IndeksLatest imagesSzukajRejestracjaZaloguj

Share
 

 Biurowce

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Admin
Admin
Admin
Liczba postów : 227
Imię i nazwisko : Cygańskie Mokasyny Grozy.

Biurowce Empty
PisanieTemat: Biurowce   Biurowce EmptyNie Lip 03, 2016 8:47 pm



Biurowce


Dwa bliźniacze wieżowce majestatycznie pną się ku górze, przyciągając wzrok przejezdnych. Znajdują się tutaj przeróżne biura typowe dla wielkich korporacji, a widok osób o nienagannym wyglądzie, białych koszulach z krawatami już nikogo nie dziwi. Ponadto to właśnie tutaj pracują jedni z najbogatszych mieszkańców miasta. Nie ma co się dziwić. W końcu to właśnie dzięki podatkom z tego miejsca miasto tak dobrze się trzyma i rozwija.  
Powrót do góry Go down
Bezdomny Kot
KRUK / WYRZUTEK

Bezdomny Kot
Liczba postów : 708
Imię i nazwisko : Yume.
Wiek : 16 lat.
Wzrost i waga : 168 cm || 58 kg

Biurowce Empty
PisanieTemat: Re: Biurowce   Biurowce EmptyNie Lip 03, 2016 8:50 pm

Pogoda tego dnia nie dopisywała. Już od samego rana padało, a na domiar złego zaczęło gdzieś w oddali grzmieć, zwiastując nadchodzącą burzę. Mimo to Yume stał pod wysokim budynkiem z dobre dwadzieścia minut, jak nie dłużej, walcząc z własnymi myślami, czy wejść ostatecznie do środka, czy jednak sobie odpuścić. W końcu nogi ruszyły, choć gdyby nie fakt, że czas go gonił do pracy, zapewne stałby tutaj kolejne trzydzieści minut. W wydawnictwie kręciło się sporo ludzi, nawet o takiej porze, choć normalnie ludzie już kończyli pracę i zbierali się do pracy. Yume poprawił przemoczoną czapkę z daszkiem koloru czerwonego głoszącą nazwę „Pizza Freda” i przyspieszył, podchodząc do stanowiska z ochroniarzem. Wystarczyło tylko zapytać gdzie ją znajdzie, że niby pizza zamówiona, a potem niepostrzeżenie się ulotnić. Umiejętność cichego poruszania się bywała niezwykle zbawienna w takich sytuacjach jak ta. A gęstwina ludzi w pomieszczeniu tylko ułatwiała całą sprawę.
I nim zorientował się, przeskakiwał już kolejne schodki, pnąc się wyżej, na trzecie piętro. Tam, gdzie Lia miała swoje biuro. Spuścił głowę idąc korytarzem i pozostawiając po sobie mokre plamy, gdy mijały go rozgadane dwie kobiety. Nie zwróciły na niego uwagę. Zresztą, w takim stroju wyglądał jedynie jak młody pracownik małej pizzerii. Nawet ogon niekoniecznie rzucał się w oczy. Gdyby nie czapka…. Przystanął raptownie, kiedy z jednego z licznych pokoi wybiegła charakterystyczna sylwetka. Na twarzy chłopaka wykwitnął szeroki uśmiech i już unosił rękę, by do niej pomachać, lecz Lia odbiegła w przeciwnym kierunku, nawet go nie zauważając.
Głupi, pewnie nawet nie chce z tobą rozmawiać.
Spuścił jedynie wzrok na swoje przemoczone buty i odetchnął głęboko. To, że pokłócił się z Newtonem to jedno i nie powinno w ogóle jejdotyczyć, a tak i ona oberwała. A przecież była taka miła. Nawet go nakarmiła! Yume od dawien dawna nie spotkał się z taką życzliwością ze strony człowieka. I to zupełnie bezinteresownie. Dlatego też zebrał się w sobie i przyspieszył, w chodząc do pustego w tym momencie biura. W środku, nie wiedzieć czemu, ale nie zaskoczył go panujący wszędzie nieład, jednocześnie zdawało się, że wszystko jest na swoim miejscu. To się właśnie chyba nazywa artystyczny nieład. Ogon zafalował wesoło, kiedy wszedł głębiej, rozglądając się dookoła, z dziecięcą fascynacją wpatrując się w przeróżne szkice. Aż chciało się zostać tutaj na dłużej, by móc przyjrzeć się temu wszystkiemu z bliska. Ale czas go gonił, zegar niemiłosiernie tykał. Dlatego też czym prędzej sięgnął do swojego plecaka i wyciągnął z niego puszkę tuńczyka, którą postawił na biurku kobiety, pamiętając, że chyba niekoniecznie byłaby zadowolona, gdyby przyniósł jej upolowaną myśl. A warto wspomnieć, że właśnie to było w pierwotnym planie. Uśmiechnął się pod nosem i już miał zabrać się z pomieszczenia, gdy w ostatniej chwili złapał za długopis i na żółtej karteczce samoprzylepnej nabazgrał pospiesznie „Miłego dnia! Nie przepracowuj się .3.”, wyrwał ją i przykleił do puszki. Poprawił plecak i tyle go było.

[* * *

- Poradzisz sobie? W taką pogodę przemieszczanie się w po mieście na rowerze może być utrudnione, Yume.
- Dam radę! To jakieś piętnaście minut drogi stąd, a znam dobry skrót, więc powinienem dotrzeć tam w przeciągu góra ośmiu.
- Nie wiem jak to robisz, że zawsze jesteś przed czasem. Liczymy na ciebie. Trzy hawajskie. Na nazwisko Takao.
- Tak jest, szefie!

[* * *

- Proszę przytrzymać windę! – krzyknął na tyle głośno, na ile mógł, kiedy wbiegł do jednego z bliźniaczych wieżowców. Dwudzieste ósme piętro. Jakoś nie uśmiechało mu się przeskakiwanie po schodach na taką wysokość. Może i miał całkiem znośną kondycję, ale wszystko miało swoje limity. Przyspieszył jeszcze bardziej, kiedy z zamykającej windy wysunęła się pojedyncza ręka, która powstrzymała drzwi. Wbiegł do środka, łapczywie łapiąc powietrze i przetarł wierzchem dłoni krople potu przemieszane z zimnym deszcze.
- Dziękuję… uprzejmie! – rzucił zsapany I wyprostował się, ściągając plecak, by nikomu nie przeszkadzał. - Dwudzieste ósme, dwudzieste ósme… – wcisnął guzik i winda ruszyła. Dopiero teraz pozwolił sobie na zerknięcie za ramię. W windzie znajdowało się, oprócz niego, pięć innych osób. Kobieta o ciemnych włosach upiętych w ciasny kok, w zaawansowanej ciąży brzuch to chyba zaraz jej eksploduje; mały chłopiec trzymający ów kobietę za rękę i wpatrujący się uparcie w ogon Yume-
- Mamo, mamo, patrz! Bludnoklwisty! – szepnął tak cicho, że zapewne wszyscy w windzie i poza nią go usłyszeli- chłopak z dwadzieścia parę lat z zielonymi włosami przyciętymi w styl punka, zresztą całe jego ubranie składało się ze skóry, a w twarzy widniały kolczyki; jakaś starowinka stojąca całkiem z tylu w paskudnie pastelowym, różowym sweterku, pachnąca naftaliną i dziwnie wpatrująca się w chłopaka stojącego przed nią. Yume przeniósł spojrzenie na niego i….
- Ty… – szczęka opadła mu niemal do samej ziemi, kiedy spojrzenie bursztynowych oczu napotkało akurat paskudną, okropną, oszpeconą, wyśnioną, prześladującą, wredną, przystojną gębę. W pierwszej sekundzie w spojrzeniu chłopaka pojawił się błysk a kąciki ust drgnęły, jakby chciały unieść się ku górze. Szybko jednak zostało zmazane przez niezadowolenie i skrzywienie, jakby podetknięto mu pod nos zgniłą cytrynę.
- Śledzisz mnie? – wybełkotał, chcąc przesunąć się w bok, ale jego ciało niekoniecznie chciało się ruszyć. Jeszcze parę dni temu dałby sobie przewiercić wątrobę, żeby tylko móc stanąć obok Newtona. A teraz? Teraz chciał jak najszybciej wydostać się z tej małej, metalowej puszki.
- Hmpf. – niczym dzieciak odwrócił głowę w drugą stronę, ostentacyjnie pokazując, gdzie aktualnie ma Newtona.  
Tylko, że nie spodziewał się, iż dzieciak za nim, tak zafascynowany kocim ogonem, złapie za niego swoimi małymi, ale silnymi łapami.
Przez kręgosłup ciemnowłosego przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Momentalnie wyrwał ogon i odwrócił się przez ramię, obnażając małe, kocie kły.
- Nie dotykaj! – syknął. Dolna warga chłopca zadrżała, po czym ze łzami w oczach odwrócił się w stronę matki I wtulił w nią kwiląc. Kobieta spojrzała na Yume niczym rozjuszony byk.
- Jak śmiesz podnosić głos i grozić mojemu Brajankowi?! Nie do pomyślenia! Brudnokrwiści powinni nosić kagańce! – rzuciła butnie, zapewne czekając na agresywny odzew od Yume oraz na to, że pozostali członkowie ich krótkiej wycieczki w windzie staną w jej obronie. Ale ciemnowłosy przeprosił cicho i odwrócił momentalnie głowę, czując, jak robi się cały czerwony ze wstydu. Nawet nie zauważył, że przez całe to zajście, jego ogon owinął się mocno dookoła nogi Newtona. Spojrzał niepewnie na mężczyznę i już otwierał usta, kiedy szarpnęło windą. Na parę sekund zrobiło się zupełnie ciemno a dookoła zapanowała wręcz namacalna cisza. Yume nieświadomie złapał Newtona za rękę i przysunął się do niego zdecydowanie za blisko, niż powinien, wciskając wystraszoną twarz w jego rękaw. Gdy nikłe światło powróciło, w głośnikach rozległ się nieco metaliczny, ale dość przyjemny.
- Bzzt…bzz…piorun…bzzt….w…bud…bzzt….konserwator…bzzt…godzi….bzzt. – i cisza. Winda stała. Przynajmniej mieli trochę światła.
- Co on powiedział? Co on powiedział? – zapytała zdenerwowana kobieta wbijając mocno swoje paznokcie w ramiona syna.
- Mamoooo, booooli… – jęknął Brajanek.
- Umrzemy? Podusimy się. A potem spadniemy. Albo najpierw spadniemy, a potem się podusimy! – krzyknął rozpaczliwie młody punk, łapiąc się za głowę. – Wszyscy zginiemy!
- Z..zginiemy? – wyszeptał Yume i spojrzał szeroko otwartymi oczami na Newtona, którego zdążył już puścić, choć na wszelki wypadek, jakby oczywiście spadali, stał obok niego. W tym samym momencie Newton mógł poczuć jak coś ociera się o jego pośladki….
- Ohohoho, przepraszam. Taka niezdara ze mnie. Zachwiałam się. – rzuciła uroczo staruszka łapiąc się za czerwony policzek.
No cóż.
Najbliższy czas zapowiadał się cudownie.
Powrót do góry Go down
Newt
ZŁY WILK

Newt
Liczba postów : 627
Wiek : dwadzieścia siedem lat.
Wzrost i waga : 193 cm na 85 kg.

Biurowce Empty
PisanieTemat: Re: Biurowce   Biurowce EmptyNie Lip 17, 2016 5:47 am

Po ostatnich kilku dniach czuł się zdezelowany i rozstrojony. Zasypiał o godzinach, o których wcześniej kładł się spać, a wstawał tylko wtedy, gdy drzwi były wygięte w łuk od uderzeń napastującej go doba w dobę Liany.
Nawet nie sęk w tym, że nachodziła go w domu, burząc pojęcie „azylu”. Ona nachodziła go wszędzie. W tym tempie będzie bał się zajrzeć do szafy, bo możliwość znalezienia jej uwieszonej na wieszaku wzrastała z sekundy na sekundę. Nawet teraz, kiedy zirytowany nachalnym „bzzzyczeniem” wyciągnął komórkę z kieszeni, na ekranie wyświetliło się połączenie właśnie od niej.
Cholera. Kobieta miała męża. Świetnie prosperującą firmę. Na pewno jakieś ckliwe koleżaneczki. Po czorta zawracała mu gitarę?
- Co jest, Lia? – mruknął, odbierając połączenie jednym ruchem kciuka. Sam nie wierzył, że postanowił to zrobić, ale obiecał, że po dwudziestu odrzuconych połączeniach następne odbierze. To było czterdzieste siódme. Przystawił niechętnie telefon do ucha i przytrzymał drzwi windy, słysząc jeszcze krzyk kogoś nadbiegającego z naprzeciwka.
Niespecjalnie zwracał uwagę na otoczenie, zajęty wysłuchiwaniem poplątanych wyjaśnień podekscytowanej kobiety. Wspominała mu właśnie coś o „cichym wielbicielu”, kiedy wzrok Newtona natrafił na kiczowatą czapeczkę firmy dowozowej, a chwilę później spojrzenie natrafiło na szeroko otwarte ślepia w kolorze płynnego złota. Był w stanie przejrzeć się na szklistej powierzchni wpatrzonych w niego oczu, ale w porównaniu do Yume, sam nie wyraził nawet krzty zaskoczenia. Uniósł tylko pytająco brew na to durne pytanie - „śledzisz mnie?” - jakby sam go pytał: „a kto w ogóle chciałby cię śledzić, popaprańcu?”, ale tak czy inaczej nawet nie zdążył rozchylić ust, jak Czarnokrwisty prychnął zawodowo i odwrócił głowę na bok.
Znalazł się. Książę przybrzeżny, cholerna pierdoła.
Pierdoła, która na domiar złego robiła samo zamieszanie. Akcja z Brajankiem i kobietą nie uszła uwadze nawet Liany, która z drugiej strony połączenia próbowała wyciągnąć od Newtona jakiekolwiek informacje.
- Newt? Newt, co jest? Co ona tak krzyczy? Gdzie ty jesteś? Kto to jest? Czy ty masz kochan-
- Muszę kończyć. Mam zaraz spotkanie z klientem.
Wcisnął przycisk z zerowymi wyrzutami sumienia, że nim kliknął „rozłącz” usłyszał jeszcze, jak kobieta wciąga powietrze, by coś powiedzieć. Nie okłamał jej, choć na pewno taki wariant przyszedł jej teraz na myśl. Ale naprawdę był umówiony; na szczycie tego wieżowca czekała na niego kobieta, której dane były w strzępkach, a internet działał jak chciał. Czyli wcale. Co prawda Montgomery robił wszystko, żeby nie przyjąć tego zlecenia, ale szef dzisiejszego dnia był w stanie wytargać go za szmaty i własnoręcznie wpakować w metro, byleby przyszlajał tu swoje zwłoki i sprawdził problem panny Natychmiast Do Mnie.
Ten dzień od rana nie zapowiadał się dobrze.
I jakby wykrakał.
Zdążył włożyć komórkę do kieszeni wysłużonych dżinsów, gdy szarpnęło całą windą, a świecąca im nad głową lampka zamigotała gwałtownie swoim jednym okiem. Uderzył wtedy ramieniem w zamknięte drzwi kabiny i poczuł, jak coś wbija mu się boleśnie w ciało.
Dopiero po chwili, gdy szemrania, pomrukiwania i setki głośnych pytań wypełniły całą niewielką przestrzeń, zdążył się zorientować, że to Yume zakleszczył palce na jego dłoni, najwidoczniej łudząc się, że gdzieś pod grubą warstwą oziębłej sceptyczności znajduje się ten bardziej heroiczny pierwiastek Newtona Montgomery'ego; zaciekłego rasisty.
Dobre sobie.
Newton wyszarpał rękę z niezbyt mocnego uścisku i warknął coś pod nosem. Coś o tym, żeby go nie dotykał... a jak się okazało – nie tylko on miał ochotę poznać u niego zarys każdego mięśnia.
- Chwila – wydukał nagle Newton, już bardziej oszołomiony, niż zły. Jakby zapomniał, że kleił się do niego Brudnokrwisty, bo był zbyt zajęty tym, by wbić sobie na blachę, że kleiła się do niego również urocza babinka, ledwo sięgająca mu do ramienia.
Ciężko było się tu skoncentrować.
Przycisnął wierzch ręki do skroni, wpatrując się uparcie w zarumienioną twarz starowinki i myślał, co w ogóle powinien odpowiedzieć, kiedy ponad tłumem wyrwał się skowyt chłopca.
Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli w kierunku tego zawodzenia. Matka od razu oderwała się od ramion syna, bardziej przerażona niż jej pierworodny. Uniosła wtedy dłonie na wysokość barków w obronnym geście i rozejrzała się po skupionych na nich twarzach pozostałych.
- Prz... przepraszam – wystękała, nagle przyciskając ręce do piersi, a potem zsuwając je na okrągły brzuch. Montgomery dopiero ją zauważył. Wcześniej za bardzo skupiał się na swoich przemoczonych butach i ciągle wibrującej w kieszeni komórce, żeby w ogóle zainteresować się tymi, którzy weszli do kabiny windy. A teraz? Teraz zdał sobie sprawę, że wolałby iść schodami.
- Proszę się nie denerwować! - rzucił do niej punk piskliwym tonem. Sam był najwidoczniej na skraju załamania nerwowego, a jego trzęsące się, patykowate kolana, tylko to potwierdziły. - NIE DENERWUJ SIĘ, KOBIETO.
- Nie ma co panikować – przerwał mu Newton, zaraz gryząc się w język.
Po cholerę się odzywa? Teraz wszyscy skierowali wzrok na niego, a to prawie tak, jakby zaczęli wbijać w niego gwoździe i przytwierdzać go na amen do ściany. Nie było opcji. Nie miał zamiaru nikogo tutaj uspokajać. Nie w momencie, gdy zaczęła wzbierać w nim złość.
Szybko zacisnął palce w pięści, jakby tym marnym gestem był w stanie zdusić w sobie wszystkie napływające do umysłu głosy i obrazy, tym samym unicestwiając je i to, do czego mogły doprowadzić.
- A skąd ty możesz to wiedzieć, co? - Punkt uniósł zielone brwi i spojrzał na niego wyłupiastym okiem. -  Nie możesz! Kto wie, czy winda nas utrzyma, czy nie zrobiło się jakieś zwarcie, czy zaraz nie puści blokada!
- Blokada jest automatyczna.
Siedź cicho! Nie wdawaj się w dyskusje. Po co? Nie przemówisz. Nie ludziom, którzy sami gubili się w swoich zeznaniach. Nie tym, którzy patrzyli wzrokiem szaleńca. Niegroźnego, bo głupiego. Ale przecież problemem nie było to, że punk mógł zrobić komuś krzywdę. Problem był odwrotny. A patrząc na to, jak prowokująco stał, w swojej roli podżegacza sprawdzał się wyśmienicie.
- Ta? A myślisz, że na autopilocie każdy samolot bezpiecznie wyląduje, HA?
Nie odzywaj się do niego, zganił się, zaciskając usta. Jakaś kość przestawiła mu się w szczęce, co najwidoczniej zobaczyła stara babinka. Niby to przypadkiem podeszła do Newtona za blisko i niby to przypadkiem jej drobne, pomarszczone dłonie zacisnęły się na jego kurtce. A potem niby przypadkiem cmoknęła na punka i rzuciła pouczające:
- Synku, sianie paniki to najgorsze, co możesz zrobić! Pomyśl, że mamy gorszy problem! - burknęła, piorunując go iście nauczycielskim spojrzeniem.
Młody chłopak sapnął, ale żadne słowo nie przetoczyło się już po jego języku. Patrzył tylko na emerytkę w pozie, która świadczyła o chęci wszczęcia burdy, a potem nagle poluzował ramiona i ze skrzywioną miną kiwnął głową w geście: „o co ci chodzi, babsztylu?”
- A o to – pociągnęła temat, przylegając policzkiem do zdezorientowanego mężczyzny – że za moich czasów do zatłoczonych wind to się nie wchodziło z brudnymi zwierzętami, ot co! Tego dobre wychowanie, oj tak!, tego dobre wychowanie... ono właśnie!... ono to prezentowało! A nie jak teraz, że te brudasy same to się wciskają wszędzie. E! Coraz gorzej ten świat wygląda, coraz mniej tu porządnych obywateli! Ale skoro tu już siedzimy – zawiesiła głos, patrząc na każdego po kolei swoimi ciemnymi oczami – to spędźmy ten czas sensownie, ot co!
Kobieta w ciąży uniosła nagle brwi.
- Sensownie? - powtórzyła jak echo, kręcąc zaraz głową. - Chyba pani żartuje! Nie będę dzieliła czasu z żadnym monstrum! - syknęła, łapiąc ponownie syna za ramię. - I Brajanek też nie będzie!
- Mamooo – stęknął syn. - Boooliii...
Punk machnął wtedy ręką. I to tak, że prawie przywalił nią babince w twarz, niezbyt umiejętnie rozróżniając odległości.
- A dajcie se siana! Co kogo obchodzi ta cholerna hałastra?! Wszyscy i tak zdychamy tak samo! A dziś możemy umrzeć w szybie, jasne? Takim od winy, nie? I to bez znaczenia, czy masz se w brzuchu jakiegoś bękarta, czy jesteś starym babsztylem, no? A jak nikt nas stąd nie wyciągnie?! A jak nikt o nas nie wie?!
- Ale był komunikat! - warknęła matka, przyciągając do siebie ściślej Brajana. Tak, jakby nadal się bała, że ten mógłby zbliżyć się do niebezpiecznego członka ich niewielkiej grupy i zarazić się „brudną krwią”. - Mówili, że to tylko jakieś zwarcie czy coś!
- Zwarcie! - prychnął punk. - Akurat! Niby jakie zwarcie?
- A skąd ja to mam wiedzieć? Nie jestem elektrykiem!
- Matką też koszmarną! - dodał ostro chłopak, celując między załzawione oczy chłopca. - Paskudne imię, skrzywdziłaś tym bachora! I ty mi chrzanisz, że to Dawcy są paskudni! Oni to chociaż imiona znośne mają!
- Kotku, o-ho ho ho. Pomóż ustać starej pani! - dało się słyszeć gdzieś pomiędzy wymianą zdań matki a punka, ciche chichoty babci.
Newton był w rozsypce. Jeszcze bardziej, niż początkowo, o czym przekonał się natychmiast w momencie, w którym dłoń babci znów omal nie musnęła sfer zarezerwowanych tylko dla żony. Pewnie gdyby nie złapał jej za nadgarstek i jakże uprzejmie nie odsunął od siebie, posunęłaby się jeszcze dalej. Nie wiedział co było gorsze. To, że nazwała go kotkiem, całkowicie przypadkiem sprowadzając do poziomu sierściucha, czy to, że do niego gruchała.
A kabina była niewielka. Jej połowę zajmowała ciężarna matka, jej narodzone już dziecko i punk. W tym wszystkim trzeba było zresztą zrobić miejsce na ich powarkiwania i plucie jadem. Starsza kobiecina wcisnęła się więc pomiędzy Newtona a prawy róg. W lewym stał Yume. Początkowo Montgomery ulokował się bliżej niewinnie wyglądającej starszej pani, ale teraz nie był taki pewien jej niekaralności, dlatego postąpił niewielki krok w bok i niemal natychmiast dotknął bokiem Czarnokrwistego.
Między młotem a kowadłem.
Wargi Newtona wygięły się w kpiarskim grymasie. Oparł się dłonią o ścianę tuż nad głową Yume i spojrzał mimowolnie na wciąż gryzącą się po łapach kobietę i chłopaka. Nie ingerował. Zresztą, za moment się zmęczą. Za moment...
- Och, jak blisko pan stoi! - dotarło do Newtona i Yume stwierdzenie babinki.
- Zdecydowanie za blisko – mruknął prosto we włosy tworzące grzywkę na czole kociaka. Powiedział to jednak na tyle cicho, że słaby słuch nie byłby w stanie tego wychwycić. Za to czułe uszy Dawcy już owszem. - W końcu spotykamy się zawsze w dziwnych okolicznościach. Racja, stalkerze? - Pochylił się nad nim wystarczająco, by niemal dotknąć ustami jego skroni. - Jak sądzisz, Yume? Kłóciliby się, gdyby cię tu nie było? Gdybyś znów nie zniszczył komuś humoru samą swoją niepotrzebną postacią?
Powrót do góry Go down
Bezdomny Kot
KRUK / WYRZUTEK

Bezdomny Kot
Liczba postów : 708
Imię i nazwisko : Yume.
Wiek : 16 lat.
Wzrost i waga : 168 cm || 58 kg

Biurowce Empty
PisanieTemat: Re: Biurowce   Biurowce EmptyPon Lip 18, 2016 1:50 am

Czuł się… paskudnie.
Niczym zaszczute zwierzę w klatce, otoczone przez same nieprzyjazne istoty. Każdy go atakował werbalnie, mieszał z błotem, porównywał do gówna i śmiecia. Jasne, że był poniekąd przyzwyczajony do tego typu zaczepek, wszakże spotykał się z nimi każdego dnia. Mijał nieprzyjemne spojrzenia na ulicy, w szkole obrzucano go błotem, w pracy traktowano gorzej jak karalucha. Ale mimo to, teraz było jakoś inaczej. Poczuł się bardziej dotknięty, być może…
… dlatego, że on tu jest? Słyszy? Ocenia?
Kiedy w windzie rozpętała się istna burza komentarzy, wzajemnego przekrzykiwania i warczenia, Yume wsunął obie dłonie pod czapkę i zacisnął je na kocich uszach, czując wzbierające obrzydzenie do wszystkich, którzy znajdowali się w jego pobliżu. Chciał krzyknąć, by się zamknęli, że zaraz winda pewne ruszy i każdy szczęśliwy uda się w swoim celu. Ale oni nie chcieli przestać.
Przykro…
Cholernie było mu przykro.
A potem poczuł ten zapach, który towarzyszył mu przez ostatnie godziny, choć tak naprawdę nie obcował z nim tak długo. Ale już teraz wiedział, że gdziekolwiek go nie poczuje, zawsze go rozpozna. Przyjemna nuta, która potrafiła jednocześnie ukoić naderwane myśli i nerwy, oraz pobudzić je i doprowadzić do wściekłości. Uniósł nieco głowę i kiedy napotkał pozbawione życia spojrzenie, wcisnął się plecami w ścianę, w tej jednej sekundzie chcąc stać się z nią jednością.
Ocenia mnie…
- Za blisko stoisz, Newton… – szepnął ledwo poruszając ustami, kładąc delikatnie obie dłonie na jego klatce piersiowej, ale nie miał siły, przyznaj, że nie chcesz, żeby go odepchnąć od siebie. Choć jego słowa, jak zwykle zresztą, przeszywały go na wylot, z każdej możliwej strony, boleśnie wyrywając kawałki mięsa z jego ciała, zgniatając, przeżuwając i rzygając. Dręczyciel.
- Czemu tak bardzo mnie nienawidzisz? – szybko opuścił głowę I uniósł dłoń, przesuwając ją po powiekach, pod którymi nagromadziły się niechciane….
Nie. Nie tutaj. Nie przy nich. Nie przy nim.
Przełknął gorycz, odetchnął przez nos i zacisnął palce na jego koszuli.
Nie rozumiał. Nie rozumiał, dlaczego Newton aż tak go nienawidził. Przecież nic mu nie zrobił. Nic, za co ten mógłby za każdym razem podkreślać jak bardzo jest nikim i najlepiej, jakby przy następnej okazji rzucił się pod samochód albo zeskoczył z mostu. Być może wtedy Newton byłby zadowolony. Być może….
- Aż taką przyjemność sprawiłoby ci, gdybym umarł? – dodał szeptem, wpatrując się w jego klatkę piersiową, kładąc uszy po sobie, choć z racji czapki nikt nie mógł tego dostrzec.
- Czemu nie chcesz nawet spróbować mnie poznać? – uniósł niepewnie spojrzenie na jego twarz, ale bardzo szybko odwrócił je w bok, przyglądając się bez większego zainteresowania dwójce, która nadal wymieniała jakieś bezsensowne zdania napiętnowane agresją i strachem.
- Tak. Kłóciliby się. Są spanikowani. A panika przyćmiewa rozsądek i racjonalne myślenie. – odpowiedział po chwili, wreszcie powoli zbaczając z tak niewygodnego tematu, jak relacja pomiędzy nim, a Newtonem.
- A ja jestem najlepszą osobą, na której mogą się wyżyć i obarczyć za całe zło, jakie ich spotkało. Tego dnia, poprzedniego, przez ostatni tydzień, rok, całe życie. Gdyby byli spokojnymi i szczęśliwymi ludźmi, nawet nie zwróciliby na mnie uwagi. Nikt, kto jest szczęśliwy, nie zwraca uwagi na szare zero, które porusza się ulicą. Teraz się kłócą, za moment zaczną krzyczeć, że to ja zepsułem windę. Potem zaczną pewnie obwiniać mnie za całe inne swoje niepowodzenia. – wzruszył ramionami i spojrzał na niego spod przydługawej grzywki. - To, co mówiłeś o blokadzie… to tak serio? Nie spadniemy? – w jego ton po raz kolejny wtargnęła nuta przestraszenia. Koty spadały na cztery łapy, to fakt. Ale nie, kiedy były uwięzione w metalowej puszce jak winda.
Yume.
Dopiero teraz to do niego dotarło. Większość osób, jakie do tej pory spotykał na swojej drodze, nie pamiętały go. Nie mówiąc już o zapamiętaniu imienia. Ale Newton pamiętał. Pamiętał, i w ten swój uroczy bezczelny sposób zwracał się do niego, przekraczając granicę spoufalania. Inna kwestia, że sam Yume przecież od samego początku mówił do niego na per Newton, choć dobre wychowanie w tradycji japońskiej wymagało zwracania się po nazwisku. Ale mimo to, mimo to…
Cieszyło to.
Cholernie go ucieszyło, że ktoś taki jak Newton, pamięta jego imię i zwraca się do niego po nim. Poczuł przyjemne uczucie w okolicy żeber--
Nie, nie, nie kretynie. Nie lubisz go.
No właśnie problem był taki, że go lubił.
Gardzi tobą, wyzywa od najgorszych, miesza z błotem…
Dlatego jednocześnie tak bardzo go nienawidził. Nie, koniec. Nie ma dobrego Yume.
Ale kiedy tak ładnie pachnie. I mówi mi po imieniu…
Nie, nie, nie. Dość tego, Yume. Dość, bo się sparzysz.
- Proszę się ode mnie natychmiastowo odsunąć, panie Montgomery! – właśnie, bądź asertywny. - Zaburza pan moją prywatną przestrzeń osobistą. – brawo! Dogadaj mu! - A ponadto stanowi pan zagrożenie dla mojej egzystencji! – to mu teraz dogadałeś. Teraz tylko zabierz tę dłoń z jego ubrania. No odlep. Te. Cholerne. Palce. Od. Niego.
- Proszę pana? Pan to chyba jakimś aktorem jest. – odezwała się kobiecinka, wychylając z boku Newtona, przypadkiem muskając pomarszczonymi opuszkami po jego boku.
- Bo wydziela pan taką dziwną, tajemniczą aurę… – mruknęła zaczepnie.
- To tylko pot. – skomentował Yume, momentalnie odwracając głowę na bok, by powstrzymać parsknięcie I usta pełne śmiechu.
- A ty nie powinieneś mieć w ogóle głosu! Za moich czasów niesforne kocięta topiło się w jeziorze albo usypiało. – skarciła go kobieta, ale bardzo szybko dodała już nieco spokojniejszym tonem.
- Nie uważa pan, że jest tu dość.. duszno? Ohoho, pomoże pan biednej staruszce ściągnąć płaszcz, co bym się nie zapociła? – zapytała trzepocząc rzęsami jak jakaś młódka. W żołądku Yume coś się przewróciło na ten widok, zwłaszcza, kiedy jej kościste palce ponownie wędrowały w stronę tylnych części ciała Newtona….
Nie. Chwila.
- Rzeczywiście. – wymamrotał cicho I uniósł głowę wyżej, kierując wzrok na sklepienie windy. - Czujesz? – zapytał kierując słowa bezpośrednio do Newtona. Właśnie. Nic nie czuć. - Klimatyzacja nie działa. – a to oznaczało, że mieli z dwie, może trzy, góra cztery godziny, nim powoli zacznie brakować im powietrza. Ale do tej pory zapewne winda ruszy. Albo ich znajdą. Na pewno.
To skąd to uczucie rozbicia i ścisku w klatce piersiowej? Jakby właśnie już ktoś zaciskał palce  na twojej szyi, odcinając dopływ powietrza?
To tylko objaw paniki. Uspokój się. Weź parę głębszych wdechów. Bo gdy zaczniesz panikować, to…
Uniósł wystraszone spojrzenie wbijając je w pokiereszowaną twarz Newtona. Spokojną, nie zmąconą, nie muśniętą żadną emocją. On się nie boi. A przynajmniej tak sobie wmawiał Yume. A jeżeli Newton się nie bał, to czemu on sam ma panikować? Właśnie. Spokojnie. Bądź spokojny jak on.
Trwało to zaledwie parę ulotnych sekund, choć dla Yume zdawało się ciągnąć w nieskończoność. Panika jednak powoli puszczała, zduszona w zalążku, nie pozwalając na rozkwit i odebranie resztek zdrowego rozsądku.
Już dobrze. Teraz już tak.
- Jak to klimatyzacja nie działa? JAK TO? – młoda kobieta zwróciła się w ich stronę przerażona, na moment zapominając o co tak naprawdę kłóciła się z punkowcem.
- Nie mamy powietrza?
- Jak przestaniesz kłamać jęzorem, tego, to może powietrza starczy dla nas wszystkich, sunio. – rzucił zniesmaczony chłopak, ale jego kolana zaczynało coraz bardziej drżąc.
- Powinniśmy się wszyscy uspokoić. Nerwy I panika sprawia, że oddychamy coraz szybciej I spalamy coraz więcej tl—
- Zamknij się ty brudno krwista kanalio! Nikt cię o zdanie nie pyta! – warknęła kobieta i podeszła do drzwi, w które zaczęła walić pięścią.
- Proszę natychmiast mnie wypuścić! Halo, jest tam ktoś? – wrzeszczała w akompaniamencie płaczu dziecka, przekleństwa punkowca i słabego głosu babuszki, która widocznie też chciała dodać swoje trzy grosze.
Boli.
To była jedna myśl, jaka pojawiła się w głowie Czarnokrwistego, bo po chwili przeszył go ostry ból. Wsunął gwałtownie dłonie pod czapkę i zacisnął palce na uszach przyciskając je do czaszki, jednocześnie zamykając z całej siły oczy.
Głośno. Za głośno.
- Powiedz im. Ciebie posłuchają, Newt… – poprosił cicho, wciskając twarz w klatkę piersiową starszego mężczyzny, byle tylko wygłuszyć trochę krzyki i piski w małej windzie.
Powrót do góry Go down
Newt
ZŁY WILK

Newt
Liczba postów : 627
Wiek : dwadzieścia siedem lat.
Wzrost i waga : 193 cm na 85 kg.

Biurowce Empty
PisanieTemat: Re: Biurowce   Biurowce EmptyNie Lip 24, 2016 4:55 am

Każdy zawsze upierał się, by być tkaczem własnego losu, pisarzem zapełniającym tabula rasa, z którym rodzi się człowiek. W takich momentach nie dostrzegało się drobnych przeciwności, które mogły sprawić, że z władcy upadnie się na kolana, a potem gorzej, na łokcie, aż wreszcie na twarz i z wysokiego stanowiska zostanie się zdegradowanym do funkcji podrzędnego psa, przygniecionego przez podeszwę buta kogoś, kto za sznurki pociąga lepiej, sprawniej i efektywniej.
Gdy przychodziło co do czego, ludzie byli rozdarci. Zaczynali wrzeszczeć, trząść się i przeklinać. Nie wiedzieli co zrobić, gdy pociąg, do którego wsiedli, przestał szurać po torach, po których byli pewni, że dojadą aż do celu. Wykolejeni tracili nerwy. W efekcie stawali się nieznośni i godni pożałowania.
Newton nawet nie ukrywał niechęci, jaka przetaczała się teraz przez jego żyły.
Czując na sobie drobne, o wiele za małe w porównaniu do niego, dłonie ułożone lekko na jego piersi, zdał sobie sprawę, że Yume jest słaby. Słabszy, niż na to wyglądał. Zdecydowanie za słaby, by stawić czoła głupiemu szczylowi, który wtulał się teraz w ciężarny brzuch matki. Co dopiero jemu – osobie, której nie byłby w stanie ruszyć o krok, nawet wtedy, gdyby użył całej swojej siły.
A jednak kłapał tym swoim za długim jęzorem. Ciężko uznać, czy starał się wyłudzić litość, nadszarpnąć jedną ze strun, mających ruszyć sumienie, czy było to coś jeszcze innego, czego Montgomery nie umiał skonkretyzować. Albo nie chciał, patrząc na jego aktualną minę.
Z reakcją ograniczył się do niezbędnego minimum. Gdy kotołak oparł na nim brudne od grzechu łapska, dotychczas wyluzowane mięśnie napięły się i nawet skóra zdawała się zamienić w żelazo.
Pochylony nad nim dokładnie przyglądał się reakcjom. Nie udawał, że nie wie. Sprawianie mu dyskomfortu było tu priorytetem, a i tak trzymał większość emocji na wodzy. Traktował go z pobłażaniem – nawet jeżeli był Czarnokrwistym. W dodatku na tyle niewychowanym, by próbować warczeć i nadeptywać mu na odcisk przy każdej okazji.
Tak robił u niego w domu. Tak robił nasyłając na niego crackera. Tak robił teraz, nagle podnosząc głos, bezceremonialnie zwracając się do niego po nazwisku, a potem żądając odsunięcia się, jakby tylko jemu w kabinie było za ciasno.
Newton prychnął, ale się nie odsunął. Więcej – pochylił się jeszcze bliżej. Tak blisko, że wilgotny oddech spoczął na czole dzieciaka, rozwiewając jego grzywkę.
- Powinieneś mi być wdzięczny, że w ogóle postanowiłem się zbliżyć, parszywy...
- Proszę pana? Pan to chyba jakimś aktorem jest!
Bliskość Newtona nagle zniknęła. Wyprostował się gwałtownie, ponad ramieniem zerkając na szczerzącą się babinkę. Jej dłoń zawędrowała nie tam gdzie trzeba, przylegając w zaczepnym geście do boku mężczyzny. I o ile żadne słowa nie cofnęły go z miejsca, tak ten jeden dotyk sprawił, że przeniósł ciężar ciała z prawej na lewą stopę i był gotów odejść na kilka kroków, gdyby już nie opierał się biodrem o ścianę windy.
Niechęć miała to do siebie, że dopadała nagle i ciężko ją było z siebie zrzucić. Przylegała do umysłu jak lepka, ciągnąca się maź, której nie chciało się nawet dotykać, by się jej pozbyć. Mniej więcej to żywił teraz do teatralnie zawodzącej mu nad uchem kobiety.
Okazywanie tego nie było jego mocną stroną. Nie w momencie, w którym tak wielu mogło być świadkiem wybuchu złości. Już jakiś czas temu się tego nauczył. Zdolność, która pozwoliła mu trzymać ręce przy sobie, choć te rwały się do cudzych gardeł. Trząsł się, ale tylko wewnętrznie. Skorupa, jaka otaczała jego ciało, była stabilna i nienaruszona przez słowa, ani – jak się okazało – czyny.
Potrafiąc zignorować zaloty staruchy, umiał też powstrzymać się przed uzewnętrznieniem obaw.
O ile te w ogóle go dotknęły.
Bo na słowa Yume o braku klimatyzacji, spojrzał tylko przelotnie na wpatrzone w niego oczy, by zaraz powieść wzrokiem po zgromadzonych. Ciężarna kobieta na wieść o usterce zamknęła się od razu, przykładając do rozchylonych ust rękę. Jej oczy zrobiły się dwukrotnie większe i nic nie wskazywało na to, by prędko miały powrócić do wrogiego przymrużenia.
Przynajmniej nie stało się tak do czasu, aż nie rzuciła się ku drzwiom.
Stojący przy nich Newton musiał się cofnąć. Od razu natrafił plecami na starszą kobietę, która wydała z siebie coś na wzór stłumionego okrzyku zaskoczenia. Przyciśnięta do ściany wpierw wyglądała na niezadowoloną, ale gdy dostrzegła, jak Montgomery zmienia położenie, jej twarz stała się anielska. Ułożyła pomarszczone usta w błogi uśmiech i przycisnęła obie dłonie do obwisłych piersi, śledząc dokładnie ruchy zagonionego do niej mężczyzny. Czarnowłosy odsunął się co prawda od natrętnej „adoratorki” na tyle, na ile tylko pozwalała mu przestrzeń. Ale by móc się odchylić na tyle, żeby nie dostać pięścią rozszalałej młodszej kobiety w twarz, jednocześnie nie dotykając staruchy, musiał podnieść rękę i oprzeć ją nad głową tej drugiej.
Co w efekcie zamknęło ją w klatce, z której wcale nie chciała wychodzić.
- Halo! Jest tam ktoś?!
Głupia, syknął, starając się nie tylko ignorować sarnie spojrzenie babi, ale też zapanować nad ciałem. Czy raczej – nad obecną sytuacją. Ledwo udało mu się przesunąć w miejsce, w którym stał punk, gdy ten postąpił aż dwa kroki, znajdując się bardziej na środku, a dotarły do niego słowa Brudnokrwistego.
Nawet na niego nie zerknął, a i tak wystarczyło, by zrozumiał, że słowa kierowanego były pod jego adresem.
Jasne. Musi się kimś wysłużyć.
Tym bardziej teraz, gdy atmosfera zgęstniała. Kobieta wciąż waliła w drzwi, wrzeszcząc. Łudziła się, że krzykami przywoła tu jakiegoś cudotwórcę, mogącego ruszyć windą i uwolnić ich z nieprzyjemności obcowania ze sobą. W dodatku w pomieszczeniu, w którym „miało się skończyć powietrze”.
Nonsens.
Punk powarkując zgrywał najpotężniejsze ogniwo, choć nikomu nie przyszło do głowy, żeby uznać jego dygoczące kolana za przejaw męstwa i odwagi. Trzęsąc się, wypluwał tylko kolejne zajadłe słowa, najwidoczniej uznając, że im bardziej wścieknie się na kobietę, tym bardziej zostanie uznany za kogoś silnego. Co z tego, że tylko w gębie?
Do tego dochodziła trajkocząca pod nosem baba, głównie zbaczająca na tematy, o których nikt nie chciał słuchać - „och, tak gorąco, rozbiorę ten sweterek, oh, oh” - i Brajan, który zaniósł się głośnym rykiem, wtórując krzykom matki.
I on miał ich wszystkich rozstawić po kątach?
Niedoczekanie.
To kwestia czasu, zapewne godziny, góra dwóch, jak wszyscy wyrwą się z tego więzienia, rozejdą i zapomną o całym zajściu. Wrzaski były irytujące, ale nie na tyle, by nadwyrężać własne gardło. Więc z jakiej racji...
- A ty? - syknął nagle punk, obracając się na pięcie. Swój półpiruet zakończył wyciągnięciem palca prosto w opartego o ścianę Newtona, który uniósł na niego pytające spojrzenie. Albo raczej na jego rękę, która śmignęła mu przed nosem, omal nie zadrapując. - Stoisz tu i tylko chuja robisz! A przed chwilą tak kozaczyłeś!
Na twarzy Montgomery'ego drgnął jakiś mięsień. Zaraz ściągnęły się też brwi. Wraz z momentem, w którym punk znów zwrócił się w stronę pozostałych, rozkładając długie, okute w czarną skórę cuchnącą fajkami, łapska na boki. Prawie, jakby chciał objąć ich wszystkich i przycisnąć do tej swojej cherlawej piersi.
- Wszyscy zresztą widzicie, że to pogwałcenie natury – tu machnął ręką na Yume – lgnie do tego faceta! Na pewno są w zmowie, znajomi jacyś, tylko teraz się do siebie nie przyznają, no, jeden nie przyznaje.
Z gardła punka wydobyło się coś, co łatwo skonkretyzować: warczał. Zacisnął wtedy dłonie w pięści i przycisnął je do swoich boków, nieświadom, że w tej pozycji wygląda bardziej komicznie niż groźnie.
Newton przechylił tylko głowę, sondując dokładnie jego postawę. To jak uniósł ramiona, a potem górną wargę. Odsłonił różowe dziąsła i białe, proste zęby. To, jak przeskakiwał rozbieganym spojrzeniem z jednej na drugą osobę, szukając w ich spojrzeniach zrozumienia.
W końcu wciągnął powietrze przez nos i syknął gniewnie:
- Mielibyśmy więcej powietrza, gdyby ten brudas się tu nie wpieprzył.
Na te słowa kobieta objęła swój okrągły brzuch i spojrzała mimowolnie na Yume. Dokładnie tak, jakby teza punka otworzyła jej oczy i uświadomiła, że miał rację.
Rozchylała już wargi, żeby coś powiedzieć, ale przerwało jej nagłe parsknięcie. Na tyle głośne, by nawet punk poluzował mięśnie i znów odwrócił głowę.
Newton odsunął usta od kołnierza koszuli, ale uśmiech nie zniknął z jego oblicza. Z żywym rozbawieniem spojrzał prosto w okrągłe oczy nabuzowanego adrenaliną chłopaka i cmoknął cicho z dezaprobatą.
- To idiotyzm. Nie skończy się nam powietrze. – Bez cienia krępacji odsunął się od ściany i postąpił krok do przodu. Zrobił to w tak gwałtowny sposób, że punk cofnął się mimowolnie, zwracając przodem do idącego w jego stronę wyższego mężczyzny.
Jabłko Adama poruszyło się wraz z przełknięciem śliny. Punk przylgnął do kobiety w ciąży, nieświadom, że na nią wpadł. Skulił się tylko, gdy Newton nieoczekiwanie podniósł rękę.
Nieoczekiwanie na tyle, że świsnęło powietrze, jakby przecinał je ostrzem.
- Hejże! - krzyknęła kobieta, wyciągając przed siebie dłoń w geście „stop”. Ale nim zdążyła „przywołać go do porządku” i „zaniechać walki”, palce Newtona zahaczyły o żelazny właz nad ich głowami. Opuszki musnęły tylko zamknięte przejście, ale widząc, że w oczach wszystkich pojawia się jakiś błysk zrozumienia – czegoś, co dotychczas ich w ogóle nie łączyło – opuścił ramię luźno wzdłuż boku.
- Teraz to do was dotarło? – Dotychczas rozśmieszona irracjonalnym zachowaniem nuta nabrała ostrości. Twarz Montgomery'ego nabrała ciętości, a ciemne oczy spochmurniały. - Jesteście w stanie wrzeszczeć i panikować, zamiast się rozejrzeć. Podjudzacie strach i robicie z siebie kompletne ofiary. Tak jakby ktokolwiek chciał tu z wami siedzieć i wysłuchiwać, co jeszcze macie do wywrzeszczenia. Pomoc już jest w drodze. To kwestia godziny, dwóch, góra trzech, jak zjawi się oddział specjalistyczny. Ruszą windę albo podadzą nam instrukcję, która umożliwi nam bezpieczne wydostanie się stąd. Jest gorąco, fakt. – Tu przemknął wzrokiem po kobiecie. - Klimatyzacja padła lub wyłączyła się wraz z błędem systemu. Więc jedyne co nam zostało, to przestanie...
- I co mamy niby zrobić?! - warknął punk, unosząc nagle czubatą brodę.
- Po pierwsze – Newton zszedł na niższy poziom głosu – usiądź na dupie i ochłoń. Zaogniasz atmosferę tymi piskami zarzynanej świni. Temperatura ciała wzrasta. Wokół robi się nieznośnie. A skoro klimatyzacja zdechła...
- Ale co my mamy zrobić przez tyle czasu? - stęknęła kobieta, podchodząc do Brajana, którego mocno ujęła.
Newton dopiero się zorientował, że chłopiec cały czas krzyczał, rozdzierając kabinę każdym następnym, wyrwanym z płuc demonim charkotem.
- Najlepiej czekać.
- Ale ja za godzinę muszę podać leki Brajankowi! - Jej postawa nagle się zmieniła. Oczy zrobiły się bardziej szkliste. - Co, jeżeli do tego czasu nikt tu nie przyjedzie?! On jest chory!
- Nie nosisz ze sobą leków? - Punk zmarszczył brwi. - To dopiero chore!
- Chory na co?
- Na cukrzycę.
Newtonowi przeszło przez myśl, że zajebistą wybrał sobie przypadłość, ale zamiast podzielić się swoim spostrzeżeniem, przytaknął tylko na znak zrozumienia i – poniekąd – przyjęcia tego do wiadomości.
- Niech będzie. Jak wygląda sprawa insuliny?
- Cóż... - Kobieta spuściła na moment oczy. - Strzykawki zawsze nosimy przy sobie, ale tym razem Brajanek miał o wiele więcej ruchu i zdaje się, że trochę przeholował. Mieliśmy wrócić już wczoraj, ale że zawsze noszę zapasową dawkę, nie martwiliśmy się o jej brak. W końcu była wykorzystywana na takie sytuacje, racja? Kto w ogóle mógł przewidzieć, że zdarzą się dwa wypadki losowe? NO KTO?
Gdy nikt jej nie odpowiedział, podniosła spojrzenie i zacisnęła usta.
- Insulina jest u nas w mieszkaniu. To niedaleko. Miałam tylko odebrać dokumenty z biura i wracać do domu. Mam teraz urlop, mam...
I jak na zawołanie rozpłakała się, przyciskając do twarzy jedną z dłoni. W drugiej ściskała Brajana, który objął ją w pasie i przylgnął pucołowatym polikiem do okrągłego brzucha.
Do akcji wkroczyła babinka, która przecisnęła się między Newtonem a punkiem, dopadła do kobiety i z miną litościwej i współczującej sąsiadki złapała ją za dłoń, mocno ją ściskając w ramach zapewnienia wsparcia.
- Brajankowi na pewno nic nie będzie. Widać, że to silny chłopak! Zresztą, ktoś tutaj z pewnością ma słodycze, prawda?
Newton rozejrzał się po obecnych. Rzecz jasna, cukrzyca była niebezpieczna. Również dla młodego organizmu. A szczególnie takiego, który wcześniej poddany był nadmiernemu fizycznemu wysiłkowi. Jedną porcję insuliny otrzymał jakiś czas temu. Być może wczoraj lub dziś rano. Montgomery nie znał się kompletnie na medycynie. Nie ukrywał, że nadmierna opiekuńczość kobiety nie stawiała jej w dobrym świetle. Mogła histeryzować na darmo, robiąc aferę tylko dlatego, że jej rozpieszczona latorośl przyjęłaby cukier godzinę później niż zazwyczaj, co zburzyłoby idealny harmonogram nabuzowany ich zdrowymi przyzwyczajeniami.
Z drugiej strony nikt nie upoważnił go, by sądził, czy posiadała rację, czy była to śpiewka nadopiekuńczej rodzicielki. Jeżeli Brajan faktycznie powinien otrzymać porcję insuliny w przeciągu najbliższej godziny czy dwóch, a inżynierzy zjawią się w przeciągu trzech, być może musieliby zdrapywać szczyla z podłogi. Jego i matkę, która z rozpaczy nad stanem pierworodnego byłaby skora zemdleć na miejscu.
- W takim razie – zachrypnięty głos znów przyciągnął spojrzenia – jeżeli w przeciągu godziny nie zjawi się odwet, wyjdziemy po insulinę. Jak daleko jest do twojego mieszkania?
Kobieta skrzywiła się lekko, gdy zwrócił się do niej tak bezpośrednio, ale nie zamierzała się widocznie kłócić.
- Dwie przecznice. To kamienica na rogu ulic X i Y. Ale jak mielibyśmy się wydostać? Przecież...
- Nie wszyscy – przerwał jej, kiwnięciem głowy wskazując na Yume. - Jest z nas wszystkich najlżejszy i najzręczniejszy. Szyby muszą posiadać drabinę. Wystarczy podsadzić... – widać było, że przegryza jakieś przekleństwo, które cisnęło mu się na usta – Dawcę i czekać, aż pokona odcinek stąd do waszego mieszkania, a potem z powrotem. Być może ściągnąłby szybciej po-
- Nie ma mowy! - warknęła kobieta, wyrywając rękę z uścisku babci. - Nie wpuszczę tam żadnego zapchlonego... Zresztą, nikt mu tutaj nie ufa! Już lepiej, by wyszedł punk albo ty... - Zobaczyła, jak Newton kręci przecząco głową. - Dlaczego nie?
- Nie zauważyłaś? – Dopiero teraz zerknęła na punka. - To tchórz. Nie wyjdzie stąd. A już na pewno nie wyjdzie stąd za pomocą drabiny. Nie takiej, która zmusi go do przejścia jednego, dwóch, może trzech albo pięciu pięter, bo wciąż nie mamy pewności, czy uda się otworzyć wszystkie drzwi, choć powinien być przycisk zwalniający blokadę. A jeśli mnie zabraknie, a sytuacja z... – tu powiódł wzrokiem po chłopcu – ... z Brajanem się pogorszy, wpadniecie w popłoch i zadepczecie się na śmierć. Ty jesteś w ciąży. Pani..?
- Miyasa! - Zachichotała. - Ale możesz mi mówić Saya!
- Pani Miyasa odpada ze względu na wiek. Zostaje Yume.
- Yume – powtórzyła za nim kobieta.
To imię brzmiało obco z jej ust. Mimo wszystko przytaknął, dostrzegając w jej oczach to, czego nie spodziewał się ujrzeć. Cień uległości.
- Ale tylko w najgorszym wypadku.
- Jasne.
Newton wsunął ręce na poły kurtki i zsunął ją z ramion, odkładając nakrycie na ziemię w rogu.
- Jeżeli jest wam za gorąco, to się rozbierzcie. Na klimatyzację nie ma co liczyć, a...
- O nie! - Tym razem odezwał się punk. Trzymał się za ramiona i patrzył prosto w Czarnokrwistego. - To na pewno złodziej i oszust!
- Z pewnością.
- I nie można mu ufać!
- Bez dwóch zdań – przytaknął Newton. - Dlatego ja się nim zajmę.
- I kogoś takiego mam wpuścić do domu? - prychnęła kobieta. - Niech ci naprawiacze się lepiej pospieszą!
Z płuc Newtona wydobyło się ciężkie westchnięcie. Mimo pomrukiwań punka na temat tego, że nie chce zostawiać nigdzie swoich ubrań, nawet jeżeli miałby się w nich ugotować, bo jeszcze ten szczyl, zaszczany menel i nieokiełznany kocur na pewno gwizdnie mu portfel albo inne cacuszka, Montgomery podszedł do Yume i złapał go za ramię.
- Siadaj.
Dobitniej można już było tylko przywalić pięścią w szczękę. A jednak jakby musiał przypieczętować swoje słowa czynem, bo wraz z wypowiedzeniem ich szarpnął wątłym ramieniem czarnowłosego, zwalając go na kolana. Samemu wtedy kucnął, nie zdejmując ręki z barku chłopaka, świadom, że dotyk okazywał się cięższy, niż był w rzeczywistości.
- To kwestia zaufania. – Zszedł do szeptu. Pomrukująca babinka i głośne, ale mniej nerwowe odpowiedzi kobiety i tak go zagłuszały, ale bez wątpienia każde słowo docierało do Yume, od którego dzieliła go na tyle niewielka przestrzeń, by znów uznać ją za niestosowną. - Nie chcesz być przyczyną kolejnych kłótni, hm? – Palce wczepiły się w niego mocniej, miażdżąc skórę, mięśnie i kości. - Nie musisz. Wystarczy, że będziesz grzeczny. Prosta wymiana. Ja spełniłem twoją – kącik ust drgnął, ale tym razem się nie uśmiechnął – prośbę. Są spokojni. Póki co. Więc ty wykonasz moje polecenia. Rozumiemy się?
- Łej! - Dobiegł ich pomruk punka. - Co wy tam do siebie szepczecie, ha?!
Newton ostatni raz spojrzał Tsukihime prosto w oczy, przeciągając ten kontakt tak długo, aż nie wstał i nie zwrócił twarzy do punka. Na twarzy znów spoczęła bezchmurna maska.
Kątem oka wychwycił jeszcze, że chłopiec – ten beznadziejny Brajanek – usiadł na podłodze i oparł się skronią o ścianę. Z jego pomrukiwania wyłapał tylko tyle, że był śpiący i chciał się zdrzemnąć, co w obecnej chwili było jak najbardziej zrozumiałe. Kobieta ściągnęła z siebie koszulkę, zostając w samym t-shircie i przykryła go, dodając coś o tym, że za pół godziny i tak go obudzi.
Newton wciągnął powietrze.
Było parzące i ciężkie.
- Musieliśmy sobie coś wyjaśnić – odparł wreszcie, a widząc, jak punkowi podskoczyła brew, dodał od niechcenia: - Będzie posłuszny.
Na tym miało się skończyć. W ogólnym planie po zapewnieniu innych o rzekomym niesprawianiu zagrożenia, mieli po prostu poczekać na cholerną pomoc z zewnątrz, która – o ile komunikat był prawdziwy – miała się tu przypałętać już niedługo.
Ale w życiu nigdy nie jest tak łatwo, co?
- Ta? - Punk zezował na Yume, marszcząc przy tym nos. - A skąd pewność, że nie kłamie, ha? Wygląda na takiego, co kłamie.
- Tylko cicho! - syknęła kobieta, odwracając się do nich przodem. - Nie obudźcie mi Brajanka! Ale poza tym, że jesteście nieznośni, brzydal ma rację.
- Dziękuję, paniusiu.
- Nie wiadomo, czy takie z niego posłuszne zwierzątko.
Newton zmarszczył czoło.
- Więc?
- Oh, niech to udowodni – skonkretyzował punk, krzyżując dłonie na chudej klatce piersiowej. - Niech zrobi coś obrzydliwego. Sam nie wiem. O, mam! Niech zdejmie te szmaty. Te co ma na sobie. A potem klęknie. O, i niech całuje mnie po butach. Wtedy uwierzę!
- Mało higieniczne – mruknęła kobieta, znów łapiąc się za brzuch. - Nie chciałabym tego oglądać.
- To nie musisz! Wystarczy, że to zrobi. Taki mały... powiedzmy... teścik. Co ty na to, słodziutki? - zapytał niemal życzliwie, spoglądając na Yume z góry. - Czy może jednak jesteś mniej... hm... oddany, niż nam się wydaje?
Tym razem Newton nie powstrzymał ironicznego uśmiechu.
Powrót do góry Go down
Bezdomny Kot
KRUK / WYRZUTEK

Bezdomny Kot
Liczba postów : 708
Imię i nazwisko : Yume.
Wiek : 16 lat.
Wzrost i waga : 168 cm || 58 kg

Biurowce Empty
PisanieTemat: Re: Biurowce   Biurowce EmptyPon Lip 25, 2016 2:53 am

Dawno temu, kiedy był jeszcze mały kociakiem, który ledwie wystawał głową ponad blat stołu, spoglądał na świat przez wyidealizowane okulary. W tamtym krótkim okresie po raz pierwszy, a zarazem ostatni raz zasmakował beztroskości i dziecięcego świata. Dla niego wszyscy byli równi, choć w jego klanie tak bardzo gardzono ludźmi. Z czasem gorzki smak pozostawiony przez jego pobratymców nasilał się, ale nawet i wtedy starał się zrozumieć podejście innych, wierząc głęboko, że koniec w końcu wszystko jakoś się ułoży. I zarówno ludzie, jak i oni, Czarnokrwiści, będą mogli wzajemnie egzystować, bez niepotrzebnej pogardy i plucia. Ale mimo to, gdzieś pod jego czaszką, cichy głosik boleśnie podszeptywał, że taki stan rzeczy, jaki jest aktualnie, utrzyma się. A może nawet i pogorszy. Nie ma najmniejszej i złudnej szansy, by obie rasy żyły w zgodzie. Zawsze jedna z nich będzie spychana na margines, a druga będzie chciała dominować.
To naturalne, Yume. Pamiętasz? Pamiętasz te wszystkie spojrzenia, słowa, uśmiechy? Pamiętasz?
Newton w żadnym wypadku, nawet najmniejszym, nie różnił się od nich wszystkich. Ludzie byli tacy sami. Przekonani o swojej wyższości, gardzili wszystkim, co nie chciało się im w pełni podporządkować. Gardzili, wybijali i tępili. Przecież tak było od zawsze, od zarania dziejów. Montgomery dobitnie udowodnił, jakie ma zdanie o małym Czarnokrwistym. Wtedy, w sklepie, w jego mieszkaniu, a nawet i teraz.
Odpuszczasz?
Zamknął powoli oczy, oddychając spokojnie zapachem bliskości mężczyzny. Paradoksalnie działał na niego uspokajająco, jakby wystarczyła tylko jego obecność do załagodzenia wszystkich niewyobrażalnych sporów tego świata. Powiedz, Newton. Czy kiedy byłbym człowiekiem, mógłbyś się ze mną zaprzyjaźnić?
Może mógłby. Może.
Wystarczyło jedynie pozbyć się kocich uszu, obciąć ogień, spiłować zęby i pazury, wydłubać oczy, wypompować solistą krew z żył, zatrzymać serce.
Być może wtedy.
Drobne palce niechętnie prześlizgnęły się po materiale koszuli, kiedy ciemnowłosy odsunął się od chłopaka. Choć powinien dziękować w duchu za to, na przekór samemu sobie poczuł ukłucie rozczarowania, że ostatecznie nie stali już obok siebie.
Przecież tego chciałeś.
Kłamałem.
I gdy w windzie rozszalał się istny chaos, wgniatając czułe zmysły Kota, jego oczy widziały tylko jedną sylwetkę pośród tego wątłego tłumu. Śledziły każde jego poczynanie, być może w nadziei, że Montgomery znajdzie jakieś magiczne rozwiązanie, choć przecież również i on stał się więźniem metalowej puszki. Tak, jak oni wszyscy. Złote spojrzenie prześlizgiwało się po jego krótkich włosach, nienamacalnie dotykały wyraźne zarysowanej szczęki, która poruszała się przy każdym mocniejszym zaciśnięciu, głębokich bruzdach, ciemnych oczach, wystających obojczykach, które mimowolnie od czasu do czasu wychylały się zza czarnej koszuli. Yume poczuł coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczył. Dziwne, irytujące uczucie, które wibrowało i wgryzało się w jego skórę. Jak upierdliwy popiół, którego pomimo wielokrotnego strzepywania nie potrafił się pozbyć. Nie potrafił tego nazwać ani określić. Było zupełnie nowe.
Złote spojrzenie w końcu od niechcenia spoczęło na babince, która dzielnie pchała swoje łapska w rejony zakazane.
Iryuje cię to?
Cholernie.
- Zost— – słowa sprzeciwu tonęły w jazgocie kłapiących gęb. Do tego ten oszczany punk…. Yume nie wiedział już, kto z tej dwójki w tym momencie wkurwiał go bardziej. Ale za każdym razem, kiedy coś mówili, poruszali się, oddychali, w kieszeni otwierał się mu nóż.
A potem na scenę wkroczył Newton, niczym najlepiej wprawiony aktor, choć grający bez większego wysiłku. Chaos w windzie stopniowo opadał, jakby ktoś popuścił powietrze w baloniku. Newton nie mówił głośno, ale i tak docierał do wszystkich uszu, usadzając ich na odpowiednim miejscu. Miał rację. Klimatyzacja może nie działała, ale nie poduszą się tutaj. Miał cholerną rację.
- Niesamowity. – jedno, krótkie słowo wyrwało się z drobnych ust Czarnokrwistego, choć zlało się z głosem Newtona.
Boże, to takie niesprawiedliwe.
Czemu ten chodzący chuj musi być jednocześnie taki niesamowity?
W Yume uderzyło coś jeszcze.
Zdał sobie sprawę, wreszcie, że Newton jest naprawdę dorosłym facetem. Odpowiedzialnym i samodzielnym, posiadającym cholernie obszerną wiedzę w przeróżnych dziedzinach. I jeżeli jakikolwiek strach obleciał młodego chłopaka, to w jednej sekundzie został ugaszony przez stoicyzm i logikę Montgomerego. W tej jednej, przeklętej sekundzie, Yume zapragnął dowiedzieć się o nim jak najwięcej. Co lubi jeść, robić w wolnych chwilach, jakie filmy ogląda, gdzie chciałby wyjechać, czy chrapie podczas snu. Był nim zirytowany, ale jednocześnie zafascynowany. Dziwne, jednocześnie przerażające uczucie. Obraz z jego snu roztrzaskał się na drobne kawałeczki jeszcze kilka dni temu, kiedy po raz pierwszy wymienili te kilka zdań. Wyidealizowany obraz Newtona, osoby mu przeznaczonej, wyśnionej i bratniej duszy, został zmiażdżony pod buldożerem arogancji i pogardy. Ale z kawałeczku pojawiło się coś zupełnie innego, nowego, odmiennego. Wręcz egzotycznego.
Z letargu wyrwało go agresywniejsze zachowanie punkowego chłopca. Niechętnie przeniósł spojrzenie na jego nabuzowaną sylwetkę, i szybko tego pożałował. Czuł się jak szczuty szczeniak, który jest otoczony przez dorosłe samce gotowe rozszarpać tylko dlatego, że śmiał oddychać tym samym powietrzem co oni. Jak tak dalej pójdzie, to dojdzie do jakiegoś chorego linczu, przemknęło mu przez umysł. Mimowolnie powiódł spojrzeniem po ciasnej windzie, w ułudnej  nadziei, że zaraz dostrzeże jakieś zamaskowane, tajemnicze wyjście przez które będzie mógł się prześlizgnąć i uciec z tego miejsca. Z dala od nich wszystkich. Palce zacisnęły się na materiale spodni tak mocno, że pobielały mu knykcie. Musiał się jakoś bronić. Broń się! Ale w tej sytuacji co mógł zrobić…?
Niespodziewanie z pomocą przyszedł Newton.
Choć zapewne nie było to jego celem, i prędzej popełniłby sepukku aniżeli kiedykolwiek pomógł Yume, to jednak chcąc czy nie, uwaga wszystkich skupiła się na Montgomerym, dając, chociaż na krótką chwilę, moment na wytchnienie. Ucho pod czapką drgnęło niespokojnie, gdy usłyszał historię z insuliną i ewentualnym wyjściu po leki do mieszkania nieznajomej. Miał mieszane uczucia. Wpatrywał się z niedowierzaniem w mężczyznę, jedynie przez parę oddechów przenosząc go na kobietę, by ponownie wpatrywać się w ciemnowłosego. Zmarszczył nieznacznie brwi, nie mając pojęcia co chodzi mu po głowie, ale momentalnie zadarł łeb i spojrzał w dach windy, gdzie znajdował się klapa prowadząca do szybu. Jeżeli zdołałoby się go otworzyć, Yume bez najmniejszego problemu mógłby się stąd wydostać. A wtedy…
A wtedy mogę uciec i już tu nie wracać.
Serce chłopca przyspieszyło, a na bladych ustach pojawił się delikatny uśmiech. Tak. To był idealny plan. Jeżeli pomoc nie przyjdzie w ciągu godziny, a oni pomogą mu wyjść, to ucieknie. Był dla nich śmieciem, i nawet jeżeli przyniósłby insulinę w zębach, to nadal pozostanie dla nich nikim. Po co więc się starać? Miał ich gdzieś. Kobietę i jej zasmarkanego bachora. Nie był jego problemem. Wystarczy przeczekać tę godzinę, i….
”Dlatego ja się nim zajmę.”
Bursztynowe spojrzenie na powrót powróciło do rzeczywistości. Z jego ust wydobyło się najpierw krótkie „co”, a zaraz potem przeciągły syk bólu, gdy ciało chciało stawiać opór ciężkiej dłoni. Ale kolana szybko się ugięły, sprowadzając chłopca do poziomu podłogi. Spojrzał jedynie spod przydługawej grzywki na oszpeconą twarz mężczyzny i zacisnął usta w wąską linię. Zajmie się? Niech mnie w dupę pocałuje. Syczenie w czaszce narastało, wręcz wibrowało, wydrapując sentencję przekleństw, jakie kierował w jego stronę.
Mimo wszystko musiał przyznać mu rację. Nie chciał już być przyczyną kłótni, choć zapewne te były nieuniknione. Ale jeżeli istniała szansa…. Pamiętaj, byle wytrzymać tę cholerną godzinę.
- Tak. – wreszcie wydobył z siebie cichy szept, który mógł dosłyszeć jedynie Newton. - Będę cię słuchał, Newton. – dodał unosząc jedną dłoń i dotknął delikatnie chłodnymi opuszkami jego nadgarstka. I wydawało się, że cała sytuacja w miarę się ustabilizowała.
Cholerne, i naiwne pozory.
Bezgłośnie syknął, kiedy punk znowu rozpoczął swój recital. Zęby zahaczyły o dolną wargę, a na końcówce języka zaparzyło przekleństwo. Ale obiecał, że będzie grzeczny. Przynajmniej przez tę najbliższą godzinę. Powoli podniósł się na nogi i przywarł plecami do ściany windy, nawet na moment nie spuszczając swojego spojrzenia z tej parszywej gęby. To nie był żaden test czy udowodnienie, że będzie posłuszny. Facet chciał połechtać swoje ego upokarzając go przy wszystkich.
Przeżyłeś jego, to i przeżyjesz tego szmaciarza
W windzie zdawała się zapanować wręcz namacalna cisza. Aż bolała i miażdżyła narząd słuchu. To było tak, jakby Yume cofnął się rok wstecz. Znowu stał ze spuszczoną głową w rodzinnym domu. Znowu przez znienawidzonym mężczyzną. Znowu…
Uniósł jedną dłoń i pociągnął za metalowy zamek, który wydał z siebie charakterystyczny dźwięk.
Bądź grzeczny, Yume. A wszystko jakoś się ułoży.
Bluza opadła na podłogę, odsłaniając blade przedramiona poprzecinane okrągłymi, charakterystycznymi bliznami. Palce wsunęły się pod materiał koszulki, ale chłopak zadrżał niespodziewanie.
Zabawne. Jeszcze parę miesięcy bez zająknięcie rozebrałby się do naga, upadł na kolana i wykonał polecenia. Byleby tylko być grzecznym chłopcem. Byleby tylko uniknąć kary. Byleby tylko zadowolić ojca swojej matki. Ale wyrwał się z jego szponów, a facet stojący przed nim był nikim w porównaniu do przerażającej, wiecznie surowej twarzy kociego starca.
No i był tu Newton. Spokojny. Opanowany. Niesamowity.
Wyprostował się i usiał na piętach w kącie windy, kładąc obie dłonie na swoich kolanach, spoglądając z dziwnym spokojem na punka, na powoli wlewającą się złość na jego twarzy i oczy pełne nieopisanego niezrozumienia.
- Przepraszam, ale to, czego ode mnie wymagasz nie jest żadną próbą udowodnienia mojego posłuszeństwa, a jedynie chęcią poniżenia mnie na oczach wszystkich tutaj. Nie wiem czym się kierujesz, ale nie zamierzam płaszczyć się przed tobą i całować twoich butów. – nabrał nieco powietrza w chwili, kiedy głośne sapnięcie punkowca przecięło ciszę.
- Obiecuję, że będę siedział w jednym miejscu I nie będę się ruszał. Mogę również się nie odzywać. Ponadto oferuję pizzę, którą przyniosłem jeżeli ktoś zgłodniał, bądź w momencie kiedy dziecku – tu spojrzał przelotnie na śpiącego Brajanka wtulonego w ścianę. - Zacznie spadać cukier. Wszelakie koszty pokryję ze swojej kieszeni. Ach, i ostatnia, ale najważniejsza sprawa. – wzrok ponownie wbił się w punkowca, jakby chciał w ten sposób dobitnie mu coś przekazać. - Obiecałem posłuszeństwo Newtonowi, a nie tobie. Tak więc będę słuchał tylko jego i jego poleceń. A nie tobie. To wszystko. – pochylił lekko głowę, mając nadzieję, że to załatwi sprawę.
Nadzieję.
Nadzieja matką głupich, co?
Ale każda matka kocha swoje dzieci!
To dlaczego jest tyle domów dziecka?
Huk
W pierwszej sekundzie nie zarejestrował, co właściwie się stało. Czapka upadła gdzieś obok, kiedy jego głowę odrzuciło na bok i zarył czołem o bok ściany. Otworzył szeroko oczy, ale nawet pierwsze odznaki bólu nie miały szansy, kiedy uderzenie gdzieś w okolicach jego żeber posłało go całkiem na podłogę. Dopiero w chwili, gdy szarpnięcie za włosy podciągnęło go wyżej i padł kolejny cios, zdał sobie sprawę, że został zaatakowany. Jasne spojrzenie ujrzało wykrzywioną we wściekłości twarz punkowca i pięść pokryta czarną mazią. Zacisnął w ostatniej chwili oczy, ale kolejne uderzenie nie padło. Zamiast tego usłyszał przeraźliwy jęk pełen obrzydzenia. Mężczyzna odskoczył do tyłu, a jego chwilowy duch walki znęcania się nad słabszym momentalnie opadł.
- O fuj, co za obrzydlistwo – jęknął i otrząchnął dłonią, chcąc pozbyć się krwi chłopaka.
- Ojoj, rzeczywiście jest czarna. – staruszka zakryła sobie dłonią usta. – Widziałam to jedynie w telewizji.
- Brudna krew… – wyszeptała ciężarna przyciskając do siebie Brajanka, jakby fakt, że Yume posiadał ciemną krew sprawi, że lada moment czymś się zarażą. Chłopak uniósł dłoń i przetarł jej wierzchem twarz, spoglądając na ciemne plamy krwi. Pociągnął nosem i wcisnął się mocno w róg windy, podciągając nogi pod siebie, objął kolana i ukrył twarz w ramionach. Wytrzymaj godzinę, a stąd pójdziesz. Godzinę, tylko i wyłącznie godzinę.
- Bleh. Pewnie przenosi jakąś chorobę. Jeszcze czymś się zarazimy. Jakimś hivem czy aidsem. – warknął łypiąc na chłopaka, a potem spojrzał na Newtona. Adrenalina w jego żyłach nadal wrzała, dlatego też poczuł nowa falę odwagi.
- A ty pewnie już jesteś czymś zarażony. A może… sam należysz do Szmatokrwistych? Tylko te swoje zwierzęce gówna ukrywasz przed nami? Mówię wam, jemu też nie można ufać! – wysyczał, a jego krzywy palec wystrzelił w jego stronę, niemal wbijając się w jego klatkę piersiową.
- Nawet zna imię tamtego brudasa! Ha! Są w zmowie! – dodał szczerząc się szeroko prezentując nieco pożółkłe od nikotyny zęby. Ciężarna kobieta pokiwała lekko głową, powoli ulegając sile perswazji mężczyzny. Jedynie babinka trzymała stronę Newtona. Machnęła lekceważąco dłonią i zaśmiała się pobłażliwie.
- Ależ co pan gada. Zresztą, zamiast tyle mówić, może zjedzmy tę pizzę. W sumie nigdy pizzy nie jadłam. Jak to mawiał mój świętej pamięci tata „kiedy człowiek głodny, to jest zły!” – pokiwała głową i spojrzała na Newtona sugestywnie, żeby odpakował posiłek z pudełka z logiem.
- Ja nie zamierzam jeść tego syfu. – warknął punk krzyżując ręce na klatce piersiowej i butnie spoglądając na Newtona. – Pewnie jest czymś zarażone. Na pewno. Cuchną mi brudem.
Powrót do góry Go down
Newt
ZŁY WILK

Newt
Liczba postów : 627
Wiek : dwadzieścia siedem lat.
Wzrost i waga : 193 cm na 85 kg.

Biurowce Empty
PisanieTemat: Re: Biurowce   Biurowce EmptyPią Sie 05, 2016 4:02 am

- A może... sam należysz do Szmatokrwistych?
Uśmiechnął się, przymykając na moment oczy.
- Co za głupota.
Choć to niemożliwe, dało się słyszeć trzask. Newton uchylił powieki i spojrzał prosto w skrzące się oczy punka, dostrzegając skaczące w tęczówkach kurwiki. Ten był wściekły i nie dało się mu odmówić jakiejś cząstki przerażającej umiejętności wyciskającej z najtwardszej ofiary gromadzoną pod dumą niepewność. Newton od zwyczajnych owiec różnił się tym, że nawet gdyby złapał go lęk, pewnie byłby ostatnim, który się o tym dowie.

- No co ty? - burknął Tasha, krzyżując dłonie na klatce piersiowej. - Przecież to niemożliwe! Dacre mówił przecież, że nie da się tego usunąć!
Po lesie roznosił się głośny płacz, przerywany tylko na zaczerpnięcie tchu albo siąknięcie. Mała dziewczynka drżała, wbijając plecy w korę drzewa i przyciskała piąstki to płaskiej piersi, wyciągając jedną z nóg tak bardzo, jakby nie mogła na nią patrzeć.
Trzech chłopców stało w stosownej odległości od niej, niewielkim półkolem zagradzając jej drogę. Najstarszy z nich, jedenastolatek, wpatrywał się w potargane ciemne loki spływające na szczupłe, roztrzęsione ramiona, ale nie odważył się zejść spojrzeniem niżej. Uparcie zaciskał zęby, aż w końcu warknął pod nosem, dając upust emocjom.
- Trudno! - zwrócił się do kolegów, wskazując palcem na dziewczynkę. - Trzeba ją zostawić i tyle!
Młodszy brat Dacre'a spojrzał na niego zaskoczony. Nie ukrywał, że wolałby odegrać inny scenariusz, ale z drugiej strony – jak starszy brat mógłby nie mieć racji?
- Ale przecież... no Dacre! Nic się nie da zrobić?
Czarnowłosy prychnął, schylając się po gruby kij.
- Trzeba jej odciąć nogę. Ale ja tego nie zrobię. Raz to robiłem i potem musiałem opuścić wioskę, bo wiedźma próbowała rzucić na mnie urok.
Tasha otworzył szerzej oczy.
- No nie! I zabiłeś wiedźmę?!
- Oczywiście, że nie, tumanie! - warknął starszy, machnięciem ręki uzbrojonej w drewnianą broń odsuwając go od siebie. - Przecież to przynosi nieszczęście. Głupi jesteś czy co? Poza tym nie miała nogi, jakbyś nie słuchał, głucha trąbo, więc zanim przybędzie tutaj, to minie jeszcze tysiąc lat, wiesz.
Dziewczynka pisnęła głośniej, więc wszyscy zwrócili na nią uwagę. Na jej nodze, obryzganej od "brudu", zalśniła malutka kropla. Wtedy Dacre zmarszczył brwi i spojrzał w górę.
- Widzicie?! Bóg się gniewa, że jeszcze się z nią zadajemy! Tasha, Newt, idziemy!
Dacre ruszył przed siebie, wchodząc w szeleszczące krzaki. Kilka kilometrów dalej huknął piorun, zatrzymując go w miejscu. Jakby na zawołanie trafiła go oświecająca myśl, że przez cały czas nie usłyszał jednego z towarzyszy. Nie tylko przy werdykcie. Nie słyszał także jego kroków.
Odwrócił się więc raptownie i wbił przeszywające spojrzenie prosto w przykucniętego przy dziewczynce chłopaka. Dotychczas nonszalancko przymrużone ślepia, nabrały dzikiego wyrazu.
- Newton! - warknął, zaciskając palce na kiju. - Co ty robisz?!
Głowa Newtona nawet nie drgnęła. Prawdę mówiąc – nie zwracał uwagi na towarzysza. Pogrążył się całkowicie w wycieraniu rękawem rany na nodze ciemnowłosej, a martwe zwierzę jednym odruchem wyrzucił w najbliższe krzaki.
Dziewczynka trzęsła się jeszcze mocniej, ale przestała, gdy łupnęło. Dostrzegła jeszcze tylko, jak kij upada tuż obok nich, a potem kilka dodatkowych kropel w kolorze czerwieni spadło na jej odsłonięte udo. Pisnęła natychmiast, zasłaniając usta obiema dłońmi i z rozszerzonymi oczami wpatrywała się w ranę na skroni Newtona.
- Tylko się do nas nie zbliżaj! - wrzasnął Dacre, łapiąc młodszego brata za bark. - Idziemy, śmierdzielu!
- Ale Newt...
- Jest zarażony! - dokończył ostro, wpychając go za jedno z drzew. - Są w zmowie! Mówię ci! Już na pewno jest Śmieciokrwistym, tak samo jak ta przeklęta wiedźma, która...
Dziewczynka wciągnęła gwałtownie powietrze i złapała Newtona za dłoń, odciągając jego rękę od zakrwawionego miejsca.
- Boli? - zapytała, wpatrując się w rozcięcie. - Trzeba... trzeba to...
- Nie aż tak – odezwał się, niespiesznie prostując ramiona. Mocno zmarszczone brwi i napięte mięśnie przeczyły tym niedbale rzuconym słowom. - I wpierw musimy to zetrzeć.
Wtedy spojrzała na wskazane przez niego miejsce.
Na nodze dziewczynki znajdowało się kilka zadrapań po dzikim zwierzęciu, jakimś małym ssaku, na którego Dacre wraz z "towarzyszami" rzucili się, by je odgonić. Newton widział wtedy tylko błysk brązowo-czarnego futra, a gdy wielki kij huknął o zwierzę, rozległ się pierwszy trzask. Dacre'a musieli odciągać, ale ze zwierzęcia nie zostało zbyt wiele. Deptany i uderzany zamienił się w masę mięsa, kości i zmiażdżonych organów, aż wreszcie najstarszy ostatni raz wcisnął w niego but, a potem kopnął na oślep. Nawet nie zauważył, że tuż obok siedziała przylgnięta do drzewa dziewczynka – "ofiara" – na którą opadła gęsta papka, a w końcu również martwy od dawna ssak.
Od tego czasu nie przestała wrzeszczeć. Trzęsła się, ale nie kopała – nawet nie zrzuciła z siebie przewieszonego przez nogę sierściucha.
Ale teraz nabrała spokoju, choć rozpadało się na dobre i jej cienkie ubranie przybrało funkcję lodowatego płaszcza.
- Myślisz... - zaczęła drżąco, odwracając wzrok od strzepywanych resztek. - Że naprawdę jestem zarażona?
Newton się nie odzywał, gładząc kciukiem jedno z podłużnych zadrapań wykonywanych w szale. Dopiero, gdy zabrała nogę, podciągając kolana pod brodę, uniósł wzrok i zajrzał jej w oczy. Były przymrużone, zamglone i pełne rezygnacji. Jakby w sekundę straciła cały zapał do życia.
Miała dziewięć lat.
- Chyba nie – mruknął wreszcie, wskazując na jej nogę. - Jest czerwona.
- Czerwona? - stęknęła, znów prostując kończynę w kolanie, by potwierdzić jego słowa. - Naprawdę jest! Może zwierzęta jednak nie przenoszą tego... wiesz... tego przekleństwa?
- Może nie. - Przytaknął, wspierając się dłonią o udo. Drugą wyciągnął do niej od razu jak dźwignął się na nogi. - Newton.
Uśmiechnęła się wesoło, wsuwając małą rączkę we wnętrze jego ręki.
- Scarlet!


- Ej! - warknął punk, robiąc olbrzymi krok w stronę Newtona. - Czy ty mnie ignorujesz?!
Montgomery wyciągnął mały palec z ucha, którym przez moment wwiercał się w nieszczęsny narząd słuchu, a zaraz potem skierował znużone spojrzenie prosto w te wielkie, pogrążone w chaosie oczy.
- Bywa ciężko, ale daję radę – odrzucił ironicznie, wsuwając jedną z dłoni do kieszeni. Opuszkami palców dotknął telefonu komórkowego, myśląc o tym, jak łatwo poddawał się wspomnieniom o niej. Szczególnie w chwilach takich, jak obecna. Brzmiało to nieprawdopodobnie, zwłaszcza po ochłonięciu i spoważnieniu, ale raz na jakiś czas miewał przebłyski déjà vu.
Oczywiście, to nie była identyczna sytuacja. Wszystko było zupełnie inne; głosy, ludzie, sceneria, pogoda, on sam.
A jednak nie mógł jeszcze strząsnąć z siebie przeświadczenia, że był już świadkiem tej akcji i doskonale wiedział, co się wydarzy.
- Są w zmowie!
Oho – pomyślał bezwiednie, wyciągając zza komórki kawałek materiału – jak się szybko okazało, będący zwykłą bandaną.
- Cóż za siła dedukcji, szeryfie.
- Ty ze mnie kpisz! - pieklił się punk, marszcząc twarz tak mocno, że niemal cała była pofałdowana. - Bo niby skąd wiedziałbyś, jak te kupa brudu się zwie, haa?
- Ciszej! - syknęła matka, przywołując punka do porządku. - Mówiłam o Brajanku!
- Ale frajer coś knuje z tym robactwem. Pewnie jest jednym z nich!
Newton odchrząknął, powracając do rozmowy. Kiedy miał pewność, że punk się w niego wpatruje, mógł bez problemu stwierdzić, że jakiekolwiek wymiany zdań były tu mało znaczące – punk wpadł w szał, jak zagonione do klatki zwierzę. Choć zgrywał chojraka, trząsł się i warczał, mimowolnie spadając do roli najsłabszego ogniwa.
A on był przekonany, że to Yume jest śmieciem.
- Mógłbym poznać każdego z was, gdybym chciał – rzucił bezceremonialnie, konfrontując wzrok ze wzrokiem punka. - A znalezienie danych kanalii to najprostsze zadanie.
- A co? - Punk łypnął na niego z większą rezerwą. - Psem jesteś?
- Rottweilerem. Chcesz sprawdzić, jak mocno gryzę, gdy się mnie szczuje?
- No już, już! - Babinka zaśmiała się, wymachując ręką. - Zresztą, zamiast tyle mówić, może zjedzmy tę pizzę. W sumie nigdy pizzy nie jadłam. Jak to mawiał mój świętej pamięci tata „kiedy człowiek głodny, to jest zły!”
Mimo sugestywnego spojrzenia Miyasy, Newton nawet nie drgnął, jakby zejście z obecnego miejsca miało oznaczać oddanie terenu i rezygnację z dalszej wojny. Nie chciał się pchać w samą paszczę lwa – nie zależało mu, żeby rozstawiać po kątach namolne dzieciaki z piercingiem w co drugiej dziurze, choć spodziewał się, że najwięcej twardych przedmiotów punk miał w dupie, skoro był taki sztywny i wiecznie zlękniony. Z drugiej strony i tak wplątał się już w bezsensowną przepychankę. Jeszcze tego brakowało, by wyszedł z niej jak zbity kundel.
- Wciąż jest sposób, żeby sprawdzić, który z nas jest łgarzem. – Przez twarz Newtona przebiegł chytry uśmiech, kiedy unosił nieco podbródek.
Punk zmarszczył brwi jeszcze mocniej, choć od jakiegoś czasu wydawało się to niemożliwe.
- O czym ty bredzisz? - syknął, plując drobinkami śliny. - Wszystko obrócisz w kurewskie kłamstwo! Jak każdy Śmieciokrwisty! Macie te swoje sztuczki! Chowacie te głupie, pieprzone uszka pod chustami i kapturami, próbujecie wmieszać się w tłum normalnych ludzi. Co? Może nie mam racji? Przecież może mieć pizdyliard innych znaków na ciele, nie? NIE? Może oddycha pod wodą, jak jakaś pieprzona rybka! Albo ma pióra na dupie. Nie? No tak! Nie ma w ogóle opcji, żeby to wszystko sprawdzić!
Montgomery był w szoku. Pierwszy raz tak długo czekał, aż ktoś skończy chrzanić. Palce co prawda zwinęły się w pięść, marszcząc materiał bandany z motywem chińskiego węża na tkaninie, ale ręka nie świsnęła w powietrzu, na ziemię nie rozsypały się odłamki zębów, co osobiście traktował jak nie lada sukces.
- Niech będzie. – Pod ostrzałem wzroku babinki, która aż wciągnęła powietrze przez nos, odpiął guzik mankietu i podwinął rękaw, odsłaniając nadgarstek i przedramię. - Śmiało – ponaglił go, choć w tonie głosu nie było nawet cienia zainteresowania. - Tnij. Jeżeli krew okaże się czarna, wygrasz.
- A jeżeli przegram? - wycedził punk, sięgając do kieszeni po scyzoryk. - Co i tak się nie stanie.
Newton wzniósł na moment oczy, patrząc na właz.
Do nosa dolatywały zapachy ciepłej jeszcze pizzy, metalu, potu i perfum. Robiło się gorąco od parującego jedzenia i rozgrzanych ciał; choć powietrza z pewnością im nie zabraknie, już teraz odczuwał tęsknotę za świeżym, zimnym wiatrem.
A przecież mógł zostać w domu.
- Cóż... – mruknął przeciągle, opuszczając brodę i zerkając na wystawiony w jego stronę nóż. - Wtedy się rozbierzesz i pocałujesz buty.
- Ohydztwo! - zaprotestował, odsuwając ostrze, które już prawie dotknęło skóry Newtona. - Nie będę całował twoich butów!
- Fakt. – Kiwnął głową, by go pospieszyć. - Nie moich.

To trwało niemal całą wieczność. Ciemnowłosa kobieta krzywiła się, a kiedy ostrze przysunęło się do linii nadgarstka, odwróciła wzrok i zacisnęła usta, nie mając zamiaru uczestniczyć w tak szczeniackim rytuale. Podskórnie obawiała się, że lada moment prawda wyjdzie na jaw, że na ziemię spadną czarne krople krwi, a osoba, której jakiś czas wszyscy się słuchali, okaże się taka sama, jak wciśnięty w róg Brudnokrwisty, w którego teraz tak mocno się wpatrywała.
Była ciekawa, czy jakoś zareaguje, by zachować sekret swojego towarzysza i gówna, które przepływa przez ich żyły. Twarz wygładziła się jednak, gdy w kabinie rozległ się cichy świst powietrza. Od razu zwróciła głowę frontem do punka. Cofnął się o krok, z niemal autentycznym niedowierzaniem patrząc na nierówną ranę. Ze szpary wyglądały już pierwsze krople krwi, aż wreszcie wypłynęły i zsunęły się gładką, czerwoną linią po skórze.
Newton zmarszczył brwi, spuszczając rękę wzdłuż ciała.
- Wygrałem.
- Nie może być! - syknął punk, zaciskając mocniej dłoń na scyzoryku.
Ręka, w której Montgomery trzymał cały czas bandanę przysunęła się do Yume. Lekki materiał niemal zapraszał wiatr, by musnął oddechem cienką tkaninę, ale w kabinie robiło się tylko duszniej.
- Wytrzyj się. – Powieki opadły nieco, gdy dojrzał wciąż świeżą maź pod nosem Brudnokrwistego. - Nie bez powodu nasz kolor krwi się różni.
"Nie chcę się czymś zarazić" – miał to dopowiedzieć, ale rozległ się dźwięk rozpinanej kurtki.
Newton puścił materiał oddany Yume i spojrzał na punka, który pozbył się już pierwszej części garderoby. Kurtkę rzucił w kąt. Dopiero teraz dało się dostrzec przykrywające mu całe prawe ramię tatuaże, składające się z wielu, bardzo precyzyjnych, dokładnych i szczegółowych motywów – głównie kojarzących się ze śmiercią.
Nawet Monrgomery uznał, że to sztuka.
Babinka gdzieś w tle kiwała palcem, pewnie modląc się już do Boga o zbawienny wyrok dla tak młodej, zbłąkanej duszy, ale w tym samym momencie punk nagle oprzytomniał i zaśmiał się pod nosem.
- Nie ma mowy! – Pierwsze słowo wyszeptał – drugie niemal krzyknął. - Nie zniżę się do tego poziomu! Niczym mnie nie zmusicie!
Plecak Montgomery'ego spoczął na jego kolanach, gdy mężczyzna osunął się na ziemię, wyciągając stamtąd komputer, podnosząc klapkę i włączając sprzęt. Cichutkie buczenie nie było możliwe do wychwycenia ludzkim słuchem, ale kocie ucho Yume na pewno wyłapało fale wydawane przez dziewczynkę Newtona.
- Ty jesteś poważny? - Punk uniósł aż brwi. - Odpaliłeś se kompa i grasz? To ma być powaga sytuacji? Słuchajcie, to jeszcze o niczym nie mówi!
- Coś ty znowu wymyślił? - syknęła matka, głaszcząc po głowie Brajana. - Mało ci tu akcji?
- A to, że wciąż mogą być w zmowie! Skąd niby znałby jego imię, ha? Taki cudotwórca?
Newton oparł się zrelaksowany o ścianę kabiny, nie reagując na oszczerstwa wypluwane z prędkością M123 Miniguna. Nie trwało to minuty, choć laptop działał pełną parą. Opuszki stukały o klawiaturę niemal bezdźwięcznie, ale przesuwały się po niej nieustannie i bez chwili odpoczynku, jakby Newton nie musiał ani razu poczekać na załadowanie się którejś ze stron internetowych, wczytanie folderu lub wyłapanie myśli, jaka nie do końca mogła ułożyć mu się w myślach. Działał mechanicznie, jak ktoś, kto podobną czynność odhaczał codziennie.
I w sumie nie było to dalekie od prawdy.
Dopiero gdzieś w fazie, w której punk relacjonował odczucia względem tej "brudnej" i "zakłamanej" dwójki, Montgomery znów włączył się do ich małej zabawy.
- Eliott Dick Starewack. Dwadzieścia cztery lata. W chorym związku z uzależnioną od heroiny narkomanką. W Japonii nie mieszka na stałe, to tylko szybka wycieczka, żeby zapchać czas. Niecałe dwa miesiące temu wyrzucili cię z Uniwersytetu w-
- Skąd ty to wiesz? - przerwał mu gwałtownie punk, zaciskając zęby. - Nic takiego nie powiedziałem!
Usta Montgomery'ego rozciągnęły się w uśmiechu.
- Wspominałem o łatwości, z jaką znajduję kanalie, Dick. To nie było trudne. Nie masz azjatyckiej urody. Wystarczyło wyszukać studio, w którym robią tak dobre tatuaże. Sądząc też po ich ilości, nie jesteś biedakiem, twoi rodzice muszą mieć dużo forsy, a to zawęziło obszar poszukiwań. Zebrałem najdroższe, przewartościowałem pod względem ich położenia. Stawiałem na Anglię, ewentualnie Stany Zjednoczone, ale twój akcent podchodził pod startowy wariant. Pasowało mi kilka opcji, może kilkanaście, jeżeli pierwsze strzały okażą się niewypałem. Ale znalezienie bazy danych sprzed kilku lat, skreślenie kobiecych imion i wyłapanie stamtąd osób, które w studio znalazły się częściej niż raz lub dwa było proste. Wytatuowanie całego ramienia i przedramienia to nie kwestia jednej wizyty. Pewnie pięciu, sześciu sesji albo...
- Sześciu. - Konkret wylał się wraz z sykiem punka. - Jesteś chory.
- Możliwe. Mam też twoje zdjęcia z portalu randkowego. Jeżeli nie chcesz, by trafiły do wglądu pod większą publikę, jednak dotrzymaj słowa. Nie daję się kroić na darmo, Dick.
Powrót do góry Go down
Bezdomny Kot
KRUK / WYRZUTEK

Bezdomny Kot
Liczba postów : 708
Imię i nazwisko : Yume.
Wiek : 16 lat.
Wzrost i waga : 168 cm || 58 kg

Biurowce Empty
PisanieTemat: Re: Biurowce   Biurowce EmptySob Sie 06, 2016 2:11 am

Na krótką chwilę odciął się grubym murem od chaosu panującego w windzie. Zrobił to, do czego był przyzwyczajony jeszcze za czasów, kiedy mieszkał w dojo klanu. Za każdym razem, gdy przychodził, Yume odcinał się od rzeczywistości, pozwalając umysłowi na ucieczkę w krainę fantazji, gdzie zamykał się na cztery spusty i był panem swojego własnego losu. To była dobra technika. Pozwalająca chociaż na chwilę zapomnieć o bólu.
Ignoruj ich. To tylko kukiełki społeczeństwa niezdolne do samodzielnego myślenia. Tylko kukiełki.
A kiedy wszystko ponownie ruszyło swoim rytmem, świat nabierał na nowo barwy i dźwięki, odważył się unieść nieco głowę, by spojrzeć przymglonym wzrokiem skrytym pod czarnymi kosmykami. Jego wzrok, jak można było się tego spodziewać, spoczął na szczupłej sylwetce Montgomerego. To, co się wydarzyło, wprawiło dzieciaka w totalne osłupienie. Oczywiście, że Newton prędzej przegryzłby swoją własną aortę, aniżeli stanął w jego obronie, ale…
Skąd te nagłe przyspieszenie bicia w klatce piersiowej?
… jakaś rozdarta część kotowatego chłopaka naiwnie chciała karmić się fałszywą nadzieję, że mimo wszystko słowa, które padały z ust Newtona, jego werbalne starcie z punkowym dupkiem, poniekąd wynikało z sytuacji sprzed paru chwil.
Punk go sprowokował, wiesz?
Wiedział. Ale mimo to, mimo wszystko chciał wierzyć, że nie jest zupełnie sam w tej przeklętej klatce. Że jednak jakaś cząstka Newtona jest po stronie Czarnokrwistego.
Biedny, naiwny Yume.
Może i był naiwny, ale dzięki tej wierze poczuł się raptownie znacznie lepiej. Jakby ta jedna myśl, której tak desperacko się uczepił, napełniła jego strwożone serduszko nową porcją energii i siły. Pociągnął cicho nosem, czując swędzenie, i oparł brodę na kolanach, uważnie obserwując wymianę zdań pomiędzy mężczyznami. Nie mógł się wyzbyć wrażenia, że ogląda nie pyskówkę, a starcie lwa kontra wystraszona i drżąca Chihuahua, która jedynie głośno szczeka, ale nic ponadto.
Yume poczuł narastającą irytację na samego siebie. Ile to razy był prześladowany przez innych? Zarówno ludzi pokroju tych tutaj w windzie, jak i innych Czarnokrwistych? Niezliczoną ilość. A ile razy chciał odpłacić się im tym samym, postawić, zemścić? Również niezliczoną ilość. A ile razy swoje chęci przekształcił w czyny? Równe zeru. Zawsze tak to wyglądało. Obrywał, był mieszany z błotem, ale ostatecznie nic nie robił, wybierając drogę ucieczki.
Ale tak jest łatwiej.
Czyżby?
Wszystkim było gorąco. Nerwy coraz łatwiej puszczały. Nawet babcia, która do tej pory starała się w jakimś stopniu zachować spokój, marszczyła co chwilę brwi, wyglądając jak tykająca bomba. Kobieta z dzieckiem głaskała Brajanka po głowie, ale praktycznie cały czas kręciła głową, najwidoczniej i ona była już zmęczona punkiem, który pluł jadem na wszystko i wszystkich dookoła niego. Palce Yume wbiły się mocniej w nagą skórę jego przedramion, słuchając te absurdalne zarzuty w stronę Newtona. Co za bezsens. Oskarżać o takie dyrdymały kogoś, kto od samego początku myślał najtrzeźwiej z nich wszystkich? Gdyby to był jakiś chory program survivalowy, to wszyscy już dawno nie zdaliby testu i zdechli z własnej winy.
Złote spojrzenie przeniosło się do góry, wbijając w wylot windy. Niech się, do cholery jasnej, pospieszą.
Wciąż jest sposób, żeby sprawdzić…
Jego ciało zesztywniało, kiedy wpatrywał się szeroko otwartymi oczami w Newtona. Co do…
- Nie rób tego, Newt! On naprawdę jest człowiekiem! – zakwilił cicho, choć wydawało mu się, że jego chuderlawy ton głosu był krzykiem. Ale było już za późno, a on nie potrafił powstrzymać scyzoryka przecinającą bladą skórę mężczyzny. Czujesz się winny/ To poniekąd przez ciebie, wiesz?
Z sercem w gardle wpatrywał się w cieniutką stróżkę czerwonej krwi, która spływała mozolnym szlaczkiem po alabastrowej skórze. Wystarczyło zerwać się z miejsca, doskoczyć do punka, wyrwać mu scyzoryk i wbić ostrze w jego pieprzone gardło. O jednego debila mniej na tym świecie. Ale ciało nawet nie drgnęło, zamiast tego skuliło się jeszcze bardziej, jakby chciało, żeby cała czwórka w windzie zapomniała o jego cholernej egzystencji.
”Wytrzyj się”
W miodowym spojrzeniu pojawiła się najpierw iskierka niezrozumienia, wyparta przez zaskoczenie, by ostatecznie przemienić się w coś zupełnie niezrozumiałego. Powoli wyciągnął dłoń w stronę materiału, jakby do ostatniej chwili spodziewał się pułapki zastawionej przez mężczyznę. Ale nic takiego się nie stało. Yume spuścił głowę spoglądając na bandanę, a na jego policzkach delikatne rumieńce pozostawiły po sobie piętno. Przycisnął materiał do nosa i zaczął powoli go przecierać. Czuł się… dziwnie. Właściwie po raz pierwszy w życiu dostał coś od kogoś. Oczywiście nie liczą Haine i jego matki. Nigdy przedtem…. Przycisnął bandanę do siebie, jakby ktoś nagle miał do niego podbiec i wyrwać mu ją siłą. Wiedział, że będzie musiał ją zwrócić jak już ją upierze, masz powód, żeby znowu go spotkać, ale z drugiej strony kusiło go, by zachować pozornie nic nie znaczący materiał. Kąciki ust chłopaka uniosły się nieznacznie, aż wreszcie przeistoczyły się w lekki uśmiech, jednakże skryty przed oczami innych.
- Dziękuję, Newt. – wymamrotał cicho, ale na tyle, że mężczyzna spokojnie mógł go dosłyszeć, nawet pomimo punka I jego ciągłego mielenia ozorem. Mając swoją małą „zdobycz”, dopiero po chwili zorientował się, że Newton usiadł nieopodal niego z laptopem. Niezauważalnie przesunął swoje ciało, milimetr po milimetrze, choć wciąć zachowywał względną odległość między nimi. W przeciwieństwie do innych, wiedział, że z racji na swój zawód, Newton bynajmniej nie zamierza grać w głupie gry komputerowe. Coś szykował, coś, co--
Nieświadomie rozchylił lekko usta, kiedy słowa ciemnowłosego przynosiły kolejne informacje o punku, którego twarz z kolei zaczynała przypominać dojrzałą śliwkę. Niesamowity. Jeżeli parę chwil wcześniej Yume był oczarowany Newtonem, tak teraz został totalnie kupiony. Sposób, w jaki mężczyzna połączył ze sobą wszystkie fakty, w jak łatwy sposób odnalazł dane Starewacka… z jednej strony było cholernie przerażające, z drugiej, ekscytujące. Yume poczuł, jak wzdłuż jego kręgosłupa przebiega ostry dreszcz podniecenia przemieszany z trwogą. Czyli tak wygląda potęga hakera?
Chłopak zauroczony Newtonem, sięgnął do swojej torby i wyciągnął z niej prawie pełną butelkę wody, po czym przysunął się bliżej mężczyzny, stawiając ją obok jego biodra.
- Newt, chcesz wody? – zapytał cicho zwracając uwagę na mokre kosmyki klejące się do jego skroni. Nie zapytasz innych? Nie. Nie obchodzili go inni.
- Wypiłem chyba z łyka, ale jak chcesz… możesz się jej napić. – dodał z lekki uśmiechem, szurając delikatnie ogonem po ziemi. Wzrok zsunął się na ranę, z której nadal sączyła się czerwona krew. Jak na zawołanie, jego uszy przylgnęły do czaszki. Najpierw siebie powinieneś wytrzeć, idioto. Niezbyt myśląc, złapał obiema dłońmi za ranne przedramię Newtona i uniósł je lekko, jednocześnie nachylając się nieznacznie, łaskocząc jego skórę ciemnymi kosmykami. Nieco szorstki jak na standardy człowieka język powoli musnął pierwszą kroplę krwi, jakby sprawdzał, smakował, by po chwili odbyć krótką wędrówkę do szarpanej rany, zbierając po drodze wszystkie krwiste drobinki. Ostatni raz musnął językiem ranę po całej jej długości, by wreszcie odsunąć się i wypuścić przedramię mężczyzny. Nie patrzył na niego. Nie znalazł w sobie na tyle odwagi w tym momencie. Ale za to uśmiechnął się i przylgnął plecami do ściany obok niego.
- Żeby nie wdało się zakażenie. I żeby rana szybciej się zagoiła. – mruknął cicho, podciągając kolana pod brodę, a końcówka ogona drgnęła wesoło.
- Obrzydlistwo. – punkowiec warknął z wyraźnym obrzydzeniem, jakby ktoś na jego oczach zaczął spożywać na pół rozkładającego się szczura, ale na słowach nie stanęło. Noga ubrana w ciężki glan uderzyła z impetem w laptopa Newtona, posyłając go w bok, w zamknięte drzwi windy. Metaliczny odgłos był zgrzytem dla czułego słuchu Yume, ale jeszcze gorszym zgrzytem była cisza, jaka zapanowała po tym. Laptop przestał cicho buczeć.
- HA! Frajer nie będzie mnie se straszył! – rzucił dumny z siebie mężczyzna, i choć wyszczerzył się w grymasie tryumfu, to jednak w jego oczach nadal migotała pierwotna wściekłość. – Zapamiętam sobie twoją gębę i cię dorwę. Jak nie teraz, to później! Zobaczysz! – zagroził zaciśniętą dłonią.
- Przestańcie, na boga! – ciężarna kobieta krzyknęła o wiele za głośno, gdyż Brajanek otworzył oczy i zamrugał zaskoczony, przecierając je malutką piąstką.
- Siku… – jęknął zaspany.
- Shhh, wnet wyjdziemy. – jęknęła kobieta i przyciągnęła małego chłopczyka do siebie, głaszcząc go uspokajająco po plecach, z niepokojem patrząc to na punka, to na Newtona.
To był impuls.
Ciało samo zerwało się, wiedzione niezrozumiałą siłą, by stanąć pomiędzy Newtonem a Eliottem, tylko po to, by przyłożyć wierzch dłoni do jego policzka i przeciągnąć nią po niej, pozostawiając na skórze pozostałości czarnej mazi. Tak jak przypuszczał, podziałało to na punka jak ogień. Mężczyzna odskoczył do tyłu, przylegając plecami do ściany i przetarł palcami miejsce, w którym nadal czuł muśnięcie ciepła.
- Co ty…
- Jeżeli nie chcesz się niczym zarazić, to trzymaj się z daleka. – powiedział, zdawać się mogło, spokojnym tonem, choć wrażliwsze uszy bez najmniejszego problemu były w stanie wyłapać drżenie. - Nie musisz całować żadnych butów, ale trzymaj się z daleka od Newtona, bo… bo cię czymś zarażę! I wykrwawisz się z każdego otworu w ciele!
- Ty… zabiję cię. Zajebię cię śmieciu. – warknął Eliott, ale nie ruszył się z miejsca. Oczywiście, że Yume ściemniał. Nie cierpiał na żadną zaraźliwą chorobę, ale jeżeli to był jedyny sposób na powstrzymanie destrukcyjnych zapędów Eliotta, ciemnowłosy był gotów ściemniać ile się da, bez mrugnięcia okiem, jakby wypowiadane kłamstwa były dla niego czymś normalnym. I choć z boku wyglądał jak ktoś, na kogo nagle wpłynęła niesamowita odwaga, to były jedynie pozory. Jego całe ciało drżało jak osika na wietrze, nastroszone uszy przylgnięte do czaszki i ogon pomiędzy udami zdradzały jego paniczny strach. Chciał się wycofać do kąta, ale nie mógł postąpić nawet kroku.
Wdech, wydech, wdech, wydech.
Powoli odwrócił się w stronę Newtona i poruszył ledwo zauważalnie ustami. Ale Newton mógł wyczytać ”laptop?”
Bo właściwie więcej słów w tym momencie nie było trzeba.[/color]
Powrót do góry Go down
Newt
ZŁY WILK

Newt
Liczba postów : 627
Wiek : dwadzieścia siedem lat.
Wzrost i waga : 193 cm na 85 kg.

Biurowce Empty
PisanieTemat: Re: Biurowce   Biurowce EmptyPon Wrz 19, 2016 4:55 am

Jak doszło do całej tej sytuacji?
Newton miał wrażenie, że wszystko działo się w przyspieszonym tempie i tylko jemu jednemu pozostawiono statyczne odruchy. Reagował ledwo albo wcale, wyłączony z rozgrywek mających miejsce tuż przed jego nosem. W teorii wszystko słyszał – w praktyce wydawało się, jakby wszystkie słowa docierały do niego o pół minuty później niż do reszty. Na szczęście przez cały czas zachował ten sam, w połowie nieogarniający sytuacji, w połowie wściekły wyraz twarzy, więc jego komentarz nie tylko był adekwatny, ale też... po prostu taki, jaki byłby także podczas pełnej świadomości.
Ocknął się dopiero, gdy poczuł na skórze szorstki język.
Ręka jeszcze przez moment trwała nieruchomo, ale Montgomery szybko wyszarpnął ją, odsuwając od Yume z niekrytym obrzydzeniem.
- Obrzydlistwo - warknął punk i Newton bez żalu przyznał mu rację.
To było obrzydliwe. Nie tylko forma "pomocy". Późniejsze akty również, choć Newton do ostatniej sekundy próbował sobie wmówić, że wystarczy mrugnąć, a wszystko powróci do momentu sprzed wejścia do windy, a on, pchnięty uprzedzeniem, tym razem skorzysta ze schodów.
- Nie produkuj się. – Słowa prześlizgnęły się wreszcie przez zaciśnięte zęby, choć sam Newton zdawał się zachować nienaturalny jak na siebie spokój. Nie spuszczał spojrzenia z punka – wrogów nie warto było ignorować w takich chwilach – ale mówił do Yume i każdy w tym pomieszczeniu był tego świadom. - To żałosne, gdy stajesz w obronie silniejszych.
Słowa rozbrzmiały "same", gdy wreszcie zdjął wzrok z Dicka i wbił pochmurne oczy w twarz Czarnokrwistego. Coś między tą dwójką zazgrzytało, jakby przepłynął między nimi prąd w trakcie nieoczekiwanego zwarcia, raniąc oboje z równą mocą. Nadgarstek Newtona mimowolnie przesunął się po spodniach, ścierając ze skóry ślad po tym, co zrobił Yume.
- Nie mam zamiaru być żadnym twoim przyjacielem, jakkolwiek byś nie błyskał oczkami na prawo i lewo. Nie różnisz się niczym od jakiejkolwiek kanalii i nagłe akty heroizmu niczego tutaj nie zmienią. Laptop to rzecz, którą można wyrzucić, a martwisz się o to całe zajście, jakby wraz z jego zepsuciem miał umrzeć właściciel. To tak nie działa. Śmieci się wyrzuca i kupuje na ich miejsce nowe, lepsze. Myślisz, że czemu rodzice pozbyli się ciebie przy pierwszej możliwej okazji, szczylu?

- Newton? - Znużony ton głosu ledwo przebił się przez rytmiczne basy. Duże słuchawki mężczyzny zsunęły się z głowy i opadły na ramiona, zawisając na karku pochylonym nad papierami.
- Zaraz kończę – odrzucił, nie odrywając jednak spojrzenia od ekranu monitora. - Jeszcze kilka komend, słowo.
- Obiecałeś – burknęła Scarlet, zsuwając się z kanapy. Jej nagie nogi, zakryte jedynie zwiewnym materiałem niedługiej spódnicy przeszły nad nierozpakowanym kartonem i zaprowadziły kobietę prosto do siedzącego przy biurku mężczyzny. Wsunęła wtedy palce na jego ramiona i uśmiechnęła się pogodnie, zaglądając w ekran komputera. - Obiecałeś, że rozpakujemy to razem, pamiętasz?
Westchnął, wciskając kolejny klawisz.
- Scary, to zwykłe śmieci. Mamy ich setki w mieszkaniu. Po co ci na inauguracji otwarcia akurat ja? Możesz to zrobić sama. I tak potem trafi na strych i...
Znów wydała z siebie coś na wzór prychnięcia. Ręce, które wystukiwały kod, znieruchomiały, a on sam – zdejmując okulary – obrócił się w fotelu, przodem do niej. Spojrzał wtedy z dołu na jej naburmuszoną twarz i uniósł brew.
- Nie tak?
- Oczywiście, że nie! - huknęła nagle, wyrywając rękę z uścisku jego dłoni. - To oczywiste, że te rzeczy są ważne! Nie są śmieciami! A gdybym wyrzuciła teraz twój komputer, też byś tylko wzruszył barkami i kupił sobie nowy?
Uśmiechnął się rozbawiony.
- Właśnie tak, Scarlet. Może wreszcie byś mnie ruszyła, bym kupił lepszy model?
Z niedowierzaniem otworzyła usta.
- Nie mówisz chyba poważnie? Nie ma rzeczy, która ma dla ciebie wartość sentymentalną? Newt, nie żartuj!
Odchylił się w fotelu, wzdychając ciężko. Po wesołości nie zostało już śladu, choć tego, co między nimi miało teraz miejsce, nie można było nawet nazwać sprzeczką. To był tylko... drobny impuls. Jak kopnięcie prądem.
- Wobec ciebie jestem bardzo sentymentalny – mruknął, choć wyczuła, że mówi to na odczepnego. - Wystarczy?
- Panie Montgomery, pragnę pana uświadomić, że zawartość tego pudła jest bardzo moja, więc powinna być dla pana ważna! Twoje słowa!
- Nie przekręcaj – żachnął się, wreszcie ściągając szczupłe ciało kobiety na swoje kolana. Chwilę się opierała, ale w końcu mruknęła, pozwalając, by musnął ustami zagłębienie jej szyi. - Powiedziałem, że ty jesteś ważna. Nie twoje graty. Rozjaśniłem sytuację?
Zatrzymała go, kładąc palce na jego ustach. Twarz Newtona zawisła milimetr od niej, ale zaskakująco grzecznie cofnął głowę i spojrzał jej w oczy. Być może wyczuł powagę, która nagle ściągnęła twarz Scarlet w groźnym wyrazie.
- A to? - Nie opuściła dłoni. W zamian za to obróciła ją, wierzchem do niego i złączyła wszystkie palce. - To też nie ma dla ciebie wartości? Masz taką samą. To symbol. Ważny. A gdyby ktoś ci ją ukradł? Po prostu machnąłbyś ręką i kupił sobie drugą?
Newton parsknął niespodziewanie, przygarniając ją bliżej siebie. Obrączka pierwszy raz wydała mu się tak ciężka i gorąca.
- Masz rację. Akurat za to zabiłbym z zimną krwią, świeżo upieczona pani Montgomery.


Zdał sobie sprawę, że zawisnął między rzeczywistością a światem, do którego powracał mimowolnie. Lekko rozchylone usta zamknęły się, a potem wykrzywiły, gdy urwał temat w połowie, nawet nie kwapiąc się, żeby – przynajmniej – dokończyć myśl o wyrzucaniu przedmiotów. Przed oczami cały czas stał mu obraz jej poddenerwowanej twarzy. Chcąc nie chcąc zauważył zresztą, że wcześniej wspomnienia o niej były mniej wyblakłe. Pojawiały się też częściej.
A teraz?
Teraz tylko w sytuacjach, w których podnoszono mu ciśnienie.
Przez myśl mu nawet przeszło, że zadawanie się z Yume miało swój urok, ale jeśli taka była cena na krótkie chwile z nią, to wolał zaryzykować i znaleźć inny sposób, by przywrócić ich wyrazistość.
Bywały przecież inne formy ekstremalnej rozrywki, które aktywowały uśpioną adrenalinę. Co za problem skoczyć...
... z mostu.
Pod pociąg.
Z rozbawieniem podniósł laptop. Jego czarny ekran aż straszył i Newton uznał, że przy niektórych wystarczyło jedno poruszenie nogą, by umrzeć. Co za różnica, czy był to kopniak, czy krok z dachu dziesięciopiętrowca? Tak czy tak było to rozwiązanie, którego by nie pochlebiał...
Którego ona by nie pochlebiała.
Była zbyt złośliwa i nawet bez udziału jej słów wiedział, że wolała, by męczył się tutaj, w towarzystwie tych wszystkich patologii, niż poszedł na łatwiznę. Do źródła płynie się tylko pod prąd.
Z prądem płyną śmieci.
Ta przelotna myśl padła akurat w chwili, w której wrzucał laptop do plecaka. Tyle, jeśli chodzi o jego dzisiejszą robotę. Wszystko wskazywało na to, że gwiazdy poukładały się w nieprzychylne konstelacje z planetami i na samym ochrzanie od szefa nie skończą się jego dzisiejsze radości.
Rozklejał właśnie usta i czuł mrowienie słów, które przepchnęły się już przez przełyk i zamrowiły w język, ale uprzedziła go Miyasa.
- Ojoj, ale bałagan – mruknęła, rozglądając się po kabinie.
Zdawałoby się, że w tak małym "pomieszczeniu" nie ma prawa dojść do rozlewu krwi. A jednak wyszło, że ludzie się zbyt pomysłowi, żeby w milczeniu przeczekiwać burze.
- Co... co to? – Słaby, zaspany jeszcze głos Brajanka odwrócił głowę Miyasy w jego kierunku. - Co się stało?
Matka przytuliła go mocniej do siebie, próbując schować twarz chłopca w swojej piersi.
- Nic, kochanie. Panowie się trochę poszturchali, wiesz, jak ty z Tadashim!
A potem jej ostre spojrzenie spiorunowało każdego z nich po kolei – nawet Yume. Syknęła coś pod nosem; coś, co sprawiło, że pierwszy raz prezentowała się jak matka, a nie jak rozkapryszona kobieta, której cholerstwo uderzyło do głowy.
Punk powarkując schował scyzoryk, a Newton włożył rękę do plecaka. Omijając zepsuty laptop przeszukiwał jego zawartość, ale zanim znalazłby coś, co mógłby przeznaczyć na prowizoryczny opatrunek – nie, żeby rana była głęboka – z odsieczą przybyła starsza kobieta.
Miyasa wyciągnęła w jego stronę paczkę chusteczek, dusząc w sobie jakiś zwierzęcy okrzyk euforii, gdy mężczyzna wstał z klęczek i przyjął jedną z nich.
- Och, ty też się porządniej wytrzyj! - rzuciła zaraz, zwracając twarz do Yume.
Nie podeszła jednak do niego, najwidoczniej wierząc w kłamstwo, które wykreował sam Czarnokrwisty. Machnęła za to swoją dłonią, jakby odganiała muchę, dając mu znak, by się pospieszył.
- No dalej, dalej, bo tylko straszysz dziecko. Mało tu dziś nieprzyjemności? Chociaż nie ukrywam, że mnie też ciekawi wasza relacja. Bo jak to tak? Znaliście się jeszcze wcześniej czy co? To już nie na moje lata, by udawać, że nie wiem, gdy się kłamie. - Pokiwała palcem, jakby przed czymś go ostrzegała, a potem zmierzyła go przenikliwym spojrzeniem, od butów, po kocie uszy. - Więc wszystko zauważę. A ciekawa jestem, ot co! Zresztą... te uszy... tak rzadko je ostatnio ukrywacie! Wy, z czarną krwią. I żeby tak do ludzi wychodzić! I nie wstyd wam?
Powrót do góry Go down
Bezdomny Kot
KRUK / WYRZUTEK

Bezdomny Kot
Liczba postów : 708
Imię i nazwisko : Yume.
Wiek : 16 lat.
Wzrost i waga : 168 cm || 58 kg

Biurowce Empty
PisanieTemat: Re: Biurowce   Biurowce EmptyCzw Wrz 22, 2016 12:25 am

Oczywiście, że zdawał sobie sprawę  z faktu, że balansuje na niebezpiecznym pograniczu. Igrał z ogniem. Wsuwał dłoń w sam środek paleniska i szybko ją zabierał. To była kwestia czasu, kiedy przez swoją dziecinną nieuwagę płomienie pochwycą jego dłoń, boleśnie parząc i raniąc. A może odnalazł w sobie masochistyczne pokłady i sprawdzał swoje własne granice? Newton go nienawidził. Całym sobą, i Yume był tego w pełni świadomy. Każdy najnormalniejszy osobnik w takiej sytuacji wycofałby się na bezpieczną odległość, nie chcąc więcej drażnić niebezpiecznej bestii, która w każdej chwili może rozedrzeć nam gardło. Ale Czarnokrwisty nie potrafił. Czuł dziwny pociąg w stosunku do mężczyzny. Montgomery był zastrzykiem adrenaliny, niebezpieczeństwem, który wprawiał krew chłopaka we wrzenie, bynajmniej nie w żaden erotyczny sposób. Świadomość, że w każdym momencie jego twarz może znaleźć się pod ciężkim butem wyższego mężczyzny nakręcała go. Chciał wiedzieć na ile może sobie pozwolić w jego towarzystwie. Niczym upierdliwa mucha, która….
… to nieprawda. Dobrze wiesz o tym.
Zamknął na moment powieki, czując dziwne mrowienie pod powierzchnią skóry.
Jesteś ciekawy jego świata. Jego życia, przeszłości. Chcesz….
Nabrał więcej powietrza w płuca i powoli wypuścił go przez nos, odwracając głowę spoglądając na ciemnowłosego, który wycierał dłoń z wyraźnym obrzydzeniem wymalowanym na jego twarzy.
Jego uwagi, prawda?
Końcówka ogona drgnęła niespokojnie, uderzając o ściankę windy, kiedy przylegał mocniej plecami do jej twardej powierzchni. Jego wzrok przesunął się po wszystkich zgromadzonych w pułapce twarzach, aż wreszcie powrócił nim do tej jednej, oszpeconej, przepełnionej żółcią i jadem ukierunkowanym w jego stronę.
- Mylisz się. – odezwał się wreszcie na tyle cicho, że tylko on mógł go usłyszeć. - Moja mama mnie kochała. – wciąż pamiętał jej słodkawy zapach. Pamiętał zapach pierników, które mu piekła. Pamiętał jej cichy głos, gdy utulała go do snu. Pamiętał jej ciepły dotyk, odgłos jej kroków, śmiech. Nie pamiętał tylko jej twarzy, ale wiedział, że była miła i zawsze uśmiechnięta. Ciepła. W złotych ślepiach błysnęły pojedyncze łzy na matczyne wspomnienie, ale szybko je przełknął, nim ktokolwiek zdołałby je dostrzec.
- Sam uciekłem. Nie porzuciła mnie. Nie ona. – dodał po chwili czując ścisk w klatce piersiowej I w żołądku na samo wspomnienie ojca jego mamy. Nawet on, ze wszystkich osób największa szumowina, nigdy z własnej woli się go nie pozbył.
- Wiesz…. Twoja nienawiść do mnie… – spojrzał głęboko w oczy człowieka, który najchętniej splunąłby mu w twarz - Twoja nienawiść do mnie jest niczym w porównaniu do jego nienawiści. – wzruszył lekko ramionami, jakby te wszystkie okropne słowa, które wypowiadał Newton nagle przestały go obchodzić. To nie tak. Był dzieciakiem. Cholernym dzieciakiem, i każde złe słowo w jakimś stopniu brał do siebie, zgniatały jego pewność siebie i miażdżyły poczucie jakiejś wartości. Ale to, co przeżył w swoim dawnym, rodzinnym domu było czymś o wiele gorszym niż parę gorzkich słów wypowiadanych przez Newtona. Nie uodpornił się, i być może nigdy mu się to nie uda, ale teraz, kiedy przywołał w głowie jego obraz, nagle wszystko wydało się niczym szczególnym.
- Wydaje ci się, że wiesz wszystko I potrafisz każdego przejrzeć, selekcjonując ich wedle własnego uznania I zdobytej przez siebie wiedzy. Prawda jest jednak taka, że jesteś ignorantem i nic nie wiesz. O nikim dookoła ciebie, żyjąc w swoim własnym, wyimaginowanym świecie. – usta wygięły się w smutnym uśmiechu.
- Teraz, jak o tym pomyślę… – pokręcił lekko głową. - Żal mi ciebie. Naprawdę. – spojrzał na torbę mężczyzny i wskazał brodą w jej stronę.
- Naprawdę? Naprawdę myślisz, że wszystko można wyrzucić, jeśli nie spełnia standardów i zostanie zepsute? Nie wierzę. Nie wierzę, że w całym twoim życiu nie pojawiło się nic, co miałoby dla ciebie jakąś wartość i za nic nie chciałbyś tego wyrzucić. Nie wiem co, albo kto cię tak bardzo skrzywdził, że stałeś się tak bardo zgryźliwym człowiekiem, ale… – podszedł nieco bliżej, choć i tak odległość między nimi była znikoma.
Ale Newtonowi nie było dane poznać reszty zdania, kiedy przerwała im najpierw matka Brajanka, a potem dokończyła starsza kobieta, która wyraźnie zbiła z tropu Yume. Chłopak odsunął się od Newtona i przywarł ponownie plecami do twardej ściany windy, przyciskając do twarzy czarny materiał, powoli ścierając już nieco zaschniętą krew.
- To mój sąsiad. Nic więcej. – kłamstwo gładko prześlizgnęło się przez jego gardło, jakby było to czymś zupełnie naturalnym. - Nic nas nie łączy. Dlatego się znamy, i tyle. Ale wie pani… nie powinna być pani taka wścibska. – przechylił głowę nieco na bok, przyglądając się uważniej starszej kobiecie, która rozchyliła nieco wargi z zaskoczenia. - I nie wstyd pani wychodzić z tak pomarszczoną twarzą? – uniósł brwi w pytającym geście, szybko dodając. - … mógłbym o coś takiego zapytać. A przecież pani nie ma wpływu na upływ czasu. Nie ma pani wpływu na to, jaka się pani rodzi. Tak samo my nie mamy wpły— – słowa chłopaka utonęły w zgrzytnięciu i cichych trzaskach.
I wtedy winda ruszyła.

* * *

- Tak, mam papiery od dyrektora. A dokładniej mówiąc od jego sekretarki. Tak, pokryli koszty. Odebrałem. Mhm. Jasne. Dobra. – odsunął słuchawkę od ucha i nacisnął na czerwony przycisk rozłączając się ze swoim szefem. Na całe szczęście nie dostał żadnego ochrzanu, a dyrektor działu, gdzie Yume miał zanieść pizze okazał wyrozumiałość i pokrył wszystkie koszty oraz napisał krótką notkę wyjaśniającą sytuację. Chłopak spojrzał na wyświetlacz odczytując godzinę. Za dziesięć minut kończy robotę. W sumie nie narobił się fizycznie a dostanie całą dniówkę. Lepiej być nie może. Uśmiechnął się do siebie samego wychodząc z budynku. W powietrzu unosił się przyjemny zapach deszczu, choć ten już od jakiegoś czasu nie padał. Sądząc jednak po ciężkich chmurach, które cały czas krążyły nad miastem, to była kwestia czasu aż ponownie lunie. Musiał się pospieszyć.
Chciał schronić się przed deszczem.
I przed nim.
Tak naprawdę nie wiedział co go napadło, że tak szczekał nie tylko na starszą kobietę, ale i Newtona. Ale nim ciemnowłosy zdążył jakkolwiek zareagować, winda ruszyła i Yume był pierwszy, który z niej wyskoczył uciekając przed Newtonem. Na samą myśl poczuł, jak przez jego ciało przebiegają dreszcze. Nie chciał go już dzisiaj spotkać. Boisz się go, prawda?
Wsunął dłonie do kieszeni, gdzie pod palcami wyczuł materiał. Zagryzł wnętrze dolnej wargi. Z początku chciał mu ją oddać, ale teraz…. Teraz, gdy wisiało nad nim zemsto Newtoszatana wolał nie ryzykować. Nie przez najbliższy tydzień. Miesiąc. Rok. Wieczność.
Zeskoczył z kolejnej schodka, gdy-
- Yume?
Odwrócił się gwałtownie kiedy usłyszał TEN głos.
- Lia! – jęknął rozanielony I momentalnie podbiegł do niej wtulając się w nią I obejmując ją mocno.
- Co tu robisz?
- Co tu robisz? – pytanie padło w tej samej chwili, przez co po sekundzie roześmiali się cicho. - Miałem przywieźć tutaj pizzę, ale winda zepsuła się, przez co zostaliśmy w niej zamknięci. A t—Lia… powiedz. Czy Newton jest pamiętliwy? – zapytał cicho, ponownie czując jak wzdłuż kręgosłupa spływa zimna kropka potu pełnego strachu. Kobieta uniosła brwi w geście zapytania.
- Widziałeś się z nim? Próbowałam się z nim skontaktować w ważnej sprawie, ale nie odbierał, więc pomyślałam, że wpadnę po niego. Wiem, że dzisiaj miał być tutaj. Co się stało? – Yume pokręcił gwałtownie głową nie chcąc w ostateczności opowiadać jej wszystkiego od początku, choć miał dziwne wrażenie, że kobieta nie odpuści.
- Chyba wydałem na siebie wyrok śmierci. Jak znajdziesz mnie zakopanego gdzieś w rowie, albo moje zwłoki pływające w rzece, to wiedz, że broniłem się do samego końca. A! Skoro już tu jesteś… chodźmy coś zjeść! Ja stawiam! – rzucił radośnie nieświadomie łapiąc ją za dłoń i zaciskając palce na jej delikatnej skórze. Chodźmy chodźmy, nim Newtoszatan się zjawi.


Ostatnio zmieniony przez Bezdomny Kot dnia Wto Wrz 27, 2016 11:25 pm, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry Go down
Newt
ZŁY WILK

Newt
Liczba postów : 627
Wiek : dwadzieścia siedem lat.
Wzrost i waga : 193 cm na 85 kg.

Biurowce Empty
PisanieTemat: Re: Biurowce   Biurowce EmptyNie Wrz 25, 2016 9:41 pm

Tak ─ warknął do słuchawki, słysząc trzeszczący głos szefa.
Sam fakt, że musiał znosić jego seplenienia z oddaloną od ucha komórką był wystarczającym motywem, żeby strzelić sobie w łeb. Był w stanie wyobrazić sobie, nawet poczuć, jak kropelki śliny znów mijają jego policzek o kilka milimetrów, kiedy w porę uchyli głowę. Mógł dostrzec ciemną barwę oczu szefa i jego wiecznie wykrzywioną w gniewie twarz. I palec. Ten cholerny, gruby jak kiełbasa, paluch wbijający się w jego pierś, gdy zbierał kolejny ochrzan.
... dyby dało się ją uruchomić wcześniej, byłbym na miejscu ─ wciął się w monolog o niekompetencji, przymykając na moment powieki.
Pozostała jeszcze jedna sprawa, na której rozwiązanie nie miał jeszcze żadnego pomysłu, ale wiedział, że szef prędzej czy później do tego nawiąże.
"Więc, do jasnej cholery, dlaczego nie pobiegłeś po tym?!"
Właśnie.
Newton wziął wdech. Powolny, długi i orzeźwiający. Deszcz zmył wszystko, każdy inny zapach, i pozwolił na jakieś wewnętrzne oczyszczenie.
Co do firmowego laptopa...

- - - - -

Wyciągnął mały palec z ucha, ale nawet to nie pozwoliło na odzyskanie słuchu. Formalnie wciąż był pracownikiem firmy, więc odszkodowanie, teraz czy zaraz, powinno mu się należeć, nawet jeżeli byłby zmuszony skazać na głuchotę nie tylko siebie, ale też sędziego, adwokata, świadków i wszystkie ławy w pomieszczeniu sądowym.
"Wydaje ci się, że wiesz wszystko."
Odchrząknął, poprawiając zarzuconą pośpiesznie kurtkę. Wyglądał jak ktoś, kto cudem wydostał się ze ścisku w autobusie i teraz próbował się doprowadzić do względnego porządku, a jak nietrudno zobaczyć ─ jemu porządek był słabo znany, gdy chodziło o wygląd zewnętrzny. Nawet po tym, jak przeczesał krótkie włosy palcami, te poprzestawiały się na dawne miejsca, targane co najwyżej wiatrem, uzmysławiając Newtonowi, kiedy zerknął w szybę sklepu, że nie ma sensu dalej próbować.

- - - - -

Szedł ulicą skąpaną w odcieniach szarości. Szyldy, naklejki na szybach sklepów i kolorowe parasole kawiarni i pubów wydawały się jedynymi, ale wciąż przytłumionymi w odcieniach, barwami dookoła. Jemu to odpowiadało. Stawiając kroki na czarnym chodniku, mijał wyblakłych ludzi z nieprzyjaznymi twarzami, krzywymi zębami, oczami przymrużonymi tak bardzo, jakby za moment powieki miały zatrzasnąć się na amen.
Wszystko było tu martwe i Montgomery zdał sobie sprawę, że wpasował się w tę pocztówkę idealnie. Na tle monochromatycznego obrazka nie wyróżniał się wcale.
Tylko krew na nadgarstku wydawała się dziwnie intensywna.

- - - - -

Lia przesunęła ręka po mokrej koszulce, szeroko otwierając przy tym oczy. Jej usta zastygły w niewyduszonym z krtani okrzyku, ale prędko je zamknęła, unosząc za to spojrzenie na kelnera, który sam prezentował się, jakby dopiero co tu przyszedł i był świadkiem, nie uczestnikiem.
─ Ja... ─ zaczął mozolnie, zakleszczając palce na tacy. ─ Przepraszam najmocniej.
Kobieta uśmiechnęła się lekko, kładąc dłonie na blacie stołu.
─ Nie szkodzi.
─ Oczywiście, zrekompensujemy pani...
─ Nie szkodzi ─ powtórzyła, wciąż nie zmieniając lekkiego, niemal łagodnego tonu. ─ Jest w porządku. Przemyję to i będzie jak nowa.
Kelner o dłuższych, kręconych włosach zrobił niepewną minę. Grdyka poruszyła mu się w przełknięciu, ale nie zdążył dodać kolejnych słów, bo Lia przeprosiła i jego, i Yume, po czym skierowała się bardziej w głąb baru. W kierunku łazienki.
Nawet nie kryła zaskoczenia, gdy złapawszy za klamkę do damskiej, drzwi tuż obok otworzyły się i jej oczy napotkały ściągnięty w zdenerwowaniu profil.

- - - - -

─ Yume! ─ mruknęła, przedzierając się przez kolejki.
W restauracji o tej porze były szczególne tłumy, jakby w umysłach ludzi, w pracy, szkołach, domach, pojawiła się ta sama myśl. Niezdrowe żarcie miało to do siebie, że było szybkie i smaczne, ale ciężko było sobie wyobrazić w podobnym miejscu kobietę pokroju Lii. Jej smukła sylwetka nie wskazywała na chodźmy kęs hamburgera w organizmie, zdrowa cera nie miała grama nieczystości zawartych w tłuszczach, a białe zęby nie odznaczały się choćby wspomnieniem o coca coli. A jednak kroczyła teraz przez restaurację, starając się nie wpaść na żadnego ze "zwykłych" klientów.
Jedyne, co zostało znane, to spódniczka. Czarna, ołówkowa, biznesowa. Kobieta stukała też swoimi butami na wysokim obcasie, ale nawet one nie przykuwały takiej uwagi, jak znoszona bluza zaciągnięta aż nad piersi. W prawej dłoni ściskała mokrą, białą koszulkę, na której widać było fragment zalany brązową kawą. W lewej ściskała poszarpaną przez niewielkie, krótkie ranki rękę. Uśmiechnęła się szerzej, gdy wreszcie dostrzegła stolik przy którym niedawno siedziała.
─ Spójrz, kogo spotkałam przy wejściu!
Mówiąc to, obejrzała się przez ramię, by posłać ten sam uśmiech do Newtona.
─ Widzisz? Mówiłam, że jestem ze znajomym!
Newton mruknął coś, przeciskając się między dwoma panoramicznymi dzieciakami. Poprawił też trzymaną kurtkę i uniósł wreszcie wzrok. Jego mina zrzedła natychmiastowo, krok spowolnił, aż wreszcie się zatrzymał i mężczyzna w pierwszym odruchu chciał zawrócić. Zrobiłby to, gdyby nie obcas gwałtownie wbity w stopę.
─ Słyszałam, że jesteś głodny ─ dodała Lia, zachęcająco wskazując na miejsce na kanapie w kształcie litery "C" otaczającej stolik.
Nie jestem.
Lia uniosła brew na burczenie w brzuchu.
─ Czyżby? Więc co to? Niedźwiedź?
Burza ─ warknął czarnowłosy, wyszarpując rękę z jej chwytu. ─ Idę stąd.
Huknęło.
Lia drgnęła, mimowolnie kładąc z powrotem palce na nadgarstku szwagra. W całej restauracji zrobiło się tak cicho, że dało się słyszeć pracę klimatyzacji. Chwilę później szum deszczu. Nie. Szum ulewy tak gwałtownej, że za oknami zrobiło się jeszcze ciemniej.
─ Przestraszyłam się. ─ Słowa Lii były pierwszym, co zwolniło blokadę. Zaraz po nich znów rozgorzały rozmowy, syczenie smażonego mięsa i brzęknięcia monet uderzających o podkładkę. ─ Teraz musisz zostać.
Newton twardo siadł na kanapie, a Lia, z uśmiechem, dosiadła się do Yume, lekko uderzając biodrem o jego biodro, by się posunął. Oparła łokcie o blat i wlepiła spojrzenie w Montgomery'ego, siedzącego naprzeciwko nich.
─ Jak w pracy? ─ Milczenie. ─ A jak u szefa? ─ Dalej. ─ Hm. Posprzątałeś w domu? ─ Odwrócił wzrok. ─ Newton, mówię do ciebie.
─ Pani zamówienie.
Lia skupiła się na kelnerze.
─ Dziękuję. Dla niego to samo. Podwójna porcja. Nie. ─ Zatrzymała kelnera. ─ Potrójna. Niektórzy z głodu markotnieją.
Pracownik kiwnął głową i odszedł, przedzierając się przez tłumy, które już teraz coraz ciaśniej kotłowały się przy kasach.
─ Wydarzyło się coś ciekawego? ─ Następnej próby nie miała zamiaru spartaczyć, dlatego pytanie nie było kierowane do czarnowłosego, tylko do Yume, na którego przeniosła swoje zainteresowanie. ─ Coś dziwnego? Złego? Dobrego?
Wiesz, czym jest podtrzymywanie rozmowy?
To próba ruszenia góry, gdy jest się ziarnkiem piasku.
Powrót do góry Go down
Bezdomny Kot
KRUK / WYRZUTEK

Bezdomny Kot
Liczba postów : 708
Imię i nazwisko : Yume.
Wiek : 16 lat.
Wzrost i waga : 168 cm || 58 kg

Biurowce Empty
PisanieTemat: Re: Biurowce   Biurowce EmptyNie Lis 27, 2016 7:14 pm

Końcówka ogona drgnęła niespokojnie, kiedy kelner oblał Lię kawą. W pierwszej chwili dzieciak zląkł się, że napój jest gorący i za moment nie tylko poplamiona bluzka będzie stanowić problem, ale będą musieli mknąć na łeb i na szyję do szpitala w celu opatrzenia ran kobiety. Z napięciem wpatrywał się w twarz kobiety odliczając w głowie upływ sekund do krzyku bólu, który… nie nastąpił. Wypuścił powietrze z płuc a ramiona delikatnie rozluźniły się, przywołując na jego twarz wyraźną ulgę. Skinął jedynie głową i odprowadził ją wzrokiem, kiedy przemknęła między stolikami, poruszając kusząco swoimi biodrami. Dopiero kiedy stracił ją z pola widzenia, przeniósł wzrok w stronę szyby, opierając głowę na dłoni i ze znużeniem przyglądał się ludziom, którzy w pośpiechu przemierzali chodnik. Jedni skryci pod czarnymi, szarymi i kolorowymi parasolami, inni próbując schronić głowy pod teczkami albo workami, a jeszcze inni cali mokrzy, nic sobie nie robiąc z ciężkiego deszczu. Deszcz. Walił mocno w szybę, wywołując znużenie w umyśle kotowatego.  Głośny, ale jednocześnie uspokajający. Mam nadzieję, że znalazł schronienie…

* * *

Lewe ucho drgnęło, gdy usłyszał swoje imię. Poderwał gwałtownie głowę i…. zastygł. Ze wszystkich osób to właśnie jego najmniej się spodziewał. Nie w tym miejscu. Nie teraz. Nie po tym, co powiedział. Miał wrażenie, że jego szare oczy zarzucają niewidzialny stryczek na jego szyję i przy każdym ruchu zacieśnia się na niej coraz bardziej. Spuścił spojrzenie wbijając w swoje dłonie, które trzymały mocno solniczkę (kiedy zaczął się w ogóle nią bawić?), jakby to właśnie ona wydawała się na tę chwilę cholernie ciekawa. Poruszył się mimowolnie, kiedy biodro kobiety pchnęło go bardziej w bok. Uniósł głowę, wpatrując się w niezadowoloną twarz Newtona, a smoliste uszy przylgnęły do jego czaszki tak mocno, że zagubiły się w plątaninie włosów, na tę krótką chwilę ułudnie sprawiając wrażenie, że jest po prostu człowiekiem, zwykłym uczniakiem w ubraniach dostawcy pizzy. Nic ponadto. Dopiero jeden, pojedynczy kieł, który nieświadomie wysunął się spomiędzy warg chłopaka, sprowadził rzeczywistość. Przełknął ciężko ślinę, chcąc coś powiedzieć, nawet otworzył już usta, które po chwili zamknął, nie potrafiąc odnaleźć żadnych sensownych słów. Wyłączył się na moment przysłuchując się wymianie zdań pomiędzy nimi, ożywiając się dopiero po chwili.
- Wiesz… – zagadnął zwracając się do dziewczyny. - Jak będziesz się bała burzy, to możesz potrzymać mnie za rękę. – powiedział niewinnie, przy okazji obdarzając ją promiennym uśmiechem, odnajdując w sobie ukryte pokłady odwagi i pewności siebie. Przy niej nic mi nie zrobi, ot co.
A to go wystarczająco mocno uspokoiło.
Jego uwaga została skradziona niemalże w stu procentach, kiedy kelner przyniósł ich zamówienia. W złotych tęczówkach chłopca zamigotały ogniki podniecenia, a ślinianki podjęły wzmożoną pracę. Ogon poruszył się radośnie po kanapie, delikatnie smagając po udzie siedzącą obok kobietę, kiedy palce chłopca sięgnęły po ładnie pachnące zawiniątko. Nim jednak odpakował papierek, wsunął sobie do ust dwie chrupiące frytki i spojrzał na Newtona. Przyglądał mu się przez chwilę, by po paru sekundach oddzielonych krótkim oddechem przysunąć w jego stronę swoje frytki.
- Możesz jeść moje frytki. Nim przyniosą twoje zamówienie pewnie minie trochę czasu, dlatego też jedz. – i chociaż usta rwały się do wygięcia w szerokim uśmiechu, to uszy ponownie oklapły, kiedy dzieciak na powrót przypomniał sobie sytuację z windy i tego, co mu dziś powiedział. Nie, nie żałował słów jakie padły z jego ust, ale wiedział też, że nabroił. A jego szanse na w jakikolwiek sposób na zbliżenie się do Montgomerego drastycznie opadły poniżej minus sto. Westchnął ciężko i wgryzł się w hamburgera, wpatrując się trochę otępiale w solniczkę i pieprzniczkę. Próbował zastanowić się, jakby mógł to wszystko naprawić. Wzrok przeniósł na siedzącą obok kobietę. A gdyby tak….
- Ja opowiem! – wyrwał się nagle jak pilny uczeń do tablicy, na powrót ożywiając się, choć w jego ruchach było coś topornego I ospałego.
- Spotkałem Newtona w windzie! Jechałem zawieźć pizze I w tej windzie był Newton. – zrobił krótką przerwę na wgryzienie się w hamburgera, przemielenia kęsa i rozłożenie serwetki przed sobą, na którą przeniósł parę frytek. - I fifda se fofufa i se zafafnali. – dopowiedział jedząc spory kawał jakiejś wołowiny. Albo kurczaka. Albo innego, sztucznie wyhodowanego mięsiwa.
- Trochę na początku się bałem, ale jak był Newton, to wiedziałem, że nic nam nie grozi! Wiesz, jaki był super? Mówił racjonalnie i tak rzeczowo, że wszystkim kopary opadły! – z każdym kolejnym wypowiadanym przez niego słowie, narastała ekscytacja, jakby nie był zamknięty przez dłużące się godziny w metalowej puszce, a odwiedził co najmniej wesołe miasteczko.
- I tam był taki facet, który mnie uderzył, a Newton dał mi swoją chustkę, żebym się wytarł. I potem Newton musiał się przeciąć, żeby udowodnić, że jest człowiekiem. A tamten facet- - złote, kocie oczy zaszły mgłą, a ramiona chłopca opadły, wspierając się nadgarstkami o blat stołu. Zawiesił głowę, a potem nastąpił jeden huk, kiedy przywalił twarzą w stolik. Oddech ustabilizował się, stał się spokojny, nieprzerywany. Moment później dołączyło do niego ciche, ledwo słyszalne mruczenie, które zawsze towarzyszyło mu, kiedy spał.
Tylko jedno ucho od czasu do czasu drgało leniwie, jakby chcąc czy nie, wyłapywało przeróżne dźwięki z Sali.
- Pańskie zamówienie… – kelner wyłonił się tak gwałtownie, jakby wyrósł spod ziemi. Rzucił krótkie, nieco krytyczne spojrzenie w stronę śpiącego Yume, a następnie przeniósł pytający wzrok na Lię. Ale w tym samym momencie chłopak zaczął się podnosić. Nieco przygarbiony rozejrzał się dookoła, przecierając zaspane oczy wolną dłonią, nie zdając sobie sprawy, że do lewego policzka przykleiła mu się frytka.
- …. Zepsuł laptop. – wymamrotał zaspany. Spojrzał na hamburger i… wgryzł się w niego, jakby nigdy nic. Kelner westchnął, ale nic więcej nie powiedział, jedynie postawił tacę przed Newtonem i pospiesznie oddalił się od ich stolika.
- A potem winda ruszyła I jesteśmy tutaj. Ach, była jeszcze babcia, która macała Newtona po dupie. – zakończył swój wywód wrzucając sobie do ust ostatni kęs bułki, wpatrując się w mężczyznę siedzącego naprzeciwko niego.
Sięgnął po kubek z czekoladowym shake’em I wsunął słomkę między usta, po czym zaczął pić, przenosząc swoje zainteresowanie na ludzi w Sali. Co prawda jeszcze parę chwil temu było tutaj wyjątkowo tłoczno, ale teraz wydawało mu się, że jest… jeszcze gorzej. Ciężko było powiedzieć czy to przez pogodę, czy przez porę obiadową, ale teraz nawet Yume miałby problem z bezproblemowym prześlizgnięciem się pomiędzy klientami. A potem zauważył jego.
Krew momentalnie odpłynęła mu z twarzy, która zrobiła się niemal przezroczysta. Zostawił napój i pospiesznie przesunął się na drugą stronę, uderzając swoim udem w udo Newtona. Złapał go za ramię i pociągnął bardziej w swoim kierunku.
- On tam jest! – jęknął chłopak, przestraszony owijając się ogonem dookoła kostki mężczyzny. - Stoi z jakimiś kumplami i co chwilę spogląda tutaj. Tam, za tobą, na zewnątrz. – uniósł się nieco, by wyjrzeć zza oparcia, ale ponownie klapnął dupskiem na miękkim siedzeniu. - Co robimy? Mogę ci pomóc s-skopać mu dupsko. – spojrzał na Lię, choć ze strachem, to i z determinacją, jakby niemo mówił, że ją ochroni.
Powrót do góry Go down
Newt
ZŁY WILK

Newt
Liczba postów : 627
Wiek : dwadzieścia siedem lat.
Wzrost i waga : 193 cm na 85 kg.

Biurowce Empty
PisanieTemat: Re: Biurowce   Biurowce EmptyWto Sty 17, 2017 9:28 pm

"Wiesz..."
Już samo to zmusiło Newtona do zaciśnięcia zębów – jeśli ten mały szczur myślał, że zaskarbia sobie lojalność Lii to grubo się mylił, bo Montgomery był w pełnej gotowości, by do tego nie dopuścić. Może dlatego na jego ustach pojawił się krzywy grymas, prawdopodobnie imitujący uśmiech, gdy wszedł im w rozmowę.
- Nie będzie takiej potrzeby – zapewnił, szczególny nacisk dając na swoje ulubione słowo: nie. - Jeżeli będzie się bała, potrzyma moją.
- Newt. - Lia wypowiedziała jego imię z taką mocą, jakby zaraz miała wstać, podnieść górę i rzucić nią na odległość. - Skąd u ciebie taka troska? Chory jesteś?
- Chory się robię, jak go widzę. - Krzyżując ramiona na blacie stołu kiwnął porozumiewawczo ku Yume i jego wyciągniętym frytkom. - Najwidoczniej frajer nadal myśli, że będę się z nim kolegował.
- Panie Montgomery. - Głos Liany nabrał wrogości typowej dla nauczycielki. - Nie w miejscu publicznym.
Usta Newtona wykrzywiły się w mocniejszym grymasie. Jeżeli to nazywał uśmiechem to strach pomyśleć, jak się prezentowało niezadowolenie.
- W domu moim kolegą też nie będzie.
Głośnym westchnięciem Liana ucięła rozmowę, kładąc lekko dłoń na wysuniętych frytkach i z powrotem przyciągając je do Yume. Z całej trójki wiedziała najlepiej, że podobne zabiegi nie mają sensu, w zamian mogąc jedynie zaognić atmosferę, która już teraz wydawała się wybiegać poza możliwości każdego termometru. Opuszczona na blat dłoń Newtona zastukała bezgłośnie w drewno, ze zniecierpliwieniem wpatrując się w kobietę, która świdrowała go bezwzględnie karcącym spojrzeniem do czasu, aż Yume znów nie zabrał głosu. Dokładnie w tej sekundzie jej usta uśmiechnęły się, a wzrok skierowała ku chłopcu.
- Naprawdę? - mruknęła Liana gdzieś w trakcie, kompletnie ignorując przewrócenie oczami szwagra.
Oczywiście, że nie rozumiał, co jej strzeliło do głowy, by pchać ich ku sobie, szczególnie teraz, gdy było wiadomym, że "niespecjalnie za sobą przepadają", ale nie zamierzał też robić tu większego zamieszania, poddając się atmosferze i zgiełkowi. Rozmowy brzmiały jak stado bzyczących w ulu os i właśnie to sprawiło, że huk wydawał się aż nazbyt gwałtowny.
- O Boże!
Newton zamrugał, by zaraz unieść wyżej jedną z brwi. Kobieta oparła dłonie na ramionach Yume; jej oczy natychmiast stały się dwa razy większe, a kusząco podkreślone szminką usta rozchyliły w niewypowiedzianym pytaniu.
Już przez gardło przepychały się wszystkie chamskie odzywki, ale przełknął je wraz ze śliną, wspierając jedynie żuchwę na dłoni. Patrzył na moment, w którym zaniepokojona Lia starała się zrozumieć sytuację, aż nagle – pstryk – wszystko wróciło do normy. Nawet nie zauważył, kiedy kelner podszedł, stawiając przed nim końską dawkę żarcia. Ale co w tym dziwnego? Każdy wolałby trzymać się jak najdalej od podobnych ewenementów i sam fakt, że trzeba było siedzieć przy jednym meblu z tym dziwactwem podburzało Montgomeremu apetyt. Z ociągnięciem zaczął jedną ręką rozbrajać pierwsze opakowanie, by wydostać z niego hamburgera.
- Yume? W porządku?
Nie pojmował – jak mogła w ogóle o to pytać? To oczywiste, że nie było w porządku.
- Musiało boleć – dodała po chwili, mimowolnie wchodząc mu w słowo. - Oczywiście, interesuje mnie, co się działo z laptopem, Newtonem i wszystkimi jego częściami ciała, ale do licha, to brzmiało jak huk z wystrzału armaty. Na pewno dobrze się czujesz?
"Nie, Lia" – to właśnie mówiło spojrzenie Montgomery'ego, gdy tylko wychwycił ruch Czarnokrwistego. "To samobójca."
- Posłuchaj – twardo wszedł mu w słowo, łokciem odpychając na stosowną odległość. Czego ten zaszczany brudas nie rozumiał? - Nie będzie żadnego kopania dupska, a już tym bardziej z tobą. Spieprzaj się pobawić w ściekach czy co tam zwykle robicie ze swoją bandą równie szurniętych pojebów. Masz wielkie szczęście, że Lia jest dobrą kobietą, smarkaczu. Gdyby nie ona, każdy w tej sali pchałby się, żeby ci przyjebać. Ze mną na czele.
- Dość tego. - Dłonie kobiety huknęły o blat, gdy się podnosiła. - Wyjdź stąd.
Twarz Newtona spochmurniała, gdy tylko skrzyżował swoje spojrzenie ze spojrzeniem siostry Scarlet.
- Nie powinnaś go bronić, Lia. Oni nie znają wdzięczności.
Palce kobiety zwinęły się w pięści.
- Powiedziałam, żebyś stąd wyszedł.
- Jak sobie życzysz.
A jeśli faktycznie cię zaatakują?
Cóż. Zarzucił kurtkę na ramiona, przepychając się już przez tłumy. To będzie obrona własna.

|| zt
Wolę cię już nie blokować, kh.
Powrót do góry Go down
Sponsored content


Biurowce Empty
PisanieTemat: Re: Biurowce   Biurowce Empty

Powrót do góry Go down
 
Biurowce
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Lucid Dream :: xx :: ➜ Centrum-
Skocz do: