|
| | Autor | Wiadomość |
---|
Gość Gość
| Temat: Mieszkanie nr 211 Pon Paź 17, 2016 11:22 pm | |
| - Dwupoziomowe mieszkanie nr 211:
Tego typu okazja jak znalezienie tego dwupoziomowego mieszkania pośród masy japońskich klitek, które nie oszukujmy — nijak nie zadowoliłoby wygodnickiego Kanadyjczyka — trafiło mu się niczym ślepej kurze ziarnko, dokładnie cztery lata temu. Zgarnięcie go za całkiem znośną jak grubość portfela starszych cenę gwarantowało mu wystarczającą przestrzeń. Mieszkanie nie wyróżnia się niczym „kanadyjskim”, gdyż wystrój pozostał niezmieniony, czyli japoński w pełni tego słowa znaczeniu. Genkan i doskonałe wręcz wypełnienie przestrzeni mieszkalnej. Na pierwszym poziomie na otwartym planie znajduje się całkiem duża jak na japońskie standardy kuchnia z dwoma miejscami do siedzenia z niewielkim, drewnianym stołem, jakby na wzór mini-jadalni. Jedyną częścią salonową pozostaje wygodna sofa i zgrabna ława kawowa z miejscem na jakieś głupoty na swej dolnej przestrzeni. Nie można również zapomnieć o niewielkiej łazience — otwarta przestrzeń i obecność schodów wymaga pewnych poświęceń. Na drugim poziomie znajduje się część sypialna i jedynym co tak na dobrą sprawę zostało tam zmienione po wprowadzeniu się Yatesa, to wymiana japońskiego futona na łóżko w stylu zachodnim. Wbudowane, przesuwane, a zarazem głębokie szafy oraz miejsce na biurko pełni całość jej wyposażenia.
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Mieszkanie nr 211 Sro Paź 19, 2016 1:14 am | |
| Alosza w Kagorashi przebywał od dwóch miesięcy. Pierwsze dwa tygodnie w tym specyficznym kraju ciężyły na nim, jak worek ziemniaków rzucony na plecy. Czuł się jak w prywatnym piekle. Był samotny jak palec, a słabo znajomość języka, którego zaczął się uczyć parę miesięcy przed samym wyjazdem i rosyjskie akcentowanie słów było jego wrogiem publicznym numer jeden. Komunikacja leżała i kwiczała, a on bezradnie załamywał ręce. Tęsknił za wodą, smrodem chloru i przede wszystkim chłodnym, rosyjskim powietrzem, który przenikał do kości i napawał go dreszczami. Żałował, że nie mógł zabrać ze sobą swoich trzech kotów, które niechętnie zostawił pod opieką sąsiadki-alkoholiczki. Codziennie modlił się o ich zdrowie i gapił się na ich zdjęcia w telefonie. Raz czy dwa próbował nawiązać z nimi kontakt przez skype'a, ale zgodnie prychnęły, odwróciły się do niego swoimi zgrabnymi tyłkami i poszły żreć. W zasadzie nic w tym dziwnego. Zostawił ich na pastwę okrutnego i złego świata. Ktoś mógłby w końcu wynaleźć ten pieprzony teleport, ale na nic takiego się nie zanosiło. Sama Japonia, choć niewątpliwie piękna na swój sposób, nigdy nie znalazła się w kręgu zainteresowań pływaka. Marzyła mu się podróż do Norwegii, do Francji, do Grecji i do Chin, ale nigdy do tej pieprzonej Japonii. Sama historia i przede wszystkim kultura japończyków była mu obca, a nawet obojętna, co sprawiało, że zdarzało mu się popełniać gafy w swoim prostackim – jak twierdził ten burak z wycelowaną fryzurką – zachowaniu, co było dość krytyczne przyjmowane przez takie - bądź co bądź - zamknięte i przede wszystkim ostrożne w kontach z obcymi społeczeństwo. Pocieszała go myśl, że przynajmniej kotowatych Czarnokrwistych mieli tu pod dostatkiem. Wstał o punktualnie o równej szóstej. Ubrał się w stary dres i poszedł pobiegać, nie zapominając o swoim stałym wyposażeniu w postaci komórki, okularów przeciwsłonecznych i słuchawek. Wybrawszy z playlisty jedną ze swoich ulubionych piosenek, naciągnął je na uszy. Nucąc, pokonał truchtem metr za metrem, które w efekcie przekształcały się w kilometry. Zapowiadał się ładny dzień. Promienie młodego słońca łaskotały go w policzek i raziły w oczy, więc nasunął na oczy okulary. W powietrzu nie unosiła się ani wilgoć, ani duchota. W nocy lało jak z cebra, więc powietrze było czyste, rześkie, pachniało deszczem. Poranną trasę przebiegł swoim stałym tempem. Zajęło mu to dokładnie trzydzieści minut i pięć sekund. Ignorując windę, skorzystał z usług schodów. Zatrzymał się dokładnie na piątym piętrze. Wyciągnął klucze z kieszeni, otwierając znajome drzwi. Wybór mieszkania dla Aloszy był istną katorgą. Sama wizja zamieszkania w małej przestrzeni nie napawała go entuzjazmem, a lokale do wynajmu właśnie takie były – małe, klaustrofobiczne, urządzone w japońskim stylu. Zamiast łóżka w stylu europejskim kazano mu spać na niewygodnym materacu, a przez cienkie jak papier ściany słyszał wszystkie kłótnie sąsiadów. Czuł się jak w klatce. Mało spał, nie mogąc zmrużyć oko. Po drugiej nieprzespanej nocy z rzędu szczęście się do niego uśmiechnęło. Gdy serwował po twitterze w poszukiwaniu nowych, miejskich atrakcji w charakterze kotowatych, jego uwaga została przykuta przez profil w całości skupiający się na postaci pewnej lokalnej „gwiazdy”. Miał na imię Shane’a i szybko wpadł Rosjaninowi w oko. Spakował swoje życie do dwóch sportowych toreb, by włamać się pod nieobecność właściciela do ładnego mieszkanka z europejskim akcentami. Jego uwagę rzecz jasna natychmiast przykuło sporych rozmiarów łóżko. Rozsiadał się na nim wygodnie, jedząc chipsy, słuchając muzyki i błądząc pod ciemnych stronach Internetu jednocześnie. W przerwie na lenistwo przyrządził kurczaka na ostro, by wkupić się w łaski swojego nowego, nieświadomego i narcystycznego współlokatora. Przełamanie pierwszych lodów było niezwykle ciężkie, lecz zakończyło się pełnym sukcesem. Rosjanin w końcu umiał wykorzystać swój pełen dramaturgii urok osobisty. Ściągnął ze siebie ciuchy, rozrzucając ją na całą długość skromnej łazienki i wlazł pod prysznic. Chłodna woda przegoniła resztki senności i oblepiający go pot, który znikał w odpływie. Wytarł się i przeczesał palcami wilgotne włosy. Umył zęby, traktując ciało antyparspirantem. Cisza i spokój była w tej chwili zbawienna, w choć w tylnej kieszeni spodni nadal huczał rock w najczystszej postaci, bo nie wyłączył odtwarzacza. Potruchtał na golasa do sypialni. Rozsunął drzwi szafy i wygrzebał z niej ubrania. Naciągnął na tyłek bieliznę i spodnie w panterkę, zerkając kątem na lwiątko. Spało głęboko, o czym świadczyło pochrapywanie w poduszkę i ogon wędrujący mimowolnie od jednej strony łóżka do drugiej. Jak spał i nie otwierał gęby był kwintesencją uroku. Rosjanina zawsze ten widok rozczulał, choć do samego Shane’a nie czuł nic. Pociągały go w nim tylko te kocie geny i europejskie łóżko, bo sam w sobie był jedną z największych paskud, jakie chodziły po globie. Znawca trendów mody od siedmiu boleści, który otwarcie szydził z gustu wszystkich dookoła, jakby sam wszystkie rozumy postradał. Alosza skompletował garderobę i ruszył do kuchni. Zrobił dwie wersje śniadania. Jedną dla tego bogatego gnojka, który nie wyobrażał sobie początku, środka i koniec dnia bez mięsa i drugą dla siebie - pożywną sałatkę z jogurtem greckim. Zanim czajnik zagwizdał, dając mu do zrozumienia, że woda się zagotowało, wbiegł po schodach na górę i wrócił do pokoju. Wskoczył na dwuosobowe łóżko, łapiąc swojego współlokatora za żyjący własnym życiem ogon. Aż za dobrze wiedział, że ten osobnik płci narcystycznej tego nienawidził. Pewnie zaraz znów go podrapie lub zrobi gorsze świństwo. Narwaniec. — Wstawaj, leniu — wydarł się, drapiąc go za uchem. Włosy miał wyjątkowo miękkie, jakby w strukturze kociej sierści. Rajsky czasem miał wrażenie, że głaszcze jednego ze swoich uroczych, mruczących stworzonek. Ten dupek robił to stosunkowo rzadko, choć z takim pomrukami wyglądał najkorzystniej. — Rusz te swoje leniwe dupsko. Mam ci przypomnieć, kto kibluje i komu się nie upiecze, jak nie pojawi się na dzisiejszym sprawdzianie? — zapytał iście złośliwie, wykrzywiając zęby w takim samym uśmiechu. Pochylił się nad twarzą lwiątka. Kaptur z kocimi uszami spadł mu z głowy i kosmyki długiej grzywki połaskotały współlokatora w lewy policzek. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Mieszkanie nr 211 Wto Lis 01, 2016 4:41 am | |
| Gdyby tylko Shane nie był tak zapatrzony w czubek własnego nosa czy zajęty relacjonowaniem swojego życia na platformach społecznościowych, chwaląc się własnym dobrobytem i raczył zainteresować się trochę denerwującym Rosjaninem, który z dnia na dzień zwalił mu się nie tylko do mieszkania, ale i do łóżka, to zapewne mógłby dostrzec pewnie podobieństwa między nimi. W przypadku Kanadyjczyka te zostały mocno zatarte, gdyż zdążył się już zasymilować i przyzwyczaić do egzystencji na terenie Kraju Kwitnącej Wiśni. Nie spoglądał zatem na Rajsky’ego jako osobę, która doświadczała czegoś bardzo zbliżonego. Różnica między nimi była jednak znacząca, szczególnie w kwestii znajomości i posługiwaniu się językiem japońskim — kiedy to współlokator Yatesa potrafił co najwyżej nieskładnie i niekiedy niezrozumiale formułować zdania, miejscami nawet dukając słowa niczym niepewne siebie dziecko, to Kanadyjczyk znajdował się w o wiele lepszym położeniu, ale nie oznaczało to przecież tego, że ów trudnego, początkowego etapu nie zaliczył. Wypada jednak zaznaczyć, że skutecznie spychał go w głębiny wymuszanej stopniowo niepamięci, wynikającej ze skupienia się na tym co było tu i teraz, a w parze z tym szło — wykazywanie się o wiele mniejszą empatią. Dlatego zapewne widząc Aloszę dostrzegał co najwyżej denerwującego, niereformowalnego gnojka, który bezczelnie go obmacywał przy sprzyjającej ku temu okazji, a nie zagubionego młodego człowieka, czującego się nieswojo i pozostawionego samemu sobie w nowym, nieznanym miejscu. W rzeczy samej Shane postrzegał go jako prostaka pochodzącego z jakiegoś odcywilizowanego miejsca na końcu globu, a sam Alosza dostarczał mu ku temu sporych powodów, a brak ogłady i obeznania w kulturze japońskiej wręczał wręcz chłopakowi masę szans na wykazanie się niebywałą prymitownością i subtelnością na miarę bomby atomowej. Ciężko mu było postrzegać Rosjanina w inny sposób. Nie, nie przekonał się do niego nawet przez tego kurczaka, co chyba zostało przypieczętowane ostatecznie przez okruszki po chipsach walające po łóżku i póki co nie zapowiadało się na to, aby miało to ulec szybko jakimkolwiek zmianom. Jako, że szpak nie postrzegał żadnego rannego ptaszka za osobnika normalnego — Alosza idealnie wpasował się do tej szufladki, nierzadko robiąc za jego prywatny budzik, choć tej części dnia szczerze nienawidził, bo ten urodzony kretyn wyciągał zwykle łapska w stronę jego ogona — raz po raz, nie wyciągając z licznych zadrapań czy siniaków żadnych lekcji. Miejscami Shane zaczynał odnosić wrażenie, że Rosjanin miał zadatki nie tylko na dramę queen wszech czasów, ale i jakiegoś popapranego masochistę. Na szczęście Rajsky nie wpadł na pomysł, aby tego dnia budzić go wcześniej, kiedy sam wypełzał z ciepłego łóżka. Od razu napsułby krwi posiadaczowi genów lwa białego, a tak ten nie zarejestrował nawet momentu, kiedy opuścił mieszkanie. Nawet deszcz lejący w nocy nie miał nawet najmniejszych szans, by wyrwać go z głębokiego, słodkiego snu. Jedyne czego swojemu współlokatorowi nie mógł zarzucić, to dbanie o zachowanie prawidłowej i zadowalającej lwa diety opartej na obecności mięsa w każdym posiłku. W ubiegłym roku przez zbyt wzmożone wagarowanie i nie pojawianie się na lekcjach przez ostre imprezowanie, a tym samym konsekwentne odsypianie nocy — cieniem nałożyło się nie tylko na jego stopniach, ale i liczbie mizernych obecności, które ostatecznie przesądziły sprawę w związku z tym, iż przyszło mu powtarzać rok. Obecnie na zajęciach w miarę punktualnie stawiał się tylko i wyłącznie za sprawą rosyjskiego jegomościa. Jednakże po przekroczeniu progu szkoły w towarzystwie Rajsky’ego, kiedy mając na sobie mundurek prezentował się jak człowiek, więc zażenowanie Yatesa było o wiele mniejsze niż w normalnych warunkach, kiedy musiał się gdzieś się z nim pojawić, a ten nie chciał się po dobroci przebrać, lecz po trafieniu do odpowiedniej sali — Shane starał się go w kolejnych etapach szkolnego dnia unikać go niczym ognia. Jeśli jednak nie wszystko szło po jego myśli — rozsądnie decydował się na zachowanie odpowiedniej odległości, by nie najeść się wstydu. Nie ufał Aloszy na żadnej istniejącej płaszczyźnie, bo i raczej było na to zdecydowanie za wcześnie, dlatego wolał dbać o swoją reputację w szkole, jak i poza nią z należytą starannością. Wystarczyłby bowiem jeden niestosowny ruch ze strony tego rosyjskiego kretyna, aby wszystko poszło na marne, a na to Kanadyjczyk bez wątpienia nie mógł sobie pozwolić. Wtulony w miękką poduszkę policzkiem nie mógł przypuszczać, że jego sen o błysku fleszy i sypiących się z nieba pieniądzach, zostanie tak nagle przerwany bez jeszcze bardziej zadowalającego go zakończenia. Skrzypienie desek łóżka i sprężyn materaca po wskoczeniu na niego powinny zadziałać na lwiątko niczym ostrzeżenie przed najgorszym, ale niestety przy jego głębokim śnie — nie zdało to egzaminu. Złapanie go jednak za ogon momentalnie, acz brutalnie wyrwało go z objęć Morfeusza, ciągnąc za sobą dreszcz biegnący wzdłuż krzyża schodzący coraz to niżej. Odruchowo ręka uniosła się w charakterystycznym, groźnym ruchu, które definiować można było jako nadchodzący ból. Jasnym było bowiem to Rosjanin skończy z kolejnymi zadrapaniami — tak też się stało, kiedy kocie pazury Yatesa zaprzyjaźniły się z dolną częścią jego żuchwy, jak i okolicami tuż nad jej linią, znacząc je zadrapaniami, które wypełniły się krwią. W parze z tym mogło iść nieprzyjemne pieczenie. Alosza doskonale wiedział, że Shane łapania za ogon wręcz nie znosił, niezależnie od egoistycznych intencji tego pacana — nie mógł mu tego podarować, choć nadal był zaspany. Na jego twarzy zawitał niezadowolony grymas, a świeżo otworzone oczy zostały zmrużone niedługo potem. Zaraz jednak ten mały bezczel raczył podrapać go za uchem, co zaskutkowało jedynie krótkim pomrukiem, które zostało zduszone przez przygryzienie dolnej wargi przez kotowatego. — Lepiej, abyś to ty przypomniał sobie o tym, że masz wiecej nie dotykać mojego ogona, mała,rosyjska zarazo. — mruknął dosadnym tonem, jakby chciał to wyraźnie podkreślić, choć szczerze wątpił, że jego rozmówca wreszcie pojmie co się do niego mówi. Same słowa wypowiedziane przez Rajsky’ego zachęciły go do tego, by w jakże skromnej odpowiedzi do pchnięcia go na tę aloszową stronę łóżka i odwdzięczenia mu się tym samym za to wcześniejsze naruszenie jego przestrzeni osobistej. W odchodzącym powoli w zapomnienie zaspaniu wsunął mu ręce pod bluzę, dociskając do miękkiej powierzchni łóżka. Sama odległość między nimi stopniała wyraźnie i pewnie trwałaby to nieco dłużej, gdyby w oczy Shane’a nie rzuciło się coś iście podejrzanego. Coś, co sprawiło, że zmarszczył brwi i odsunął się z niesmakiem na bezpieczną odległość jak oparzony. — Co ty kurwa masz na sobie? — burknął takim tonem, jakby musiał mierzyć się z jakimś obrzydlistwem najwyższej rangi. Tak też doprawdy było bowiem panterka na spodniach tego kretyna sprawiła, że wzdrygnął się mimowolnie, a następnie rozprostował nogi, podnosząc się z łóżka od razu. Nie musiał nawet wstać lewą nogą, by jego humor uległ drastycznemu pogorszeniu. — Przebierz się, to obrzydliwe. — syknął tonem nieuwzględniającym żadnego sprzeciwu ze strony Rosjanina. Zasłużył sobie w efekcie tego na pełne krytycyzmu spojrzenie. Zachowanie dystansu okazywało się każdorazowo najsłuszniejszą decyzją i wyjściem z tak niebezpiecznej dla poczucia estetyki lwa sytuacji. Kto wie – może brak stylu mógł okazać się zaraźliwy, a tego Yates wolał uniknąć niezależnie od ceny. — Chociaż znając ciebie, to lepiej, abym to ja wybrał co powinieneś na siebie włożyć, bo jesteś totalnym bezguściem. — prychnął, machnąwszy lekceważąco ręką. Rozsunął jedno, złe skrzydło szafy, bo wysypały się z niej te przeklęte, kocie pluszaki, ale Kanadyjczyk zignorował to, darując sobie już zbędne komentarze. Wciągnął jedynie powietrze do płuc, następnie je wypuszczając. Zacisnął wargi w jedną wąską linię, co mówiło już o wiele więcej niż tysiąc słów, a w rzeczy samej słów chyba mu w tej chwili po prostu zabrakło przez nawał porannych wrażeń. Niedługo potem porządnym pociągnięciem przesunął kolejne, tym razem właściwe skrzydło, za którym zastał ubrania swojego współlokatora, ale wstępne oględziny tej „kolekcji” przyprawiło go jedynie o uniesione włoski na karku i rosnące z każdą chwilą zwątpienie, że znajdzie coś co nadaje się do jakiegokolwiek użytkowania. Właściwie wszystko, by wywalił. Szybko jednak pojął, że musiał być po prostu głupi, jeśli liczył na jakiś cud w garderobie tego rosyjskiego dziwaka. Shane wraz z nadejściem go tej myśli — zaczął bezwzględnie wywalać ubrania, które raz po raz lądowały na drugim końcu części pokoju, robiąc nierówne kupki na podłodze. W niezadowolone powarkiwanie lwa włączył się dźwięk czajnika świadczący o zagotowanej wodzie poziom niżej, ale to wcale nie przeszkodziło Kanadyjczykowi w ogołoceniu całej części szafy z wszelkich ubrań. Puste półki spoglądały na niego wzrokiem pozbawionym wyrazu. NIC. JEDNO WIELKIE NIC. Coś niespotykanego! — To jakaś kpina — wydał ostateczny werdykt śmiertelnie poważnym tonem, puszczając ostatnią naznaczoną imitacją cętek koszulkę i kręcąc głową, jakby z niedowierzaniem. — Wstydziłbyś się ubierać na siebie takie gówno. Nie możemy iść na zajęcia. — orzekł spokojnie, jakby właśnie znalazł rozwiązanie. — Masz się przebrać się mundurek, bo w takich spodniach nigdzie się z tobą nie pokażę. Wyglądasz jak rosyjski wieśniak, a moja reputacja nie może przez ciebie ucierpieć. Nie ma takiej opcji, rozumiesz co do ciebie mówię? — dodał zrzędliwym tonem, robiąc silny nacisk na ostatnie zdanie, jakby do Rosjanina niektóre rzeczy ciężko docierały. W trakcie wypowiadanych słów zdążył wydobyć ze swojej części szafy i założyć na siebie czarne spodnie oraz szarą bluzę, bez zapinania na zamek i pozbawioną kaptura. Skrzyżował ramiona na piersi, rzucając mu oczekujące spojrzenie – Alosza powinien szybko pojąć w jak patowej sytuacji się znalazł, a sam Shane nie akceptował odmowy. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Mieszkanie nr 211 Sro Sty 18, 2017 1:19 pm | |
| Syknął, kiedy paznokcie lwa skonfrontowały się z jego twarzą. Mógł tego uniknąć, w końcu szkolna gwiazda nadal była zaspana i niekonaktująca z najbliższym otoczeniem, jednak przez chwilę spuścił gardę, zbyt pochłonięty pieszczotą ogona. Przejechał zatem ręką po linii żuchwy, czując po palcami krew, choć towarzyszyły temu też nieznośne pieczenie, do którego poniekąd przywykł. Nie zmieniało to jednak faktu, że zmierzył współlokatora i prawowitego właściciela tego domu zdegustowanym spojrzeniem, jakby chciał mu tym samym niewerbalnie przekazać, że jest na niego obrażony. Miał mu ochotę powiedzieć, że za karę za takie patologiczne traktowanie, od dziś sam będzie przygotowywał sobie posiłki, ale wiedział, że w za takie odzywki wyleci na zbity psyk. Nie dało się właściwie ukryć, że Szpak pozwolił mu tu mieszkać głównie z powodu umiejętności kulinarnych Rosjanina. To była główna karta przetargowa byłego pływaka, jak i warunek na ich niepisanej umowie. — Jesteś grubiański, Shane. Popraw się — powiedział na jednym wydechu, prawie się nie zapowietrzając. By wyrazić swoje niezadowolenie agresywny zachowaniem lwa, nadymał policzki jak obrażony chomik, choć w zasadzie ten ranek nie różnił się od kilkunastu wcześniejszych. Każdy opierał się w gruncie rzeczy na tym samym schemacie, co sprawiało, że Szpak popadał w rutynę. Na ustach Aloszy z tego względu pojawił się cwaniacki, kącikowy uśmieszek. Nie miał zamiaru wprowadzić w życie jego zakazu odnośnie dotykania puszystego, białego ogona, który był najbardziej urokliwym elementem wyglądu tego parszywego kocura i zarazem jedną z nielicznych przyjemności, którą mógł zaoferować Rosjaninowi. — Jak to co? Spodnie. Bluzę. Bieliznę. Skarpetki. Mam wymieniać dalej? — zainteresował się. Alosza, przeciwieństwie do Kandajczyka, nie przykładał uwagi do swojego wyglądu, a o samej modzie miał zerowe pojęcie, czego dowodem była skompletowana przez niego garderoba, najczęściej kupowana na przecenach lub bazarach. Ich elementem wspólnym były przede wszystkom kocie motywy, podkreślające stosunek kosa do tych czworonogów - miał na ich punkcie fioła, czy to się Shane’owi podobało, czy też nie. — Nie otwie... — Było jednak za późna na takowe ostrzeżenia. Zawartość szafy dosłownie runęła na lwa, który najwyraźniej w porannym roztargnieniu zapomniał, że ½ część szafy była zajęta przez przyjaciół Rosjanina w postaci pluszowych maskotek, na które wydawał większą część stypendium, nie mogąc się oprzeć ich urokowi, jeśli jakąkolwiek zobaczył na sklepowej wystawie. Poderwał się z łóżka, nim jego współlokator zdążył zareagować w jakikolwiek sposób i zaczął z powrotem upychać swoich urokliwych podopiecznych do szafy, przytulając każdego z osoba, co by nikt nie posądził go o faworyzacje, będąc tym samym zatroskany o ich bezpieczeństwo. Każdy pluszak miał rzecz jasna swój niepowtarzalny charakter oraz odpowiadające mu imię, czego ten lew nie umiał uszanować, ani tym bardziej rozumieć. W tej materii w każdej chwili mógł je wyrzucić pod pretekstem co rocznych porządkowych, więc Rosjanin musiał być czujny i reagować za każdym razem, kiedy pojawił się chociażby nikły sygnał takiego niekorzystnego dla nie obrostu spraw. Prychnął więc na insynuacje swojego rówieśnika, kręcąc tym samym głową w akcie dezaprobaty. — Urodziłem się na wsi i jestem Rosjaninem — zaprotestował w końcu. Jeśli ten niesforny lew nadal miał w tej materii jakieś wątpliwości, Alosza mógł mu nawet wygooglować zdjęcia niewielkiej miejscowości, w której się wychował i dorastał, choć na okres ostatnich trzech lat wyjechał najpierw do samej stolicy - Moskwy, a potem przez rok mieszkał w Petersburgu. — I... i nie jesteś moją matką, by mi mówić, co mam na sobie założyć — odparł stanowczo, przeszywając lwa swoim buntowniczym spojrzeniem. Zmrużył nawet oczy, by podkreślić swoje stanowisko, choć zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później ulegnie i faktycznie przebierze się w ten niewygodny szkolny mundurek, którego miał już serdecznie dosyć. — Jeśli pójdziemy na wagary i założę mundurek, wzbudzimy zainteresowanie gliniarzy — dodał pół tonu ciszej. — Nie mam zamiaru świecić oczami i się przed nim tłumaczyć.
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Mieszkanie nr 211 Wto Sty 24, 2017 12:10 am | |
| Alosza doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Shane wręcz nie znosił momentu, w którym ktoś dokonywał bezczelnego zamachu na jego przestrzeń osobistą, a przynajmniej taką, którą on sam kwalifikował jako nietykalną — ogon, fryzura i lwie uszy. Zdarzało mu się, że mimowolnie wówczas wyrywał mu się koci pomruk zadowolenia. Nic więc dziwnego, że wcale tego nie lubił i reagował względem tego przychlasta agresją w ramach nagrody za niereformowalność i własną głupotę, nawet jeśli skutkowało to strzeleniem focha. Niestety ten parszywy Rosjanin nie rozumiał nie tylko japońskiego, ale i prostego znaczenia tego, jak i wielu innych zakazów panujących w domu Kanadyjczyka — obejmowało to również zżerania chipsów na łóżku, po którym w efekcie tego walały się wszędzie pomniejsze kawałki. Yates zlustrował go nader krytycznym spojrzeniem od stóp do głów, dając mu tym samym do zrozumienia, że podejrzewa, iż ma do czynienia z kimś pozbawionym rozumu. Uniósł przy tym na moment brwi, ukazując swoje niedowierzanie temu co właśnie usłyszał od swojego wymuszonego współlokatora i chorego maniaka kotów. On miał się poprawić i pozwolić się bezkarnie obmacywać — niedoczekanie. Alosza nawet we własnych marzeniach sennych nie mógł bowiem na to liczyć. Shane nie mógł być również obojętny na kłującą w oczy garderobę Rosjanina, bo o ile pozostawiona w szafie na pastwę losu mu nie przeszkadzała, to ostateczny dobór jej przez Rajsky'ego nierzadko przyprawiał Yatesa o odruchowe wzdrygnięcie i skrzywienie z niesmakiem. Kanadyjczyk zdolny był do ustępstw i przyzwalać na to, kiedy znajdowali się pośród czterech ścian i nie groziło to łatką wstydu przyczepioną przez odrazę społeczeństwa, lecz kiedy wychodzili na zewnątrz — wymagał od Aloszy zmiany ubioru, nierzadko kosztem jego samopoczucia, ale był pod tym względem nieustępliwy. Oczywiście, że o tych cholernych maskotkach przez swoje poranne roztargnienie zapomniał poruszony do głębi ubiorem swojego towarzysza, lecz fala maskotek, która na niego runęła sprawiła, że wstrzymał powietrze, zaciskając usta w wąską linię, powstrzymując tym samym stosowny, aczkolwiek cięty komentarz do zaistniałej sytuacji. Wciągnął głęboko świeżo wypuszczone powietrze, aby nie syknąć czegoś nad wyraz złośliwego, lecz Alosza szybko zrozumiał jak było to groźne dla bezpieczeństwa jego pluszowych przyjaciół. Policzył do dziesięciu i przymknął na moment powieki, by następnie utkwić niezadowolone spojrzenie w Rosjaninie, który to w mgnieniu oka ponownie ukrył za rozsuwanym skrzydłem szafy swoich ulubieńców, świecąc przez Shanem wielkimi oczętami, jakby w obawie przed tym, że lew zechce wywalić je wszystkie. — Nie dajesz dobrego przykładu dla swojego kraju — skomentował cierpko, obdarzając go kwaśnym półuśmiechem, po skończeniu oględzin zawartości jego szafy z widocznym niesmakiem. Przekrzywił głowę, słuchając wzmianki o byciu jego matką. Nie chciałby być matką tej dramy queen, oj nie chciałby. — Alosza, nie muszę być twoją matką... — mruknął zrzędliwie lew, przewracając dla dopełnienia całości oczami. Następnie chwycił długimi palcami za jego podbródek, nieco go unosząc, wyszukując wzrokiem jego spojrzenie. — Przynosisz mi cholerny wstyd, kiedy ubierasz się jak jakiś półgłówek, dlatego jeśli nie chcesz wyjść z workiem na śmieci na głowie grzecznie się przebierzesz. — oświadczył szorstko Shane, nie przyjmując odmowy i przejawów jakiegokolwiek buntu do wiadomości. Ton jego głosu wyraźnie wchodził w fazę znaną powszechnie pod szyldem nie obchodzi mnie twoje zdanie, masz robić co powiedziałem. Yates ściągnął z siebie niedawno chwyconą bluzę i rzucił nią w Rosjanina. — Pójdę tylko na jedno ustępstwo: spodnie ze szkolnego mundurku i moja bluza, żebyś się zbytnio nie stresował. Żadnych kocich wzorów i centek. Żadnych. Zrozumiałeś? — wycedził przez zaciśnięte zęby, robiąc szczególny nacisk na słowo: „żadnych”.
Nie przyznaję się do tego. Napiszę jedynie, że będzie lepiej, serio. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Mieszkanie nr 211 | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Permissions in this forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|