boże, jak mi wstyd. Nie jestem w stanie na ciebie spojrzeć z tego wstydu i zażenowania…
Powrót do góry Go down
Gość
Gość

Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) Empty
PisanieTemat: Re: Miejsce na tytuł (KotarouxHaine)   Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) EmptyNie Lis 20, 2016 3:42 am

Haine podniósł z niemałym wysiłkiem dłoń. Zmęczenie nadal dawało się we znaki, choć paradoksalnie dawno nie poświecił tyle godzin na sam sen. Działanie prochów i przede wszystkim słaba kondycja fizyczna robiła jednak swoje w tej materii. Zdzielił chłopaka w głowę, mając spore wątpliwości, czy jego prywatny lekarz to poczuł.
Kłamałeś. Miałeś się nigdy więcej nie peszyć, a wyglądasz jak dorodny pomidor — wypomniał mu cierpko, nie chcąc słyszeć jego przeprosin, które nie brzmiały wcale wiarygodnie. Obaj byli dorośli, a sam Gniew nie traktował tego pocałunku zobowiązująca, dlatego też nie miał zamiaru się nad nim rozczulać. Ani tym bardziej nad Kotarou próbującym się tłumaczyć. Nie był osobą przesadnie emocjonalną i był cokolwiek podirytowany postawą chłopaka, który wydawał się być całkowicie niedoświadczony w tego typu przyjemnościach.
Pokręcił głową z dezaprobatą, by zaakcentować swój stosunek do zaistniałej sytuacji i poniekąd odgonić z niej niezbyt wygodne na jego myśli.
Od kiedy stałeś się taki pazerny….
Zachowujesz się tak, jakbyśmy się co najmniej ze sobą przespali — zauważył, wycierając się sam. A uwierz, że dużo nie brakowało.
W ostatecznym rozrachunku zahaczył ręcznik o biodra, coby chłopak nie musiał oglądać go w całej okazałości.

Nie mów tylko, że to był twój pierwszy pocałunek, bo to ja poczuję się niezręcznie — dodał, chcąc niezgrabnie rozradować napięcie. Sam nie był przystosowany do podobnych sytuacji. — I nie przepraszaj. Gdyby mi się nie podobało, przerwałbym go — dodał półszeptem, pod nosem, niechcąc być usłyszanym.

Powrót do góry Go down
Sponsored content


Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) Empty
PisanieTemat: Re: Miejsce na tytuł (KotarouxHaine)   Miejsce na tytuł (KotarouxHaine) Empty

Powrót do góry Go down
 
Miejsce na tytuł (KotarouxHaine)
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 2Idź do strony : 1, 2  Next
 Similar topics
-
» Bo na tytuł trzeba sobie zasłużyć..?

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Lucid Dream :: xxxx :: ➜ Z przeszłości-
Skocz do: