IndeksLatest imagesSzukajRejestracjaZaloguj

Share
 

 Supermarket

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Admin
Admin
Admin
Liczba postów : 227
Imię i nazwisko : Cygańskie Mokasyny Grozy.

Supermarket Empty
PisanieTemat: Supermarket   Supermarket EmptyPią Maj 06, 2016 3:21 am



Supermarket


Olbrzymi sklep samoobsługowy zaopatrzony w duży asortyment towaru codziennego użytku – począwszy od wyrobów mięsnych po nabiał, a skończywszy na pospolitych mrożonkach, a nawet chemii i odzieży. Oaza dla fanów niskich cen, którzy, kuszeni przez różnorakie promocje i okazje, dbają o zwartość swoich portfeli.
Powrót do góry Go down
Bezdomny Kot
KRUK / WYRZUTEK

Bezdomny Kot
Liczba postów : 708
Imię i nazwisko : Yume.
Wiek : 16 lat.
Wzrost i waga : 168 cm || 58 kg

Supermarket Empty
PisanieTemat: Re: Supermarket   Supermarket EmptyPią Maj 20, 2016 2:50 am

Mijali się właściwie każdego dnia. Byli dla siebie anonimowi. On był dla niego anonimowy, jednym z wielu szarych ludzi, na których nie zwracał najmniejszej uwagi. I zapewne byłoby tak dalej, gdyby zdecydował podróżować do szkoły zupełnie inną trasą, niż do tej pory. Ale coś go pchało akurat na tę drogę. Przeznaczenie, Yume. To się nazywa przeznaczenie. To wystarczyło. Od tamtej pory już nie był dla niego anonimowy, kimś obcym. Co prawda wciąż nie znał jego tożsamości, ale miało to niebawem ulec zmianie. Taką przynajmniej miał nadzieję. I chociaż praktycznie każdego dnia go obserwował, odprowadzał do pracy, potem do domu, trzymając się rzecz jasna na uboczu, by przypadkiem go nie dostrzegł, to jednak nigdy do tej pory nie nadarzyła się okazja. A wystarczyło zbliżyć się do niego na wystarczającą odległość, wsunąć niepostrzeżenie dłoń do kieszeni, zabrać portfel, zobaczyć dowód i oddać „zgubę”. Brzmi banalnie, prawda?
To skąd te nieopisane opory?
Do tej pory nie miał z tym najmniejszego problemu. Ale w jego przypadku, czuł się dziwnie spięty i speszony. Jakby to, co chciał zrobić, miało być pogwałceniem czegoś niespisanego, jakby go w pewnym stopniu zdradzał.
W supermarkecie o tej porze dnia było zaskakująco sporo ludzi. I chociaż sam Yume nie był fanem zbiorowisk, gdzie gubiąc się w tłumi był popychany, szturchany a czasami zdarzało się nawet stratowanie go, to jednak zapuścił się w te „niebezpieczne’ rejony. Aktualnie wpatrywał się w mężczyznę, chowając się za stoiskiem z kapustą, udając, że zielone warzywo jest bardzo interesującym zjawiskiem, nad którego istnieniem musi chwilę pokontemplować. W jego lewej kieszeni spoczywał niewielki ciężar świeżo upolowanej, tłuściutkiej myszki. Dzisiejszego poranka z racji zaspania, nie udało mu się zostawić swojego małego prezentu przed jego drzwiami, dlatego też czując się niemal w obowiązku wypełnić swój mały, codzienny rytuał. Wsunął dłoń do kieszeni i musnął opuszkami martwe truchełko. Wciąż ciepła, przemknęło mu przez głowę. Spojrzał w bok, kiedy wyczuł na sobie spojrzenie. Stało tam ludzkie dziecko, miało może z 7 lat. Zasmarkane, z palcem w nosie, wpatrywało się w niego nachalnie, co wywołało na ciele chłopaka nieprzyjemne dreszcze. Po tylu latach wciąż widok Czarnokrwistego dla wielu był jakimś dziwactwem. Ciemnowłosy zmrużył oczy, unosząc górną wargę, ukazując małe, zwierzęce kły. Dziecko rozszerzyło bardziej oczy i już otwierało usta, zapewne, żeby krzyknąć, lecz w tym samym momencie dopadła go matka i złapała za pulchną rączkę.
- Chodź. Nie patrz na niego. – syknęła ciągnąc malca. Yume wzruszył lekko ramionami i odwrócił się, chcąc wrócić do obserwowania, ale nie spodziewał się, że mężczyzna zmieni swoją pozycję. Kot wpadł na coś twardego, i nim zorientował się, że zderzył się akurat z nim, odbił się lekko, wpadając na stoisko z kapustami. Główki warzyw posypały się po podłodze, turlając we wszystkie możliwe strony.
 - P….szam…. – wydukał pospiesznie chłopak. Nie spojrzysz na niego? Ale jego wzrok był utkwiony w kieszeni spodni, gdzie znajdował się jego święty Graal. Korzystając z zamieszania, kiedy schylał się po kapustę, oraz z faktu, że znalazła się pracownica sklepu odpowiedzialna za porządek, by pomóc z uporaniem się z atakiem krwiożerczych kapust, wykorzystując swoje zwinne palce i bezszelestne poruszanie, przemknął obok mężczyzny, chwytając w palce portfel i wyciągając go, jednocześnie wsuwając małe truchełko myszki do środka. Przyspieszył kroku i nawet nie obejrzawszy się, skręcił w alejkę obok, a potem w następną, aż znalazł się przy makaronach i ryżach. Odetchnął cicho przez nos i otworzył portfel, pospiesznie wyszukując jego dowód tożsamości. Serce biło na przyspieszonych obrotach, a palce niekontrolowanie drżały od nadmiaru emocji. Jeszcze sekunda, i już nie będzie anonimowy.
- Newton Montgome… Montgowe… Mont… – zmarszczył brwi, próbując wymówić jego nazwisko.
Powrót do góry Go down
Newt
ZŁY WILK

Newt
Liczba postów : 627
Wiek : dwadzieścia siedem lat.
Wzrost i waga : 193 cm na 85 kg.

Supermarket Empty
PisanieTemat: Re: Supermarket   Supermarket EmptyPią Maj 20, 2016 4:25 am

„Po prostu przyjedź” - warknął głos w słuchawce. Newton stał przygarbiony z luźno zwieszonym plecakiem i przyglądał się prężącym bananom nieświadom nawet, że sprzedawczyni wgapia się w niego od dłuższego czasu. Chciała podejść. Podskórnie coś mu podpowiadało, że ktoś zdecydowanie chciał wyrwać go ze stuporu i odciągnąć nie tyle od stoiska z owocami i warzywami, co w ogóle wynieść ze sklepu w trybie natychmiastowym i niekoniecznie humanitarnym. Najlepiej doklejając plakietkę do szyby „temu panu podziękujemy, wstęp mu wzbroniony”. W każdym innym wypadku prawdopodobnie nerwowo rozejrzałby się dookoła, szukając źródła nachalności i być może natrafiłby nawet na szare spojrzenie kobiety w podeszłym wieku, ale tym razem uparcie tkwił w niezmiennej pozie, poświęcając się pracy bardziej niż kiedykolwiek.
I tak od kilku tygodni nie wyzbył się wrażenia, że jest obserwowany.
Nie chodziło już nawet o dziwne, anonimowe... - na samą myśl kącik ust drgnął - paczki, jakie psychopata zostawiał mu na klatce schodowej. Chodziło o coś dodatkowego, co zaczynało go powoli przytłaczać. Wcześniej rzadko wychodził z domu, ale teraz nie wyściubiał z niego nosa praktycznie w ogóle. Zatęchłe mieszkanie traktował jak dziurę, w której mógł przeczekać najgorsze. Teraz ta dziura nabrała miana azylu - była w końcu jedynym miejscem, które oddzielało go barierą od cudzych spojrzeń, a więc również od nieustającego uczucia prześladowania.
Dostaję świra? - pomyślał z rozbawieniem, przenosząc ciężar ciała na drugą nogę. Jeśli tak było, to choroba nie mogła znaleźć sobie lepszego terminu. Miał tyle roboty do odhaczenia, że telefon pękał mu w szach od powarkiwań przełożonej.
„Zrozumiałeś?” - syknęła, a on przywołał sobie niemal szczegółowy obraz jej wypielęgnowanej twarzyczki w kształcie surowego trójkąta. „Masz tam przyjechać jutro skoro świt. Nie będą czekać na ciebie miesiącami. Newton? NEWTON.”
- Tak, zrozumiałem. Nie krzycz mi do ucha.
Odsunął się o krok od wyłożonych owoców i przeniósł wzrok na przypadkową półkę. Z opakowania płatków śniadaniowych szczerzył się do niego durno wyglądający uszaty stwór, na którego widok poczuł zmęczenie. Czarnokrwiści nie tylko zatruwali powietrze wokół - przenieśli się nawet na cholerne Nestle. Nie dziwił się wcale, że wszystko wokół go przytłaczało, skoro na siłę próbowano wyskrobać piekło i wtargać je na Ziemię.
Mało mieli problemów, żeby użerać się jeszcze z jakimiś kurews-
Huknęło.
- Kurwa mać.
„Newton? Co to było?! NEWTON, JA SIĘ MARTWIĘ O CIEBIE, JESTEŚ JAKIŚ NIESPOKOJNY.”
Noga uderzyła twardo o podłoże w akompaniamencie postukiwań kapust. Stuk... stuk... stuk, stuk, Jezu Chryste, stukstukstukstukstuk... Mężczyzna raz jeszcze skorzystał z ulg grawitacji i zachował równowagę, wolną ręką wspierając się o stoisko, na którym nie tak dawno puszyły się zielone główki warzyw, teraz ścigające się w nierównym rajdzie która pierwsza na ziemi, a zaraz potem z sykiem zerknął na pracownicę. Młoda dziewczyna z ciemnymi włosami upiętymi w wysokiego koka sunęła ku niemu z zawodową gracją wypchniętego na brzeg żarłacza białego.
- W porządku? - Pytanie niby padło, ale wysublimowany ton oznaczał tyle, że padało zdecydowanie zbyt wiele razy, jak na jej skromne gusta. I że teraz też niezbyt miała ochotę dowiadywać się, czy wszystko było faktycznie w porządku, skoro jak szczęką o kant stołu, że wszystkie kapusty postanowiły uciec nogami do przodu ze sklepu samoobsługowego - a to, jakkolwiek na to nie spojrzeć, z pewnością przeszkadzało światu w normalnym funkcjonowaniu.
- Oddzwonię.
„Newton? Newton, nie waż się mnie rozł-”
Pik.
- Och.
Dziewczyna podniosła na niego spojrzenie, ale od razu odwróciła je w kierunku bałaganu, zaciskając usta tak mocno, aż pobielały jej dotychczas jasnoróżowe wargi. Sięgnęła wtedy po następną kapustę i umieściła ją na zgiętej w łokciu drugiej ręce. O ile wcześniej wszystkie ruchy były szybkie i nerwowe, tak ten okazał się niemal automatyczny, sztywny i zbyt powolny.  
- Nie trzeba - mruknęła - chociaż raczej „pisnęła” - pod nosem, kiedy Newton przykląkł na jedno kolano obok niej. - Po... poradzę sobie.
- Pomogę.
Nie tylko czuł się w obowiązku, by to zrobić. Poniekąd nawet chciał, choć mięśnie napięły się z wewnętrznego poddenerwowania, jakby milcząc mógł trwać w dotychczasowym schronieniu, a wypowiadając to jedno, twarde słowo, zdradził swoją kryjówkę i ściągnął spojrzenia hien prosto na siebie. Tymczasem długie palce pracownicy zacisnęły się na jednym z zielonych warzyw, kiedy brała wdech i raz jeszcze zmusiła się, aby spojrzeć mu w twarz. Choć nie patrzyła w oczy. Patrzyła gdzieś obok, ale na pewno nie w nie.
- Nie trzeba. - Czyżby wahanie w jej głosie? - Naprawdę, niech pan się nie kłopocze.
- Pomogę ci - odezwał się z nieskrywaną szorstkością, jakiej nie było słychać jeszcze przed momentem. W porównaniu do niej, nie wahał się, aby spojrzeć komuś prosto w oczy, ale to, co w nich ujrzał, wprawiło go w stan na przełomie rozdrażnienia i rozgoryczenia.
- Ale to moja praca... - ciągnęła nieudolnie, przecinając ostatnie nitki cierpliwości. Nim skończyła dukać słowo „praca”, wciął się jej z drastycznym:
- A to moja wina.
na które drgnęła mimowolnie, opuszczając lekko głowę. Mimowolnie przycisnęła do siebie zebrane warzywa i wbiła spojrzenie prosto w kafelki podłogi, szukając w myślach prostego rozwiązania na wybrnięcie z tej sytuacji. Widząc jej nieskrywane zażenowanie Montgomery złapał za następną kapustę i... właśnie wtedy poczuł, jak coś dotyka sfer, których dotykać nie powinno.
Plecy wyprostowały się, podnosząc ramiona i głowę, którą prędko obrócił, zerkając przez ramię za siebie. Szarpnięciem sięgnął za siebie, ale palce zgniotły powietrze. Mógłby jednak przysiąc, że poczuł na skórze łaskotanie włosów tego...
- Wrócę tu - warknął do dziewczyny, podnosząc się z klęczek. - Nigdzie nie idź, do jasnej cholery, zostań na miejscu, bo się wkurwię i ciężko cię będzie bronić - Ton jego głosu brzmiał raczej jak wystrzał z armaty i mało miał wspólnych cech z prośbą, ale na chwilę obecną nie był nawet w stanie zastanowić się poważniej nad tym, dlaczego ciemnowłosa skuliła się jeszcze mocniej. Ruszył w ślad za złodziejem. Wystarczył pierwszy krok, by odczuł - mimo pewności, że coś wyciągnięto z jego kieszeni - nowy ciężar. W chodzie sięgnął za siebie, łapiąc w palce coś szorstkiego i ciepłego.
Coś, co jeszcze niedawno na pewno żyło.
Do diabła. Ścisnął mocniej szczura, na którego tylko zerknął przelotnie. Obrzydzenie od razu ścisnęło mu żołądek i podbiło dzisiejsze śniadanie prosto do gardła, ale przełknął niesmak, przekładając przed niego niezadowolenie i...
- Mongowe... Mont...
- Montgomery - sprostował syknięciem, łapiąc sierściucha za kark. Pojawił się obok jak po klaśnięciu w dłonie, a sekundę później trzymał nieznajomego - przecież to jeszcze dzieciak - chłopaka i wciskał w jasną skórę przykrótkie paznokcie. Dotychczas donośny ton ściszył się niemal do konspiracyjnego szeptu, jakby między nimi wywiązała się jakaś bardzo ważna umowa, o której nikt inny nie miałby prawa wiedzieć.
- Co to, do kurwy nędzy - szczur szurnął przed oczami czarnowłosego, wciąż ściskany w łapsku Newtona zdecydowanie zbyt mocno (tak mocno, że małe oczka wyszły mu na wierzch w zdziwieniu, że widzi własnego mordercę) - ma być?
Powrót do góry Go down
Bezdomny Kot
KRUK / WYRZUTEK

Bezdomny Kot
Liczba postów : 708
Imię i nazwisko : Yume.
Wiek : 16 lat.
Wzrost i waga : 168 cm || 58 kg

Supermarket Empty
PisanieTemat: Re: Supermarket   Supermarket EmptyPią Maj 20, 2016 2:01 pm

Być może gdyby nie odczuwał tak wielkiego napięcia emocjonalnego I entuzjazmu, to w porę wyczułby zbliżającego się mężczyznę. Albo kogokolwiek innego, zdążył schować swoje „znalezisko” i udał, że właśnie wybiera między makaronem świderkami a kokardkami. Ale w tym momencie nawet jakby ciężarówka przejechała tuż przed jego nosem, Yume nie zwróciłby na to najmniejszej uwagi. Próbując wymówić nazwisko, totalnie zatracił się w swoim małym świecie, na dwa oddechy tracąc kontakt z rzeczywistością.
- Monte….
”Montgomery.”
- Montgomery! – wyrzucił z siebie tonem, niczym naukowiec krzyczący słynne „Eureka”, gdy udało mu się odkryć coś przełomowego. Lewo ucho delikatnie zastrzygło, ale było już za późno. W chwili, gdy złote tęczówki wbiły w o wiele wyższego od niego mężczyznę, został pochwycony w pułapkę bez wyjścia. Tak przynajmniej widział to chłopak. Jego oddech momentalnie stał się krótki, płytki i przyspieszony, jakby dostał nagłego ataku paniki czy też astmy. Uszy ściśle przyległy do czaszki chłopaka, gubiąc się w burzy smolistych kosmyków, a ogon wcisnął się pomiędzy drżące uda. Portfel już dawno wypadł mu z dłoni, które zdawały się doznać nagłego paraliżu, i z plaskiem uderzył o sklepowe kafelki. Tylko dowód Newtona pozostał jeszcze w posiadaniu małego złodzieja.
Wzrok wbił w jego grdykę, nie potrafiąc zadrzeć wyżej głowy, a niewidzialna siła siadała mu na karku, nakazując ugięcie go przed nieznajomym. Właściwie już nie taki nieznajomy.
Strach, wywołany szokiem i zaskoczenia, stopniowo zaczął się ulatniać, kiedy prezent, jaki zaoferował ciemnowłosemu zawisł tuż nad jego nosem. Uszy powoli się uniosły a ogon zaczął delikatnie kołysać w zadowoleniu. Yume zmrużył nieznacznie oczy, wpatrując się w martwe ciałko gryzonia, wyglądając jak wymalowany filozof, który lada moment wygłosi monolog „kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?”
- Mysz. – odparł po chwili, przysuwając głowę o zaledwie milimetry. - Gryzoń z rodziny myszowatych. Łacińska nazwa to mus. Biorąc pod uwagę ubarwienie, to będzie mysz indochińska, czyli mus Zahari. – końcówka ogona drgnęła w prawą stronę, wyrażając tym samym narastające zadowolenie chłopca zaistniałą możliwością porozmawiania z nim. – A biorąc pod uwagę jej gabaryty oraz ogon, to z pewnością młody osobnik. Z miesiąc, albo dwa. Takie są najlepsze, bo mają jeszcze w miarę miękkie kości, i nie wbijają się w podniebienie. – dodał szczerząc małe kły w szeroki uśmiechu, całkowicie zmazując wcześniejszy cień paniki.
- To…. Pre…t… – uniósł obie dłonie I przycisnął do siebie palce wskazujące, nieco uderzając nimi o siebie wzajemnie i spojrzał w bok. - Wiesz… nar-
- Przepraszam? – cichy, ciepły, kobiecy głos rozgrzmiał tuż zza pleców wyższego mężczyzny. Drobniutka Azjatka, mierząca Newtowi tak do połowi klatki piersiowej, odchrząknęła cicho, u wyprostowała fałdy na kwiecistej sukience.
- Czy mógłby mi pan pomóc ściągnąć z wyższej półki… – zamilkła, kiedy wreszcie jej spojrzenie dużych, brązowych oczu napotkało wyraz jego twarzy. Momentalnie cofnęła się i nieco pobladła, pospiesznie dodając z nutą zdenerwowania w głosie.
- A w sumie… w sumie to jednak nie potrzebuję tego. – machnęła ręką i zaśmiała się, po czym bez dalszych wyjaśnień, odwróciła się na pięcie i pognała do końca alejki, gdzie zniknęła, nawet nie racząc ciemnowłosego jakimkolwiek słowem wyjaśnienia.
- Ale uciekała. Widziałeś? – Yume, który zdążył się wychylić podczas trwającego widowiska, pokręcił nieco głową w niedowierzeniu, po czym ponownie się wyprostował. - Musiała się ciebie nieźle wystraszyć. Znacie się? Aaaa! – dodał nagle, jakby coś sobie przypomniał. Jednym ruchem wykręcił się i odskoczył na metr odległości stając przodem przed nim. Gwałtownie zgiął się w pół, tak, jak japońska etykieta tego wymagała.
- Nazywam się Yume Ataru Tsukihime. – przedstawił się grzecznie i wyprostował się, uśmiechając szeroko. - I jesteśmy sobie przeznaczeni.
Powrót do góry Go down
Newt
ZŁY WILK

Newt
Liczba postów : 627
Wiek : dwadzieścia siedem lat.
Wzrost i waga : 193 cm na 85 kg.

Supermarket Empty
PisanieTemat: Re: Supermarket   Supermarket EmptyPią Maj 20, 2016 10:20 pm

Łapiąc go za kark, jak niesfornego kocura, który znów zadrapał nowy mebel, absolutnie nie spodziewał się, że usłyszy jakiekolwiek słowa. Choć bez wątpienia Czarnokrwiści zdążyli wplątać się w życie prawowitej części społeczeństwa, Newton nie przywykł jeszcze do ich obecności, a już tym bardziej do nadanych im praw. Tak po prawdzie - wcale nie miał zamiaru przywykać, wciąż czując się jak skończony idiota, którego wrzuca się między ogłupiałe psy, zbyt napuszone koguty i stado popiskujących szczurów, nakazując mu na traktowanie bandy sierściuchów równie sprawiedliwie co innych ludzi.
Jak miał niby traktować sprawiedliwie jakiegokolwiek z tych dzikusów, skoro nawet poszczególni ludzie nie byli sobie równi?
Właśnie, odpowiedział sam sobie, wyrywając się z gęstej mgły chwilowego - ciężko mu było przełknąć dumę, ale to jednak nadal było tym właśnie - zaskoczenia. Nie bez powodów żadna siła wyższa nie dała zwierzętom możliwości wypowiadania tego, co ślina im na język naniesie, żeby teraz całość była burzona przez wzgląd na jakieś poczwary.
Jak takie fatalne kretyństwa mają być stabilne umysłowo, skoro nawet gatunkowo nie umieją się doprecyzować?
Newton syknął, zaciskając mocniej palce na szyi kota.
- Nie dociera do ciebie siła sarkazmu, ty zawszony...
Urwał, z ręką uzbrojoną w szczura przyciśniętą do ust Yume. Kompletnie nieznajomy głos przełączył w nim jakąś wajchę, która rozwarła jego palce, nie tylko pozwalając czarnowłosemu na zaczerpnięcie normalnego tchu, ale pozwalając mu - przede wszystkim - odsunąć się na stosowną odległość. Newton w jakiś niezgrabny sposób chyba próbował zareagować automatycznie, ale zamiast - po ludzku, jak normalny facet w jego wieku - wykazać się choć szczątkową zdolnością ingerowania w życie społeczeństwa, poruszył nogą, pechowo uderzając bokiem buta w portfel. Ten szurnął pod mebel wypakowany od góry do dołu makaronami, ale w obecnej sytuacji Montgomery nie był w stanie analizować obu problemów jednocześnie. Skupił się na tym zgoła ważniejszym.
Kobieta.
Sam przygarbiony wpatrywał się kilka ciągnących sekund przed siebie, aż wreszcie kącik ust zadrgał, wyciągając poprzegryzane wargi w clownim uśmiechu.
Bądź miły.
Uprzejmy.
Ideał na nogach.
Panny będą ze szczęścia biegać z krzykiem.
Przekrzywił się, przechylając głowę na bok. Kości karku strzyknęły, gdy gałki oczne szybko prześlizgnęły się na bok, by spojrzeć prosto w niską Azjatkę.
Kobieta faktycznie wydała z siebie coś, co brzmiało jak zduszony okrzyk, uformowany na potrzeby zachowania dobrego wizerunku w „oooh”, a potem wzięła nogi za pas. Mina Newtona zrzedła. Zmarszczył nos i warknął coś pod nosem, bo coś mu podpowiadało, że o ile odhaczył większość warunków, to kobieta powinna biec do niego, nie w przeciwnym kierunku.
- Widziałeś?
Syknął.
- Musiała się ciebie nieźle wystraszyć.
- Odpada - sprostował gładko, wbijając w niego ciemne spojrzenie. - To twoja morda straszy. Takich jak ty...
- Aaa!
- Co? - Już drugi raz w ciągu najbliższych pięciu minut został wytrącony z psychicznej równowagi, Wyprostował się i bogowie mu świadkiem, że plecak na jego ramieniu nigdy nie był tak ciężki. - Co ty odwalasz?
Skrzywił się, widząc ukłon. Kto normalny kłania się innym w sekcji z makaronami? Choć nie. To zdecydowanie nie było jeszcze najgorszym punktem ich spotkania. Zaraz po tym Montgomery miał wątpliwą przyjemność zasmakowania motywu rodem z niszowego dramatu. Ciemne brwi ściągnęły się, brużdżąc czoło, a w oczach pojawiła się jakaś nienazwana zaciętość.
- Przeznaczenie - słowo przerzedziło się cudem przez zaciśnięte kły, gdy przysuwał się o krok do czarnowłosego, rękę opierając o półkę nad jego głową. Prowizoryczna cela. Z takich nigdy nie było ucieczki. Palce ścisnęły mocno metalowy blat, aż pobielały opuszki. - Jest dla słabych ludzi, zwierzaczku. - Gorąco oddechu położyło się na nosie, policzkach i ustach Yume, gdy się nad nim pochylił. Dyskomfort natychmiast nałożył się swoim ciężarem, gniotąc żołądek Newtona w masakrycznie beznamiętny sposób, bo choć był nieporównywalnie większy w konfrontacji z Czarnokrwistym, samo uzmysłowienie sobie, że z własnej woli przekroczył dzielące ich centymetry w gruntowny sposób wzburzyło w nim niechęć do napotkanego dzieciaka. Prawie tak, jakby Yume nieustannie go prowokował, w końcu przełamując mury cierpliwości; wręcz zmuszając go do postąpienia w taki, nie inny sposób. Tak, jakby od samego początku wszystko było jego winą. - A tylko frajerzy potrzebują nędznych wymówek, bo boją się wziąć los w swoje ręce. O wiele bardziej wolą wersję, w której sprawy toczą się własnym rytmem. A teraz, z łaski swojej, stul tę kocią mordę i na klęczkach szukaj mojego
- Przepraszam?
- cholernego portfela, bo w przeciwnym wypadku
- To nie jest miejsce na takie
- chwycę ten kij od szczoty i wsadzę ci go w dupę
- nieprzyjemne
- wbiję tak głęboko, aż wyjdzie ci gardłem
- spotkania i
- i wymiotę go spod tego cholernego
- Proszę pana!
- Do diabła! - Newton odepchnął się od Yume i obrócił przodem do niższego o głowę strażnika. Choć ten posiadał gabaryty potrzebne w zawodzie, bez dwóch zdań lata świetności zostawił przed drugą wojną światową. Przed Newtonem prezentował się raczej jak zmiażdżony dryblas - szeroki, ale o wiele za niski, aby tak zażarcie podskakiwać. Newton przyłożył dłoń do twarzy i ujął grzbiet nosa w dwa palce - środkowy i kciuk - powoli go rozmasowując. Próba uspokojenia się najwidoczniej spełzła na niczym, bo w niekrótkim czasie pomiędzy nim, a ochroniarzem zadrgał zniecierpliwiony warkot wiecznie zachrypniętego głosu.
- Czy te twoje małe, wyłupiaste, wronie patrzałki serio chcą być wgniecione w głąb czaszki?
- Słucham? - Wąsaty mężczyzna zmarszczył brwi. - Proszę pana, jestem tutaj stróżem prawa i...
- Fantastycznie, naprawdę. A ja jestem okradziony, zdemolowany emocjonalnie i jeszcze ty mi się walasz pod nogami. Chyba widzisz, że rozmawiam?
Starszy ochroniarz przybrał mniej przyjazne oblicze.
- Chwila, synku, nie wydaje mi się, żebyśmy byli na „ty”.
- Sam jestem zaskoczony, jak szybko idzie nam budowanie wspólnej relacji.
Mężczyzna zamrugał tak szybko, jakby cicho liczył, że podobne zagranie rozwieje obraz sprzed jego oczu i zamiast faceta o gabarytach przeciętnej meblościanki, dostrzeże jakiegoś małego gówniarza. Gówniarza, do którego to zachowanie w pełni by pasowało. Rozchylał już nawet usta, aby wyprowadzić standardowy tekst: „dość tego, proszę opuścić to miejsce”, ale Newton był szybszy. Podniósł gwałtownie obie dłonie na wysokość swoich ramion, wypuszczając przy tym powietrze przez wciąż zaciśnięte zęby.
- Poniosło mnie, przepraszam.
- To nie zmienia faktu...
- Wiem. Chamstwa nic nie tłumaczy.
- Dokładnie!
- Ale nie mam tego panu za złe.
- Słucham?
- Wezmę portfel i wyjdę. To zamieszanie było niepotrzebne.
Ochroniarz, chyba już kompletnie zbity z pantałyku, wcelował nagle spojrzenie w twarz Yume, na nim skupiając całą swoją atencję.
- Wszystko w porządku, chłopcze?
Czy ci ludzie do reszty powariowali?
Newton zerknął przez ramię - stał teraz do Yume bokiem - na kociaka i zmarszczył nos.
Z kim jak z kim, ale z nim na pewno nie było w porządku.
Powrót do góry Go down
Bezdomny Kot
KRUK / WYRZUTEK

Bezdomny Kot
Liczba postów : 708
Imię i nazwisko : Yume.
Wiek : 16 lat.
Wzrost i waga : 168 cm || 58 kg

Supermarket Empty
PisanieTemat: Re: Supermarket   Supermarket EmptySob Maj 21, 2016 12:59 am

Dopiero kiedy udało mu się wyślizgnąć z bolesnego uścisku, jego skóra zaczęła dawać mu o zrozumienia, ile siły miał Newton. Mimo nieprzyjemnego mrowienia i pulsowania w okolicach karku, Yume usilnie zagłuszał swój własny dyskomfort, przyglądając się z rosnącą radością osobie, która, chcąc czy też nie, zagościła w jego snach już na stałe odciskając piętno w umyśle chłopca. Co prawda mógł zachować dla siebie czcze gadanie o przeznaczeniu, bo, nie oszukujmy się, kto o zdrowych zmysłach uwierzyłby w takie gadki, zwłaszcza komuś, kogo właściwie po raz pierwszy widzi się na oczy, ale Yume nie potrafił utrzymać języka za zębami. Nie, kiedy to, co mówił, było najczystszą prawdą. Przywdziewając maskę spokojnego osobnika, podjął kolejną próbę wytłumaczenia, że przecież takie zjawiska się zdarzają a on w żadnym stopniu nie wyssał sobie tego z palca.
- Ale kiedy to prawda! – rzucił nieco zbuntowanym tonem, celując palcem wprost w Newtona. - Może i jestem słaby.. ale… ale… ale…. – słowa z każdym kolejnym krokiem mężczyzny stawały się coraz słabsze i ciche, a dłoń, która jeszcze sekundę wcześniej zawisła w powietrzu, teraz opadła wzdłuż ciała chłopaka, które w jednej chwili zostało wypompowane z całej odwagi i energii, niczym przebity balonik. Barki instynktownie uniosły się wyżej, co sprawiło wrażenie, że i tak o wiele niższy dzieciak zaczął się kurczyć i kulić pod twardym spojrzeniem mężczyzny. Posłusznie spuścił swoje spojrzenie, nie mogąc wytrzymać jego wzroku, błądząc nim w okolicach klatki piersiowej mężczyzny, zupełnie nie zwracając uwagi na kolejnego aktora, który pojawił się na scenie wyrastając z ziemi jak grzyb po deszczu.
- Ale… – próbował jakoś się obronić, przesuwając lewą stopę do tyłu, jakby szykował się do ucieczki.
- Nie jestem frajerem. – bąknął pod nosem, marszcząc przy tym brwi, jakby to właśnie to było jedną z największych obelg, jaką ktoś go obrzucił. - I oszukujesz, bo tutaj nie ma żadnej miotły. – dodał, próbując zagłuszyć wszystkie ostrzegawcze sygnały i czerwone lampki, które jak jeden mąż zaczęły bić na alarm i nakazywać, żeby odpuścił i odsunął się na bezpieczną odległość. Inne istoty potrafiły być cholernie agresywne, a w akcie wściekłości nie panowały nad swoimi odruchami. Zapomniałeś Yume? Jak to jest, kiedy ktoś się na ciebie gniewa? Oczywiście, że nie zapomniał. Blizny po dzień dzisiejszy paliły jego skórę. Ale z Newtonem było inaczej. Nawet, jak go wyzywał i wręcz namacalnie wyczuwało się jego złość, Yume podskórnie nie odczuwał aż takiej paniki jak przy innych. To pewnie dlatego, że jesteśmy sobie przeznaczeni, skwitował krótko. Spojrzenie uniósł dopiero w chwili, kiedy ciemnowłosy odsunął się nieco od niego, skupiając tym samym swoją uwagę na marnej postury strażniku. Koci dzieciak wykorzystując ten moment, wreszcie wyswobodził się z niewidzialnej klatki i wyimaginowanych łańcuchów i cofnął kawałek, zwiększając tym samym, znowu, nikły dystans pomiędzy nimi. Nie zastanawiając się długo, dopadł do kafelek, do których przyległ i spojrzał pod regał z produktami mącznymi, w poszukiwaniu własności Newtona. Bez większego problemu wsunął dłoń pod półkę i zacisnął palce na portfelu. Kiedy już się podniósł, otrzepał znalezisko z kurzu i brudu, bo najwidoczniej ekipa sprzątająca supermarketu niekoniecznie zaglądała pod regały i już chciał oddać portfel, ale słowa strażnika skierowane bezpośrednio do niego zawiesiły go na ułamki sekund.
- Co? – zapytał inteligentnie, przenosząc swoje spojrzenie na Newtona, któremu przyglądał się przez chwilę, nim ponownie wrócił wzrokiem do strażnika, kręcąc przy tym gwałtownie głową.
- Nic mi nie jest! – dodał uśmiech na usta, co zamiast uspokoić nieznajomego, wprawiło go jedynie w dziwne osłupienie I konsternacje.
- Na pewno? – uniósł jedną brew wysoko, co w dziwny sposób sprawiło, że jego twarz wyglądała teraz karykaturalnie.
- No tak. Pomogłem Newtonowi znaleźć portfel! O! – uniósł znalezisko na taką wysokość, żeby strażnik mógł je dojrzeć.
- No dobrze, ale przed chwilą-
- No bo Newton uparł się, że nie zapłaci mi znaleźnego! Dlatego prowadziliśmy tak ożywioną dyskusję! – rzucił machając przy tym ogonem na boki, co wizualnie miało tylko potwierdzić rozemocjonowanie chłopaka. Strażnik jedna nie kupował bajeczki chłopaka, bo oparł obie dłonie na swoich biodrach, wbijając ostre spojrzenie w Newtona.
- Kazałeś mu kłamać, co? Powinieneś się wstydzić za takie zachowanie. Nie dość, że chamstwo i bezczelność, to jeszcze groźby. Będę zmuszony zgłosić to gdzie trzeba, młodzieńcze. – zapiszczał mężczyzna, najwyraźniej dość uradowany, że przyłapał prawdziwego złoczyńcę na gorącym uczynku.
- O rany! Tupecik! – głos chłopaka zmył momentalnie uśmiech z twarzy strażnika, który spojrzał teraz na Yume nie tyle co zaskoczony, ale nawet nieco wystraszony.
- Ale o czym ty gadasz, chłopcze?
- No na pana głowie. Odkleja się panu z boku. Widzisz to, Newton? Widzisz? – nie myśląc zbyt wiele, złapał wyższego mężczyznę za rękaw i pociągnął go nieco, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Twarz strażnika w tym momencie zrobiła się tak czerwona, że gdyby ustawić go na dziale z burakami, nie można byłoby znaleźć żadnej różnicy.
- Jesteście siebie warci. – warknął strażnik, a jego jedna dłoń automatycznie dotknęła włosów i zaczęła je wygładzać.
- Bo jesteśmy sobie przeznaczeni!
- Żeby to był ostatni raz! Jeszcze raz was przyłapię na rozrabianiu w tym sklepie, a wezwę policję! Zobaczycie! – rzucił oburzony mężczyzna, po czym odwrócił się i odmaszerował, roztaczając dookoła wściekłość. Zapadła wreszcie cisza, a Yume uśmiechnął się do Newtona wręczając mu portfel.
- Należy się znaleźne, ale w sumie wystarczy, jak kupisz mi mleko. Może być czekoladowe!
Wiesz, że ukradłeś mu ten portfel?
Tak, ale też znalazł go i oddał!
- Wiesz, tego wymaga zasada dobrego wychowania. - dodał po chwili, upewniając się, że Newton zrozumiał ile było dobra w jego uczynku oddania portfela.
Bez dowodu.
Jeszcze.
Powrót do góry Go down
Newt
ZŁY WILK

Newt
Liczba postów : 627
Wiek : dwadzieścia siedem lat.
Wzrost i waga : 193 cm na 85 kg.

Supermarket Empty
PisanieTemat: Re: Supermarket   Supermarket EmptyCzw Maj 26, 2016 3:57 am

Strażnik chyba nie wytrzymał napięcia.
- Jesteście siebie warci.
- Bo jesteśmy sobie przeznaczeni! - rzucił Yume.
- Nie, nie jesteśmy - stłumił go Newt.
- Żeby to był ostatni raz!
Czemu jego nikt nie słuchał?
Newton miał ochotę rozłożyć ręce na boki - a na sto procent dotknąłby wtedy obiema dłońmi przeciwległych półek – i wrzasnąć do ochroniarza, że musi brać pod uwagę jego zdanie, a nie słowa jakiegoś podrzędnego sierściucha, który powinien w tym momencie opaść nieruchomo pod jakimś pomostem, z duszą zgarniętą przez kościstą Śmierć. Przeżarty przez psy, brud, pchły. Podrapany, połamany i porwany na strzępy.
A jednak trzyma się całkiem świetnie.
Czyżby? Niezauważalne przy tych wrzaskach.
W głowie pojawił się jednak wewnętrzny głosik. Jeden z tych, które wypiskują ci sopranem różne życiowe porady i choć wiesz, że to idiotyczne, to mimo wszystko do tych rad zaczynasz stosować się automatycznie. Pozwolił więc, żeby to Yume zajął się ujarzmieniem poczerwieniałego staruszka. Oddał mu zresztą sporą przysługę – nie było mowy, aby większość w tym sklepie nie poparła idei Montgomery'ego. Jakakolwiek by ona nie była. Mógł więc łatwo nałgać przysłanej policji, choć - nie oszukujmy się - w obecnej sytuacji nawet nie musiałby sięgać po radykalne środki. Sztukę kłamstwa doszlifowałby innym razem, bo teraz to on był pokrzywdzonym.
- Należy się znaleźne, ale...
Tak. Zdecydowanie był doszczętnie pokrzywdzony. Raz jeszcze wciągnął powoli powietrze. Tlen przecisnął się przez zwarte szczęki, wpływając do gardła, płuc i – w efekcie – do wszystkich komóreczek jego ciała, które drżały z wściekłości, a które nagły „powiew powietrza” miał jakoś ugłaskać.
Na marne.
- Mówił ci już ktoś, że jesteś wkurzający? – rzucił wreszcie, wykrztuszając słowa.
Szarpnięciem wyrwał mu swoją własność. Nie ukrywał nawet, że tak krótki kontakt z Dawcą był dla niego czymś przekraczającym pojęcie dobrego smaku. Mina broniła się sama. Brakowało tu tylko garści włosów pływających w rozmiękłym gównie na talerzu ustawionym przed jego nosem – efekt zapewne byłby dokładnie ten sam i takie samo skrzywienie wpłynęłoby na poobgryzane wargi mężczyzny, choć w obecnej sytuacji zaczynał tracić nadzieję, że sygnały, które każdy normalny człowiek zrozumiałby bez powtarzania, do Yume dotrą przynajmniej w formie muśnięcia.
Niewykluczone, że nie miał odruchów samozachowawczych. To wyjaśniałoby jego parcie na szkło, gdy to pękało z każdym następnym krokiem. Nie rozumiał, że jeszcze kilka następnych podejść, a pęknie i strąci go na samo dno?
- Wynoś się, zanim przysporzysz mi większych problemów – syknął, wtykając portfel na swoje miejsce. Ruszył do wyjścia jeszcze zanim przypomniał sobie, że nieszczęsna niewiasta w opałach z pewnością czekała, aż pomoże jej zbierać arbuzy.
Awokado.
Kapusty.

---------------------------------

Zaczynało zmierzchać, gdy przekraczał wyjątkowo ciasny o tej porze dnia róg ulic. Choć do supermarketu wybrał się po jedzenie, zakupy odhaczył prędko i bezceremonialnie w małym sklepiku upchniętym między bankiem o „wyjątkowo korzystnej lokacie!” i jakąś starą kamienicą. Siatka szeleściła obijając się o nogi, a zakupione płatki śniadaniowe wydawały dźwięk przypominający chrupanie.
Prawie nie usłyszał jej głosu.
- … EWTON!
A był szczególnie donośny jak na kogoś o tak drobnej sylwetce. Przystanął raptownie, zerkając za siebie. Przeciskała się między przechodniami z wysoko uniesioną dłonią – zdecydowanie po to, aby nie ominął jej zaskoczonym spojrzeniem. Kogo, jak kogo, ale jej nie chciał tutaj spotykać. Przynajmniej do czasu, aż nie wypędziłby wszystkich wilków z nocnych majaków. Ostatnie promienie słońca odbijały się od srebrnej bransoletki opinającej jej wyjątkowo chudy nadgarstek – pod jakimś względem to zwyczajnie raziło. To, i fakt, że mimo swojej budowy dopadła do niego jak prawdziwa lwica.
- Newton! Krzyczę od dwóch ulic!
- Nie... – Urwał, przyglądając się jej z góry. Nie mógł znieść, że tak obcesowo i zuchwale chwyciła go za ramię i przylgnęła do niego krągłym biustem. - Nie słyszałem.
- Oczywiście, że nie! - mruknęła zrezygnowana, marszcząc nieco ciemne brwi. - Za często chodzisz z głową w chmurach.
- Wybacz.
- Cóż, nic na to nie poradzę. Ale – cofnęła się gwałtownie – mógłbyś chociaż udawać, że się cieszysz na mój widok. Jestem w końcu jej siostrą.
Skrzywił się, ale ostatecznie potwierdził jej wersję wydarzeń. Była kobietą. Nie wygrałby z jej zasadami.
- Powiedzmy, że ci wierzę. - Wzięła się pod boki. - Ale i tak do ciebie szłam. Mam sprawę. Pamiętasz, jak... - Odchrząknęła nagle. - Pamiętasz tamtą sytuację przy fontannie?
Ciężko było o niej zapomnieć.
Limo pod okiem nie schodziło mu przez tygodnie.
- Kojarzę.
- Dałam ci wtedy to nazwisko i numer.
- Mam je.
- Świetnie! - Uderzyła w dłonie jak mała dziewczynka. - Możesz mi je przekazać? Są mi szalenie potrzebne, a nie mam notatnika. Wiesz, jak jest.
- Co się z nim stało tym razem?
- Tym razem nieodwracalnie spłonął. Zresztą, co za różnica? Masz przy sobie?
Wsunął rękę – na której nadal wisiała reklamówka z logo sklepu – za siebie i wyjął portfel. Dopiero, gdy go otworzył, mina mu zrzedła.
- Co jest? - Kobieta uniosła lekko brwi. - Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha.
- Dowód...
- No. - Odchrząknęła. - Jesteś blady jak kartka papieru na którą ktoś chlusnął atramentem – to te brwi, rozumiesz – chyba zesztywniałeś, bo ramiona ci się uniosły, a poza tym nie jesteśmy na żadnym komisariacie, żebyś oczekiwał ode mnie dowodów w spraw-
Kiwnął głową, wydobywając z siebie pomruk niezadowolenia. Kobieta otworzyła nieco szerzej oczy, ale urwała poprzedni wątek.
- O co ci chodzi?
- Gwizdnął mi dowód osobisty.
- A kto by chciał tę szkaradną mordę na kawałku plastiku? - prychnęła, ale błyskawicznie spoważniała, dochodząc do wniosku, że jej rozmówca nie blefuje. - To ma jakiś związek z twoimi zakupami w najgorszym sklepie świata?
Podniósł dłoń i przesunął nią po policzku.
- Między innymi. Znalazłem tam... kota.
Jej usta poruszyły się na kształt słowa „kot”. Wypowiadała je trochę tak, jakby było zagranicznym określeniem, nie do końca przez nią rozumianym. W obecnej sytuacji wcale jej się nie dziwił – był niemal tak samo wybity z rytmu, co kompletnie niewtajemniczona Lia.
- Nie takiego normalnego sierściucha, tylko...
Widząc jego minę, przybyła z odsieczą.
- Czarnokrwistego? – podsunęła natychmiast.
- Właśnie. Gwizdnął mi portfel. – Gdy zerknęła na trzymany przez niego przedmiot, przymrużył nieco powieki. - Odzyskałem go, skoro o tym mowa. Ale najwidoczniej nie wszystko, co było w środku.
- Pieniądze też ukradł? Można to zgłosić, Newt! Twoje szalone bogactwo jest w niebezpieczeństwie!
- Ładna ironia, ale nie. Pieniądze są, płaciłem gotówką w sklepie. Gwizdnął mi tylko dowód i...
- I miał takie wielkie żółte oczy, czarne włosy i kocie uszka?
Spojrzał na nią, ściągając brwi. Jasnowidzka. Oczywiście, wiedział, że bywała wiedźmą. Nie przyszło mu jednak nigdy do głowy, że to stwierdzenie miało w sobie tyle prawdy. Przez moment wahał się nawet przed wypowiedzeniem słów, które nieprzerwanie mrowiły go w dolną wargę – finalnie zrezygnował jednak z sarkastycznej wstawki. Chcąc nie chcąc – w niej nie mógł mieć wroga. Wypuścił więc powietrze, formułując je w przeciągłe westchnięcie rozdrażnienia.
- Też ci buchnął dokumenty, Lia?
Kobieta zaśmiała się pod nosem, a on starał się nie dać po sobie poznać, że poczuł się urażony – to też nie pierwszy raz, gdy siostra Scarlet wjechała na wyjątkowo pobrużdżone tory i nie zwolniła jazdy nawet wtedy (a może zwłaszcza wtedy), kiedy pokazywał jej swoje niezadowolenie. Bujne kosmyki rozsypały się po  jej ramieniu, gdy przechyliła głowę na bok, nakierowując spojrzenie Montgomey'ego na jeden ze bankomatów.
- Nie, nie buchnął – powiedziała, robiąc pierwszy krok ku wystającemu ogonowi. - Ale nie pomyślałeś, że przez cały czas chciał ci go oddać?
Fakt. Czegoś tak pokracznego nie byłby w stanie wymyślić. Nie oczekiwał od Lii gwiazdek z nieba i informacji wyciągniętych spod nosa samego prezydenta Stanów Zjednoczonych, ale to co robiła teraz – z taką... cholerna... swobodą... - przyprawiało go o ciarki na ciele. Nie oponował (prawdopodobnie dlatego, że to pierwszy raz, gdy Liana zbliżyła się do jakiegoś Dawcy na jego oczach). Pozostał na swoim miejscu, z lekko rozchylonymi ustami, które zatrzasnął dopiero w momencie, w którym kobieta wypięła się do niego, pokazując mu, gdzie jego miejsce. Oparła się dłońmi o uda i wpatrywała wielkimi oczami w bankomat.
- Cześć – zwróciła się do bankomatu. Newton nie mógł zrozumieć, po co ściszała głos, skoro wokół było wystarczająco gwarno, żeby mowa na „normalnych falach” była zakłócana. - Słyszałam, że odzyskałeś zgubę mojego szwagra? Mogę mu ją przekazać, jak chcesz. Nie musisz się bać. W końcu to nie twoja wina, że stale zawierusza gdzieś ważne rzeczy, racja?
Powrót do góry Go down
Bezdomny Kot
KRUK / WYRZUTEK

Bezdomny Kot
Liczba postów : 708
Imię i nazwisko : Yume.
Wiek : 16 lat.
Wzrost i waga : 168 cm || 58 kg

Supermarket Empty
PisanieTemat: Re: Supermarket   Supermarket EmptyCzw Maj 26, 2016 3:55 pm

Zapał, jaki towarzyszył Yume jeszcze parę chwil temu, został zgaszony tak szybko, jak rzucony niedopałek na ziemi, który zginął pod ciężkim butem. To raczej było zrozumiałe, że Newton nie będzie podzielał jego entuzjazmu. Raczej nikt o zdrowych zmysłach na wiadomość od nieznajomego dzieciaka „hej! Jesteśmy sobie przeznaczeni, zostańmy przyjaciółmi” momentalnie nie zacznie pałać sympatią do takiego osobnika. A mimo to Yume nie dopuszczał do siebie innej ewentualności. Wiedział… nie, poprawka, czuł wewnętrzne, że tak powinno być, dlatego też reakcje mężczyzny były dla niego cholernie niezrozumiałe.
- W sumie…. W sumie Vulk często mi to powtarza. – odpowiedział robiąc krok za Newtonem, ale w jednej chwili zatrzymał się, kiedy usłyszał ostrzejszy ton mężczyzny, a z jego dłoni został wyrwany trzymany parę chwil wcześniej portfel. Yume położył uszy po sobie i spojrzał w dół, czując dziwny ciężar atmosfery, jaka zapanowała dookoła nich.
- Nie chciałem. – powiedział po chwili milczenia. Naprawdę, ze wszystkich rzeczy, przysporzenie kłopotów Newtonowi było ostatnią rzeczą, jakiej chciał. Ale mężczyzna już go nie słuchał. - New—poczekaj! Newton! – krzyknął za nim i ruszył biegiem, gdy ten zniknął za zakrętem jednej z alejek ze słodyczami. Ale po ciemnowłosym nie było już ani śladu. Chłopak westchnął ciężko i spojrzał na wciąż trzymany dowód tożsamości.
- Zapomniałem mu oddać… – powiedział cicho i odwrócił mały plastik na drugą stronę. I wtedy go oświeciło. Uszy postawiły się w sztorc, a ogon mimowolnie poruszył się na boki, wyrażając tym samym jego zadowolenie. Adres. Na dowodzie był napisany jego adres. Zmywając z twarzy resztki smutku, zerwał się do biegu, doskonale wiedząc co musi teraz zrobić.
[* * *]

- Poproszę bananowo-czekoladową! I…I… ta różowa to z czym jest? – zapytał chłopak, nachylając się i spoglądając przez szybkę. Sprzedawczyni przekręciła głową i wskazała palcem przyodzianym w specjalną rękawiczkę.
- Ta? Z malinami. – odpowiedziała słodziutkim głosem nastolatki, która dorabia sobie w wolnych chwilach, by mieć małe oszczędności na drobne wydatki.
- Malinowa! To malinową też poproszę! – powiedział Czarnokrwisty z wypiekami na policzkach.
- Oczywiście. Zapakować?

[* * *]

Nacisnął na przycisk dzwonka chyba ze sto dwadzieścia razy, ale odpowiedziała mu głucha cisza. Albo Newton był w domu i nie zamierzał mu otworzyć, albo rzeczywiście mieszkanie stało w ty momencie zupełnie puste. Ale chłopak nie zamierzał tak łatwo się poddać.
- Newton? Neeewtooooon! – krzyknął, przyciskając puchate ucho do drewnianych drwi, próbując wyłapać zza nich jakikolwiek dźwięk, szurnięcie, cokolwiek. Głucha cisza. Zmarszczył delikatnie brwi i wyprostował się przyciskając kciuk do brody i potarł ją delikatnie, zastanawiając się. Chyba rzeczywiście go nie było. Najlepiej będzie, jak poczeka tutaj na jego powrót. Odwrócił się na pięcie i przeszedł parę metrów, by usiąść na skraju schodów i spuścił nogi na dół, wpatrując się w ludzi przecinających ulicę.
- Neewtoon, wróć już. – mruknął do siebie I spojrzał na plastic wciąż trzymany w dłoni. Jego kąciki ust uniosły się do góry, kiedy raptownie parsknął śmiechem. Newton na zdjęciu wyglądało najmniej dziwnie, jakby aktualnie, podczas pstrykania zdjęcia, ktoś usiadł na jego stopie i  mężczyzna nie zdążyłby zmazać wyrazu „zaraz ci wpierdolę” z twarzy. Mimo wszystko wyglądał tak samo, jak w jego śnie. Kropka w kropkę. To naprawdę musiało coś oznaczać. Nieznajomi nie śnią się innym ot tak, bez powodu. Wprawiony w dobry humor Yume zaczął kiwać się na boki, mrucząc pod nosem jakąś egotyczną melodię, którą zasłyszał w radio jakiś czas temu, a która skutecznie zainfekowała jego umysł. W pewnej chwili stwierdził, że czekając na Newtona, może minąć naprawdę dużo czasu i nie warto czekać o suchym pysku. Zerwał się z chłodnych schodów, zeskoczył ze schodków i ruszył pospiesznym krokiem w jedną z alejek, gdzie, ja mu się oczywiście wydawało, idąc tutaj mignął mu przed oczami jakiś kiosk. I się nie pomylił.
Bez większych problemów zakupił mały kartonik z sokiem pomarańczowym. Wbił w srebrne kółko rurkę, i siorbiąc w najlepsze ruszył  powrotem pod drzwi Newtona. Ale przecinając rozwidlenie, zatrzymał się gwałtownie, kiedy do jego uszu dotarło „NEWTON!”. Odwrócił się szukając źródła głosu, na którego poszukiwania zresztą nie musiał spędzić zbyt wiele czasu. Ale jego właścicielka nie interesowała go zbytnio. Złote ślepia były wbite w szczupłą sylwetkę mężczyzny. Ogon automatycznie uniósł się do góry, co w jego kociej mowie oznaczało tylko radość.
- Newton. – powiedział do siebie I z błyszczącymi oczami pomknął w jego stronę. W tym samym czasie, co kobieta, o której przez krótką chwilę zdążył zapomnieć. I tylko japońscy bogowie wiedzą, dlaczego w ostatniej chwili chłopak postanowił ukryć się za jednym z bankomatów, speszony obecnością nieznajomej. Usiadł na tyłku i wcisnął się plecami w metalowy przedmiot, przyciskając kolana do swojej klatki piersiowej, wpatrując się przed siebie i nasłuchując.
Idź już sobie. No idź, usilnie ponaglał kobietę w swoich myślach, nie do końca rozumiejąc w tym momencie swojej własnej natury.  
Końcówka ogona drgnęła lekko, kiedy usłyszał kroki zbliżające się w jego stronę. Ale do ostatniej chwili nie sądził, że z taką łatwością zostanie przyuważony. Gdy padły pierwsze słowa, powoli wychylił głowę zza bankomatu z przylgniętymi uszami do czaszki, padając teren czy bezpiecznie jest wyściubić nos z, pozornie bezpiecznej, kryjówki. Spojrzał na twarz kobiety i powoli, z wyczuwalną i wręcz namacalną niepewnością pokiwał głową.
Jaka ona miłaaaa, przemknęło mu przez głowę a na jego twarzy pojawił się krwisty rumieniec i jaka ładna!
W końcu podniósł się z ziemi i stanął naprzeciwko nieznajomej, ale wciąż ściskał w dłoni dowód osobisty należący do Newtona. Zerknął ponad jej ramie na mężczyznę i na powrót powrócił spojrzeniem do kobiety, wreszcie wyciągając przed siebie plastik i wręczając go kobiecie.
- Chciałem oddać i… – spojrzał na plastikową reklamówkę, która swobodnie była przewieszona przez jego nadgarstek. Raptownie wydał z siebie ciche „A!”, kiedy przypomniał sobie o czymś ważnym. Zgiął się w pół przed kobietą i z pełną kulturą przedstawił się.
- Jestem Yume Ataru Tsukihime! Miło mi panią poznać! – po dokładnym przedstawieniu, wyprostował się I podszedł do mężczyzny, choć wciąż zachowywał odpowiednią odległość. Tak na wszelki wypadek.
- I mam dla ciebie… czekaj… – chciał sięgnąć do reklamówki, ale przez wciąż trzymany kartonik w drugiej dłoni, musiał najpierw odstawić go na ziemie a dopiero po chwili otworzył reklamówkę i wyciągnął z niej mały, słodki kartonik koloru różowego, przyozdobiony w królicze mordki z kolorowym napisem „Cukiernia Maid Cafe”.
- Kupiłem Ci babeczki. Bananowo-czekoladową I malinową! Malinową! Maliny są super! Lubisz? Ja uwielbiam! – powiedział radośnie i poruszył ogonem na boki w zadowoleniu. Zrobił krok w stronę Newtona i wręcz siłą wcisnął mu pudełko do rąk, ale momentalnie odskoczył do tyłu i spojrzał w bok.
- To za przysporzenie kłopotów. – dodał cicho. - Ale nie mam nic dla pani! – dodał gwałtownie spoglądając na kobietę. - Ale.. ale mam gdzieś w plecaku batona, jak pani lubi. Ewentualnie mogę iść po jeszcze jedną babeczkę i— – spojrzał w dół zauważywszy, że gdy odskakiwał do tyłu szturchnął nogą kartonik z sokiem przewracając go na ziemię i teraz przez rurkę ciurkiem uciekała pomarańczowa słodycz.
- Och. – mruknął kładąc uszy po sobie. I tyle z soku, a kieszonkowego coraz mniej.
Powrót do góry Go down
Newt
ZŁY WILK

Newt
Liczba postów : 627
Wiek : dwadzieścia siedem lat.
Wzrost i waga : 193 cm na 85 kg.

Supermarket Empty
PisanieTemat: Re: Supermarket   Supermarket EmptyPią Maj 27, 2016 3:20 am

Zdążył co najwyżej schować dowód na swoje miejsce. Później wszystkie wydarzenia zlały się w jedno, nie pozwalając Newtonowi na odpowiednie szybkie reakcje.
Zamrugał.
- Ja uwielbiam!
- I nikt cię o to nie pytał.
Słowa, które zakończył nagłym „auh”, kiedy szczupła dłoń kobiety z rozmachu uderzyła go w ramię. Bark podskoczył o milimetr ku górze, w opóźnionym motywie samoobrony, choć niezaprzeczalnie nie było to tak bolesne. Raczej nagłe.
- Przestań – burknęła brunetka, zgarniając ciemne włosy za ucho. Uśmiechnęła się wtedy do Yume, ukazując przy tym pełen komplet równych, drobnych ząbków. - Yume wydaje się bardzo miły. Nic nie mówiłeś, że masz przyjaciela. Znacie się z pracy?
Dłoń mężczyzny wsunęła się na oszpecony bliznami policzek; nie potrzebował żadnych diagnoz wymamrotanych pod wąsami siedemdziesięcioletniego lekarzyny, by postawić sobie słuszną opinię – aktualny stan był na kompletnym pograniczu i tylko Bóg raczy wiedzieć, jakim cudem wytrzymywał w tym agonalnym stadium tak długo. To zresztą pierwszy raz, gdy spędził tak dużo czasu z jakimś Dawcą. Nawet w myślach to określenie brzmiało wystarczająco obraźliwie, by użyć tego w ramach przekleństwa. Nie dało się nie zauważyć, że z chwili na chwilę coraz mniej wie, co powinien zrobić. A jednak na słowa Liany wypuścił tylko powietrze przez nos, zbierając w sobie resztki spokoju.
- Nie. Powiedziałem już, że się mnie uczepił.
- Uczepił? - powtórzyła w ślad za nim, nie zdejmując spojrzenia z Czarnokrwistego. - Ale wygląda, jakbyście się dogadywali.
Strzał w kolano, co, Newt?
Zdecydowanie. Z młota. Z rozmachu. Sam byłby w stanie przysiąc przed szeregiem japońskich bóstw, że w tle usłyszał trzask pękającej rzepki. Choć było to tylko „wewnętrzne przeświadczenie”, nogi faktycznie wypełniły się watą. Nie miał pewności, czy było to spowodowane wyczerpaniem i świadomością, że jakkolwiek nie byłby chamem, wciąż nie udało mu się spławić nadpobudliwego kociaka – czymkolwiek to jednak nie było, zaczynał tracić horyzont z pola widzenia.
Tłum wściekłość, psie.
To nie pora na dewastacje.
Fakt. Nie było sensu strzępić sobie nerwów. Nic go z nim nie łączyło.
A jednak trzymasz te cholerne babeczki.
Zmarszczył brwi, spuszczając wzrok na pudełko leżące na otwartej, lewej dłoni. Wpatrywał się przez dłuższą chwilę w napis cukierni, najwidoczniej nie zawierzając nawet jemu.
I przez to się nie zorientował, kiedy Liana wchłonęła się w rozmowę z ich nowym towarzyszem od razu oferując mu pełen pakiet własnych usług.
- Może cię gdzieś podwieźć? Zaparkowałam dwie przecznice dalej. Bo – tu spiorunowała szwagra niemal morderczym wzrokiem harpii – ktoś tutaj mnie nie słyszał i musiałam za nim biec przez pół Kogarashi.
Newton zacisnął wargi.
Ruch zwykle nie był tak tragiczny, ale Liana i tak potrafiła zafundować pasażerom przynajmniej jeden solidny zawał na trasie dom-sklep z naprzeciwka. On sam pamiętał moment, w którym omal nie zwymiotował organów wewnętrznych, a gdy tylko samochód stanął – czy raczej wbił się w niewidzialną ścianę – wypadł z niego i całował glebę tak długo, aż ta przestała mu falować, jakby była wzburzonym morzem.
Pełnym rekinów.
Liana, mimo urody zwalającej z nóg niejednego silnego mężczyznę, była zwyczajnie zbyt ładna, choć nie ulegało wątpliwościom, że są osoby odporne na jej wdzięki.
Jak Newton.
Tym niemniej – była rekinem. A Yume, ze swoją uroczą buźką i oczami pełnymi uwielbienia, był dla niej idealną zdobyczą.
I? Żal ci go?
Ściągnął mocno brwi, marszcząc czoło. Niespecjalnie. Choć nie ukrywając – Liany nie życzyłby najgorszemu wrogowi. Być może dlatego złapał kobietę za bark i odsunął nagle od czarnowłosego. Czas znów śmignął właściwym rytmem. Gwałtowny gest wywołał u niej nagłe oburzenie. Wydobyła z głębi siebie mroźne „oh!” i zerknęła na Montgomery'ego ciemnymi oczami.
- Co jest?
- Nie przesadzasz z tą poufałością? – Nie był w stanie pohamować rozdrażnienia. Bez wątpienia, gdyby nie resztki samozaparcia, splunąłby jej tymi słowami w twarz. Liana najwidoczniej doskonale o tym wiedziała, bo wyszarpnęła ramię z jego uścisku i skrzyżowała dłonie pod biustem.
- To jeszcze dziecko. Poza tym robi się ciemno. Ktoś musi go odprowadzić do domu.
Wyrośnięty jak na „dziecko”. Zdaniem Newtona, powinni zostawić go już teraz. Nim złoży jaja i nie będzie odwrotu. Zdaniem Liany – i jej matczynego kodeksu – należało chwycić Yume za dłoń i zaprowadzić pod drzwi jego mieszkania. Najlepiej zresztą wejść tuż za nim, uspokoić jego rodziców, ciotki, psy, sąsiadów i resztę dzielnicy, położyć małego spać, pocałować w czółko i poczekać aż zaśnie, cały czas opowiadając mu wymyślone na poczekaniu bajeczki.
-  I jeszcze kupił ci słodycze. Nie zaprosisz nas nawet do środka? To wygląda na bardzo dobrą cukiernię, a ja uwielbiam słodycze.
- Och.
- Och? - powtórzyła Lia, oglądając się na czarnowłosego. Jej malinowe usta ułożyły się w małe „o”, kiedy wzrok padł na ulatujący sok. - Co za szkoda. To twój ulubiony?
Newton zmrużył ślepia idealnie w chwili, w której Liana kucnęła, przytrzymując tył ołówkowej spódniczki. Chwyciła zaraz w szczupłe palce kartonik i podniosła go, przy okazji dźwigając się do pionu.
- Prawie pusty. Ale to nic. Widzę, że Newton kupił sok. Och, i herbatę. Przecież ty nie znosisz herbaty.
Zmrużył ślepia jeszcze mocniej.
- Ponoć było ci spieszno.
- Trochę. Ale nie zaszkodzi wpaść do mojego ulubionego szwagra.
Chryste. Byłego szwagra.
- Chodź, Yume. Chodź, chodź. Chociaż na chwilkę. Ja jestem Liana. Żadna pani! - Przygarnęła chłopca do siebie wątłym ramieniem, pochylając się odrobinę nad jego uchem. - Nie mam jeszcze dwudziestu pięciu lat, wiesz? - Ściszyła ton głosu. - Ale ty pewnie masz trochę mniej?
- Lia – warknął Montgomery, prostując kobietę.
- No co? - prychnęła, przewracając oczami. - Tylko pytam. Przecież nie musi mi odpowiadać.

z/t x2?
probably
Powrót do góry Go down
Sponsored content


Supermarket Empty
PisanieTemat: Re: Supermarket   Supermarket Empty

Powrót do góry Go down
 
Supermarket
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Lucid Dream :: xx :: ➜ Centrum :: Pasaż handlowy-
Skocz do: